Kazimierz Kik o sytuacji lewicy

Socjaldemokracja stoi przed wyborem, czy dalej brnąć we flirt z neoliberalizmem, czy jednak odrzucić obowiązujący konsensus i powrócić do polityki tradycyjnie socjalnej – pisze politolog.

Aktualizacja: 08.08.2017 00:10 Publikacja: 07.08.2017 20:50

Kazimierz Kik o sytuacji lewicy

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński

Wybory parlamentarne we Francji, a także nieco wcześniejsze w Holandii, uwidoczniły konsekwentne osłabienie socjaldemokracji w Europie. Wykazały także coś więcej: głęboki kryzys, by nie powiedzieć początek końca dotychczasowych wyznaczników tożsamości ideowej europejskiej socjaldemokracji w ogóle.

Niespełna 30 lat wcześniej, w przededniu narodzin Unii Europejskiej, perspektywy jednoczenia Europy wyglądały całkowicie inaczej. W przeddzień traktatu z Maastricht siłą nadającą kierunek europejskim procesom integracyjnym była klasyczna w swojej formule socjaldemokracja. Dominowała w rządach przytłaczającej większości integrujących się państw. Była liderem Parlamentu Europejskiego, dominując wyraźnie liczbą swoich eurodeputowanych. To socjaldemokracja wreszcie nadała integrującej się Europie perspektywę zdecydowanie prosocjalną.

Dziś, po zaledwie 25 latach, widać wyraźnie, że coś poszło nie tak. Socjaldemokracja nie sprostała swemu zadaniu – nie była w stanie dotrzymać obietnicy budowy Europy socjalnej i dawno już utraciła rząd dusz w łonie europejskich społeczeństw. Kieruje co prawda nadal aż dziewięcioma z europejskich rządów, ale są to na ogół rządy na dalekich obrzeżach Unii (z wyjątkiem Włoch). W czym tkwią najważniejsze przyczyny socjaldemokratycznej degrengolady?

Ofiara własnego sukcesu

Wraz z narodzinami Unii Europejskiej świat zdominowany został przez neoliberalne podejście do gospodarki: prywatyzacje, deregulacje, reformy rynku pracy, oszczędności budżetowe i minimalizowanie wydatków publicznych. No i, oczywiście, marginalizowanie ruchu związkowego przy gwałtownie narastających nierównościach ekonomicznych i społecznych.

To właśnie w takich realiach przyszło rządzić w Europie ugrupowaniom socjaldemokratycznym. We Francji, licząc od 1981 r., socjaliści rządzili (z małymi przerwami) przez 24 lata. W Niemczech przez 19 lat. W Wielkiej Brytanii – 13 lat. W Hiszpanii w trakcie ostatnich 35 lat socjaliści byli u władzy 22 lata. Nawet w Polsce po 1989 r. u steru rządów SLD znajdowało się przez lat 8.

Rządzące w globalnym świecie neoliberalne mechanizmy gospodarowania nie stwarzały najmniejszych szans na realizowanie założeń budowania gospodarki socjalnej. Bardzo szybko doszło więc do wielkiego kompromisu socjaldemokracji z neoliberalizmem. Sygnał do tego dał Tony Blair, a tuż za nim podążył Gerhard Schröder. Za ich przykładem poszli inni socjaldemokratyczni przywódcy europejscy, a wraz z nimi Leszek Miller.

Kompromis ten rychło przekształcił się w kapitulację, przyjmującą wtedy formułę różnorodnych „trzecich dróg" lub, jak to było w przypadku SPD, poszukiwania mitycznego „nowego środka". Szybko uzewnętrzniło to faktyczną bezradność programową socjaldemokracji i stało się główną przyczyną jej politycznej kompromitacji.

Niemal wszędzie w Europie socjaldemokratyczne rządy stanęły po stronie świata wielkich korporacji i finansów. Po latach tego typu praktyk szybko doszło do ujawnienia potężnego kryzysu socjaldemokratycznej tożsamości, a co za tym idzie i wiarygodności.

