Rzeczpospolita: Komisja Europejska nigdy dotąd nie wszczynała procedury z art. 7 o trwałe naruszenie zasad praworządności. Udało się tego uniknąć nawet przywódcom mocno krytykowanym przez Brukselę, np. Viktorowi Orbánowi. Czy to nie dowód porażki polskiego rządu w ostatnich dwóch latach?
Konrad Szymański: Pilnujemy, by sprawa nie wpływała na inne procesy polityczne. Proszę zauważyć, że na przykład w sprawie brexitu osiągnęliśmy pełną ochronę polskich interesów, dzięki zachowaniu unijnej jedności w tej sprawie. Takich konstruktywnych przykładów współpracy europejskiej tego rządu jest więcej. Porażką byłoby załamanie relacji na linii Warszawa–Bruksela. Udaje nam się tego uniknąć, ponieważ obie strony rozumieją wagę tej sprawy. Nie dopuścimy do tego także w przyszłości. Jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni i wszyscy to wiedzą.
Do jakiego stopnia decyzja Komisji Europejskiej, nawet jeszcze przed ustosunkowaniem się do niej Rady UE, może ograniczyć możliwości działania polskiej dyplomacji na forum Unii, a także wpłynąć na inwestycje zagraniczne w naszym kraju?
Prowadzenie polityki w UE z taką trwającą dwa lata dyskusją w tle bywa trudniejsze na przykład pod względem komunikacji. Ale wszyscy przy unijnym stole wiedzą, że ta sprawa nie może zakłócać żadnego innego procesu politycznego, żadnych innych negocjacji. Pilnujemy tego i my. Polska jest potrzebnym elementem unijnych kompromisów, które zawieramy w dziesiątkach spraw. Wszyscy mamy poczucie odpowiedzialności za nasze relacje.
Niemcy, Francja zapowiedziały, że popierają inicjatywę Komisji Europejskiej. W jaki sposób Polska chce przekonać te i inne kraje Unii Europejskiej, aby nie zatwierdziły wniosku KE?