W poprzednim roku w ramach akcji repatriacyjnej do Polski powróciło 525 osób o polskich korzeniach (rok wcześniej zaledwie 282). Od dwóch lat rząd PiS próbuje przekonać Polaków mieszkających za granicą, że ich repatriacja jest ważna dla państwa polskiego, że o nich nie zapomnieliśmy.
Rząd stawia głównie na Polaków zamieszkujących tereny byłego ZSRR. I słusznie. Do polskich korzeni przyznaje się m.in. 34 tys. obywateli Kazachstanu i 47 tys. Rosji.
Polacy akceptują repatriantów. Z badań wykonanych na zlecenie Stowarzyszenia „Wspólnota Polska" przez firmę Danae wynika, że połowa Polaków spotkała się z tym określeniem i wie, co oznacza. Ponad 57 proc. respondentów uważa, że Polska powinna sprowadzać repatriantów.
Rząd zakłada, że w ciągu 10 lat do Polski będzie mogło powrócić ok. 10 tys. osób. Sęk w tym, że w tym roku realnie będzie możliwe przesiedlenie zaledwie 700–750 osób. W budżecie zarezerwowano ok. 50 mln zł na wsparcie dla tych osób. W systemie RODAK, który stanowi bazę nazwisk osób chętnych do repatriacji, jest teraz ok. 2700 osób, niektóre osoby czekają na repatriację 10 lat. Przedstawiciele środowiska polonijnego z Kazachstanu wskazują, że chęć wyjazdu do Polski deklaruje nawet 10–15 tys. osób.
Tymczasem inne kraje poradziły sobie z repatriacją szybciej. Niemcy byli w stanie sprowadzać rocznie nawet 100 tys. osób, głównie z terenu byłego ZSRR, podobnie robi Rosja, ściągając swoich rodaków z republik azjatyckich oraz Ukrainy. Jakie są wąskie gardła, które utrudniają zakończenie tego procesu w Polsce? Dyskutowali o tym we wtorek w siedzibie Stowarzyszenia Wspólnota Polska przedstawiciele różnych instytucji.