Kryzys przywództwa

Towarzyszyły też inne negatywne zjawiska. Wraz z pogłębiającym się socjaldemokratycznym flirtem z neoliberalizmem postępował proces upragmatyczniania polityki rządzących socjaldemokracji. Zatracały one ideologiczny wymiar swojej polityki. Coraz to bardziej pragmatyczne w swych działaniach socjaldemokracje potrzebowały teraz innych, mniej ideowych liderów. Mniej ideowych, ale bardziej medialnych, zdolnych do przyciągnięcia nowych, niezwiązanych dotychczas z socjaldemokracją wyborców. Wymogi medialne, a nie kwestie ideowe stały się głównymi instrumentami wyłaniania partyjnych liderów.

Wieloletnie liderowanie ideowych i charyzmatycznych przywódców, takich jak Willy Brandt, François Mitterrand, Olof Palme czy Felipe González przeszło całkowicie do historii. W Europie pojawiła się masa przejściowych liderów, odgrywających bardziej rolę politycznych menedżerów niż ideowych przewodników.

W przypadku niemieckiej SPD w latach 1990–2017 na czele partii stało aż 12 kolejnych liderów. Francuska PS w ciągu ostatnich 27 lat miała aż dziewięciu liderów. We Włoskiej Partii Demokratycznej od chwili jej powstania w 2007 r. kierownictwo zdołano zmienić aż sześć razy. I tak było niemal wszędzie.

Kryzysowi tożsamości ideowej towarzyszył więc kryzys przywództwa, odzwierciedlający próby dostosowania charakteru przywództwa do zmieniającego się charakteru samych partii. Wszystkie partie, a w tym także socjaldemokratyczne, przekształcały się w bezideowe partie władzy. Przechodząc na ideowe bezdroża, nie potrzebowały ideowych przewodników, którzy w neoliberalnym świecie stanowili bardziej polityczne obciążenie niż wyborczą korzyść.

Pękające struktury

Finansowane z budżetu państwa partie zaniedbywały swoje szeregi i tradycyjne elektoraty. Nie musząc liczyć na składki członkowskie, dopasowywały się do dość wąsko pojmowanych interesów wyborczych, a na ich czele stanęli wybierani w wewnętrznych wyborach partyjni wodzowie, którzy dopasowywali sobie współpracowników na wzór i podobieństwo samych siebie. Zdezorientowani tradycyjni wyborcy szybko poczuli się przez nich porzuceni, a ideowi aktywiści niepotrzebni.

Wszędzie tam, gdzie socjaldemokracje znajdowały się długo u władzy, prowadząc na ogół politykę kompromisów z neoliberalizmem, wszędzie tam doszło do głębokich rozłamów i do uformowania się, obok głównego nurtu, nowych bardziej ideowych i coraz to bardziej znaczących ugrupowań lewicowych. W Grecji zdegustowanie partią PASOK zrodziło nawet rządzącą dziś Syrizę. W Hiszpanii obok PSOE narodziło się Podemos. We Francji kosztem Partii Socjalistycznej powstało ugrupowanie Jeana-Luka Mélenchona, w Niemczech powstała silna Die Linke, a w Polsce narodziła się Razem. Okazało się, że nie ma zgody na kapitulacje socjaldemokracji wobec sił rynku, gdyż oznaczałoby to polityczne samounicestwienie się socjaldemokracji.

Niemniej groźne było opuszczanie przez socjaldemokrację swoich tradycyjnych elektoratów w poszukiwaniu głosów w szeroko pojmowanym politycznym centrum, co można by nazwać pogonią za głosami klasy średniej. Doszło bowiem do znaczącego przesunięcia się tradycyjnych socjaldemokratycznych wyborców zarówno na lewo, jak i na prawo – w stronę przejmującej socjalne postulaty skrajnej prawicy.

