W naszym systemie ustrojowym najwięcej władzy ma rząd. Polska to nie Francja ani USA. Jednak Konstytucja z 1997 roku daje prezydentowi uprawnienia nieporównanie większe niż te, które przysługują na przykład prezydentom Niemiec, Finlandii czy Węgier. A w niektórych sprawach mówi się wręcz o dualizmie władzy wykonawczej. Dotyczy to zwłaszcza polityki zagranicznej oraz bezpieczeństwa i obronnej. Do tego dochodzą wcale niebłahe kompetencje własne głowy państwa. Prezydent może i powinien być strażnikiem powagi i majestatu Rzeczypospolitej. Nie mówiąc już o rzeczy najważniejszej: prezydent czuwa nad przestrzeganiem Konstytucji (art. 126). Tu może być stuprocentowo skuteczny, ale to właśnie zostało porzucone na samym początku kadencji. Ustrojowa pozycja prezydenta załamała się tak bezgłośnie, że większość Polaków zapewne jej nie dostrzega ani nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji tej zmiany.
Praktyka po 1989 roku, jeszcze przed 1997, pokazała, że prezydenci potrafią być aktywnymi, znaczącymi i kreatywnymi aktorami życia publicznego. Potrafili być – co także ważne – arbitrami w trudnych sprawach. Pamiętamy jak Aleksander Kwaśniewski zręcznie wymienił na stanowisku premiera Leszka Millera, który dał sobie wmówić „Niceę albo śmierć”, na Marka Belkę. Spór Lecha Kaczyńskiego z rządem Donalda Tuska o kompetencje w sferze polityki zagranicznej musiał być rozstrzygnięty przez trybunał konstytucyjny, a prezydent Kaczyński orzeczenie Trybunału respektował, bo szanował Konstytucję. Z kolei Bronisław Komorowski nie bał się „zderzać” z rządem Tuska w sprawie przystąpienia do strefy euro.
Tymczasem prezydent Duda dał się zepchnąć do roli zupełnie nieistotnej. Nie chcę przez grzeczność przywoływać teatralnych porównań kierowanych pod jego adresem, ale i one zdają się dzisiaj przewartościowywać jego rzeczywistą rolę. Gdyby po sezonie zimowym nie wrócił z nart, nikt by nie zauważył jego nieobecności. Bo kiedy już nawet jest w stolicy, to w Pałacu Prezydenckim widzimy jedynie jakieś „koci koci łapci” z fanami w starannie zaaranżowanym otoczeniu. Choć przyznać trzeba, że czasem w ich towarzystwie głos podniesie i wezwie ich, aby przybyli do stolicy i przegonili oponentów „dojnej zmiany”. To jednak jest gruntownie sprzeczne z art. 1 Konstytucji, który mówi, że „Rzeczpospolita jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”, a nie jedynie partii rządzącej.
Strategia strusia
Tu więc znowu ujawnia się problem prezydenta z konstytucją. To pierwszy obszar boleśnie ujawniający atrofię ustrojowej funkcji prezydenta. Zdumiewające jest, że Andrzej Duda nie zdaje sobie sprawy z tego, że entuzjastycznie uczestniczy w procesie odwrotu Polski od demokracji i przekształcaniu kraju w podręcznikowe państwo autorytarne. Dokonany przez PiS demontaż ustrojowej zasady trójpodziału władz, który wprowadzała przecież już Konstytucja 3 Maja, stał się początkiem tego procesu. Chodzi o wygaszenie de facto Trybunału Konstytucyjnego. Jest niepojęte, że prezydent uznał za właściwe mianować prezeską Trybunału osobę nieposiadającą najmniejszych kwalifikacji do tej funkcji, a do tego spędzającą większość czasu przy mężu w Berlinie. To świadectwo głębokiego niezrozumienia ustrojowej roli sądu konstytucyjnego w zachodniej cywilizacji politycznej. Dalszym ciągiem tego procesu jest właśnie realizowany zamach na niezawisłość sądownictwa. Chodzi o uniemożliwienie funkcjonowania definicyjnej cechy demokracji, czyli wolnej konkurencji politycznej; o zapewnienie rządzącej formacji gwarancji bezkarnego sprawowania władzy przez dowolną liczbę kadencji.
Uczestnicząc w tym procesie, prezydent Duda powinien pamiętać, że cechą państwa autorytarnego jest także nieobecność głowy państwa, zarówno rzeczywista (co już się dzieje) i formalna. W takim systemie wódz przejmuje funkcje rządu, parlamentu i głowy państwa. Widzimy to na wielu historycznych przykładach, począwszy – to nie porównanie tylko przykład – od „wygaszenia” przez Hitlera stanowiska prezydenta Niemiec po odejściu von Hindenburga, a następnie przejęcia jego roli. Zaawansowane tego początki widzimy także już w Polsce, gdy wódz partii rządzącej na bieżąco i publicznie decyduje za rząd i parlament, a jeśli potrzebna jest parafa prezydenta, to natychmiast się znajduje. I rządzący uważają to za „normalne”.