Nasiliły się ostatnio trzy tendencje mogące mieć poważne konsekwencje geopolityczne dla Starego Kontynentu. Po pierwsze, narastają sprzeczności interesów między USA a Europą Zachodnią, przede wszystkim dwoma najważniejszymi dla unijnej integracji krajami, czyli Niemcami i Francją. Po drugie, Wielka Brytania wychodzi z UE, co wpływa na zmianę układu sił w Europie, ale również coraz bardziej oddala Brytyjczyków od kontynentalnej Europy Zachodniej. Po trzecie, pogłębia się proces kształtowania tzw. unii dwóch prędkości. Coraz bardziej oddala on Europę Zachodnią, gdzie podejmuje się próby wzmocnienia integracji w strefie euro, od szeroko rozumianej Środkowej, której kraje próbują wzmocnić regionalną współpracę.
Przejawem tego ostatniego zjawiska jest nie tylko coraz bardziej ambitna kooperacja Grupy Wyszehradzkiej, ale i stosunkowo nowy projekt Inicjatywy Trójmorza. Wsparciem dla tej integracji jest życzliwe podejście niektórych mocarstw. Świadczy o tym zapowiedź obecności Donalda Trumpa na szczycie Inicjatywy Trójmorza oraz kolejne spotkania w formule „16+1" zainicjowane w 2012 r. przez Chiny.
Obyć się bez NATO?
Wyrazem rosnących rozbieżności transatlantyckich było wystąpienie kanclerz Angeli Merkel pod koniec maja w Monachium. Szefowa niemieckiego rządu zasugerowała, że USA nie mogą być dłużej wiarygodnym partnerem, a Europa powinna wziąć swój los we własne ręce. Istnieje przynajmniej kilka powodów do sformułowania takiej konkluzji. Niemcy od dłuższego czasu mają nadwyżkę w handlu z USA, w zeszłym roku sięgała ona 58 mld euro. Coraz mniej podoba się to politykom amerykańskim, czemu kilkakrotnie dobitnie dał wyraz prezydent Donald Trump. Jak się wydaje, waszyngtońska administracja oczekiwała od Berlina ustępstw w relacjach handlowych, podobnych do tych, jakie uzyskała wcześniej od Japonii. Tymczasem Niemcy nie chcą o tym słyszeć. Uznają także, że nie są właściwym adresatem zarzutów, gdyż w ramach UE za politykę handlową odpowiada Komisja Europejska. To ona powinna być rozmówcą dyplomatów amerykańskich. W ten sposób czynią z niemieckiej nadwyżki handlowej problem ogólnoeuropejski, który ewentualnie może być rozstrzygnięty w ramach negocjacji o przyszłych relacjach gospodarczych Unii z USA.
Kością niezgody we wzajemnych stosunkach stało się wycofanie Stanów Zjednoczonych z paryskiego porozumienia klimatycznego. Trump chciał renegocjować warunki tego porozumienia, ale Europejczycy odmówili. W końcu uznał, że jest ono przede wszystkim korzystne dla firm europejskich i chińskich, a mniej dla gospodarki USA. W odpowiedzi liderzy UE i Chin zadeklarowali współpracę w obronie porozumienia paryskiego.
Warto zwrócić uwagę, że jest to kolejne tego typu współdziałanie w pośredni sposób wymierzone w USA. Wcześniej ci sami aktorzy nakłaniali amerykańskie władze, aby odstąpiły od zamiarów protekcjonistycznych. Politycy chińscy i zachodnioeuropejscy deklarowali też chęć wspólnej obrony liberalnych zasad globalnej gospodarki. Budzi to pewne zdziwienie, biorąc pod uwagę, że sami Europejczycy wielokrotnie oskarżali Chiny o protekcjonizm i łamanie reguł liberalnej gospodarki, np. przez silny interwencjonizm państwowy.