W efekcie tego dziś największą partią robotniczą Francji jest skrajnie prawicowy Front Narodowy – głosuje na niego największa część wyborców robotniczych. W Polsce wyborcy, których określić można jako elektorat socjalny, przesunęli się wyraźnie w stronę prawicowo-konserwatywnego Prawa i Sprawiedliwości. Inna część lewicowego elektoratu o charakterze tzw. lewicy światopoglądowej zerka coraz to wyraźniej w stronę prawicy liberalnej zrzeszonej w ramach PO i Nowoczesnej. W miejscu dawnego klasycznego elektoratu socjaldemokratycznego narasta swoista powiększająca się polityczna próżnia. Zaznacza się ona z jednej strony coraz większym spadkiem notowań socjaldemokracji, a z drugiej mocno spadającą frekwencją wyborczą.

Macronizacja socjaldemokracji

W tym wielkim politycznym pomieszaniu, jakie uwidoczniło się po wyborach w Holandii, Francji i Wielkiej Brytanii, przed europejską socjaldemokracją rysują się wyraźnie dwa zasadnicze rozwiązania. Pierwszym z nich jest stopniowa macronizacja, czyli podążanie szlakiem wytyczonym przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona głoszącego kres podziału na lewicę i prawicę. Jest to próba ostatecznego przejęcia władzy w łonie europejskiej socjaldemokracji przez te centrowe i liberalne nurty, które stanowiły i stanowią główne siły dotychczasowego flirtu z neoliberalizmem. Dotychczas miało to miejsce w ramach klasycznych partii socjaldemokratycznych. Teraz zaś stanowić ma już formalne zaprzeczenie dawnej socjaldemokracji.

Emmanuel Macron jest absolwentem prestiżowej ENA, milionerem zawieszonym pomiędzy bankiem Rotschilda a Partią Socjalistyczną, w której do niedawna jeszcze był przedstawicielem skrzydła liberalnego. Sam zresztą określa się jako liberał na lewicy. Utworzoną przez siebie formację polityczną „Republika w Marszu" chciałby widzieć jako instytucjonalną formułę przezwyciężenia podziału na lewicę i prawicę we francuskim życiu politycznym. Jako ruch obejmujący klasyczną centrolewicę, centrum i centroprawicę, ruch na rzecz Francji, a nie jako odzwierciedlenie osłabiających Francję podziałów ideologicznych. Macron to zwolennik globalizacji i europejskiej integracji w duchu neoliberalnych mechanizmów gospodarowania. Jest to zatem swoiście pojmowana formuła liberalnego populizmu, starającego się ukryć świat rzeczywistych podziałów ekonomicznych i społecznych pod papką patriotyzmu.

Jedna rzecz w tych działaniach się Macronowi już udała: marginalizacja i częściowe rozbicie Partii Socjalistycznej. Prawie cały centroprawicowy nurt w PS z jej premierem i szeregiem byłych ministrów głosowali w wyborach prezydenckich na niego, a nie na oficjalnego kandydata partii. Macron chce zbudować nowe lewicowo-centrowo-centroprawicowe ugrupowanie w miejsce dotychczasowej, formalnie przynajmniej lewicowej PS. I ma już znaczących naśladowców. Należy do nich przywrócony do władzy we włoskiej Partii Demokratycznej Matteo Renzi, otwarcie powołujący się na Emmanuela Macrona. On także neguje zasadność podziału na lewicę i prawicę oraz chce przekształcić kierowaną przez siebie PD w tzw. partię neocentryczną, czyli w coś w rodzaju partii ogólnonarodowej. Jest to więc propozycja odejścia w życiu politycznym od podziałów ideologicznych ku podziałom zdecydowanie pragmatycznym, ale w pełni mieszczących się w kręgu narracji neoliberalnej.

Oferta Corbyna

Recepty Macrona i Renziego mogą okazać się jednak nieskuteczne w świetle wyników wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza w kontekście przeciwstawnej oferty złożonej pod adresem europejskiej socjaldemokracji przez przywódcę brytyjskich laburzystów Jeremy'ego Corbyna.

Corbyn wyszedł z przeciwstawnego wobec Macrona założenia i odrzucił tezę o zaniku podziałów na lewicę i prawicę. Odwrotnie, uznał, że wybory parlamentarne w warunkach świata zdominowanego przez neoliberalizm stanowią „starcie biedniejszej większości z superbogatą mniejszością", którą w przypadku Wielkiej Brytanii reprezentowali konserwatyści sprzymierzeni z koncernami medialnymi. Zdaniem Corbyna zatem podziały na lewicę i prawicę nie tylko nie zanikają, ale wręcz ulegają pogłębieniu.

O ile oferta Macrona skierowana była do elektoratu ponad podziałami społeczno-ekonomicznymi, o tyle oferta Corbyna zaadresowana została do tych wszystkich, którzy czują się poszkodowani regułami gry neoliberalnego rynku i kreowanej przez te reguły rzeczywistości społecznej. Z jednej strony mamy więc ofertę pragmatycznego liberała z lekkim, zaledwie deklarowanym uwrażliwieniem społecznym, a drugiej z ofertą ideowego socjalisty. Macron zachęca do jeszcze głębszego wkomponowywania się w ramy neoliberalnego konsensusu. Corbyn, odrzucając zdecydowanie ten konsensus, proponuje powrót do polityki tradycyjnie socjaldemokratycznej, głosząc projekty progresywnych podatków, częściowych nacjonalizacji, bezpłatnej edukacji i zwiększania wydatków na cele publiczne.

I Macron, i Corbyn odnieśli znaczący sukces polityczny. Sukces prezydenta Francji okupiony został jednak marginalizacją i faktycznym rozbiciem Partii Socjalistycznej. Sukces wyborczy Corbyna owocował zaś wzmocnieniem Partii Pracy. Wzmocnieniem zarówno na płaszczyźnie wyborczej (40 proc. głosów), jak i na płaszczyźnie organizacyjnej (wzrost liczebności szeregów partyjnych o 180 tys. i ponowne przekroczenie liczby 500 tys. członków).

Sukces polityczny Macrona odniesiony został w warunkach i w wyniku zniechęcenia politycznego większości Francuzów, bo frekwencja w drugiej turze wyborów parlamentarnych we Francji wyniosła zaledwie 43 proc. Sukces Corbyna zaznaczył się zaś falą entuzjazmu politycznego Brytyjczyków, o czym świadczyła wysoka frekwencja sięgająca 69 proc. uprawnionych do głosowania.

Którą z tych ofert przyjmie europejska socjaldemokracja? Zdecydowanie lepiej będziemy to wiedzieć po jesiennych wyborach parlamentarnych w Niemczech, gdzie socjaldemokratyczna SPD staje wobec takich właśnie dylematów.

dr hab. Kazimierz Kik jest politologiem, wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach

Wybory parlamentarne we Francji, a także nieco wcześniejsze w Holandii, uwidoczniły konsekwentne osłabienie socjaldemokracji w Europie. Wykazały także coś więcej: głęboki kryzys, by nie powiedzieć początek końca dotychczasowych wyznaczników tożsamości ideowej europejskiej socjaldemokracji w ogóle.

Niespełna 30 lat wcześniej, w przededniu narodzin Unii Europejskiej, perspektywy jednoczenia Europy wyglądały całkowicie inaczej. W przeddzień traktatu z Maastricht siłą nadającą kierunek europejskim procesom integracyjnym była klasyczna w swojej formule socjaldemokracja. Dominowała w rządach przytłaczającej większości integrujących się państw. Była liderem Parlamentu Europejskiego, dominując wyraźnie liczbą swoich eurodeputowanych. To socjaldemokracja wreszcie nadała integrującej się Europie perspektywę zdecydowanie prosocjalną.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę