Kozieł: Imigracyjne mity Ameryki

Spór o politykę wobec imigrantów jest jednym z kluczowych konfliktów, które zdefiniują przyszłość amerykańskiego społeczeństwa. Obrósł on wieloma mitami i prowokuje histeryczne reakcje – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Aktualizacja: 19.03.2017 22:10 Publikacja: 19.03.2017 19:56

Kozieł: Imigracyjne mity Ameryki

Foto: PAP/EPA

Chyba żadna z decyzji nowego amerykańskiego prezydenta nie wywołała takiej burzy jak rozporządzenie wprowadzające tymczasowy zakaz wpuszczania na terytorium USA imigrantów z siedmiu krajów zamieszkanych w większości przez muzułmanów.

Lewicowo-liberalna część opinii publicznej zawrzała z oburzenia, wypluwając z siebie twitterowe mądrości w stylu: „Trump to dosłownie Hitler!". Google, Apple, Facebook oraz inni giganci branży IT zbuntowali się przeciwko imigracyjnym restrykcjom, które odcięły ich od młodych, zdolnych informatyków z Somalii, Libii czy Jemenu. W mediach pojawiły się historie o imigrantach z Bliskiego Wschodu, którym nie udało się dotrzeć do wymarzonego amerykańskiego raju. Po kilku dniach imigracyjne rozporządzenie prezydenta zostało zakwestionowane przez sądy, ale Trump niedawno wypuścił nowy, poprawiony akt legislacyjny, wprowadzający ograniczenia dotyczące już tylko sześciu krajów muzułmańskich. Akt ten szybko został jednak zablokowany przez sędziego federalnego z Hawajów. Zapowiada się batalia w Sądzie Najwyższym. Można być pewnym, że to początek długiego konfliktu prawnego o kształt amerykańskiej polityki imigracyjnej – obrosłej mitami polityki, na temat której rzesze amatorów i tzw. ekspertów z pewnością jeszcze wygłoszą i napiszą wiele zaskakujących opinii.

Poprzednicy Trumpa

Trump niewątpliwie popełnił błąd, podpisując rozporządzenie w tak delikatnej sprawie, które wchodziło w życie z dnia na dzień, bez kilkumiesięcznego okresu przejściowego. Pozwoliłby on na przystosowanie się do nowego stanu prawnego urzędnikom wydającym wizy, liniom lotniczym i firmom korzystającym z pracy imigrantów z owych siedmiu państw. Błąd ten poprawiono w nowym rozporządzeniu.

Sam tymczasowy zakaz imigracji z określonych krajów nie jest jednak niczym nowym. W 2011 r. wprowadziła go na kilka miesięcy administracja Obamy w przypadku obywateli Iraku. Argumentowała to zagrożeniem terrorystycznym. Nie protestowano przeciwko niemu narzekając, że „stygmatyzuje muzułmanów". Większych protestów też nie było, gdy Obama w ostatnich dniach swoich rządów zdecydował, by odsyłać z powrotem do „socjalistycznego raju" Kubańczyków uciekających do USA.

Choć obecnie niektórzy próbują wmówić opinii publicznej, że Ameryka zawsze przyjmowała imigrantów z otwartymi ramionami, to w historii USA wielokrotnie wprowadzano restrykcje imigracyjne idące o wiele dalej niż kontrowersyjne rozporządzenie Trumpa. Wielbiony przez lewicowych liberałów prezydent Wilson ograniczał imigrację do USA, posługując się kategoriami rasowymi, a administracja Franklina Delano Roosevelta robiła problemy żydowskim uchodźcom uciekającym przed Hitlerem z Europy.

W 1975 r. grupa działaczy Partii Demokratycznej, m.in. późniejszy wiceprezydent Joe Biden, próbowała zakazać wstępu do USA kilkuset sierotom ewakuowanym z Wietnamu Południowego i nawet planowała zablokować pas startowy, na którym miały lądować przewożące je wojskowe samoloty. Prawo imigracyjne obowiązujące w USA wciąż jest zresztą pod wieloma względami restrykcyjne, o czym mogą się np. przekonać Polacy ubiegający się o wizy do tego kraju. Skoro zaś mieszkaniec państwa będącego wiernym sojusznikiem USA nie może wjechać do Stanów bez wizy, to czasowy zakaz imigracji z takich państw, jak Syria czy Somalia, nie powinien budzić aż tylu kontrowersji.

O ile media skupiały się głównie na protestach przeciwko imigracyjnemu rozporządzeniu Trumpa, o tyle mniej nagłaśniano sondaże wskazujące, że ponad 50 proc. Amerykanów poparło wprowadzenie tego rodzaju ograniczeń. Restrykcje te zostały również pozytywnie przyjęte przez ludzi chroniących codziennie amerykańskie granice. National Border Patrol Council, związek zawodowy zrzeszający 16,5 tys. pograniczników, wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że rozporządzenie Trumpa pozwoli ocalić wielu ludziom życie i oszczędzić podatnikom pieniądze.

Podzielony świat

Chociaż decyzje Trumpa wywołały lament wśród niektórych europejskich polityków, znaleźli się też na świecie decydenci, którzy pozytywnie oceniali kontrowersyjne rozporządzenie imigracyjne.

Scott Morrison, były australijski minister ds. imigracji, stwierdził z satysfakcją, że reszta świata zaczyna wreszcie naśladować ostrą australijską politykę. Abdullah bin Zayed, minister spraw zagranicznych Zjednoczonych Emiratów Arabskich, powiedział zaś, że ograniczenia wprowadzone przez Trumpa nie są islamofobiczne i że amerykańskie władze miały pełne prawo sięgnąć po takie rozwiązania. Z sondażu przeprowadzonego przez brytyjski think tank Chatham House wynika natomiast, że większość Europejczyków chciałaby całkowitego zastopowania muzułmańskiej imigracji do ich krajów – czyli wprowadzenia restrykcji idących o wiele dalej niż rozporządzenie Trumpa.

Przeciwnicy amerykańskiego prezydenta przekonują, że kierował się on rasizmem oraz islamofobią, gdy próbował zablokować wjazd do USA imigrantom z kilku krajów islamskich. Ten argument jest jednak mocno chybiony, gdyż restrykcje nie objęły aż 87 proc. świata muzułmańskiego. Zakaz nie dotyczył ani Arabii Saudyjskiej, ani Turcji, ani Egiptu, ani Pakistanu, ani Indonezji. Dotknął za to początkowo pięć pogrążonych w wojnie domowej państw (Syrię, Libię, Jemen, Somalię, Irak) oraz dwa kraje, których służby nie współpracują w wymaganym stopniu z Amerykanami w wymianie informacji imigracyjnych (Sudan, Iran). Aż 72 przybyszów z tych krajów zostało w ciągu kilku ostatnich lat skazanych przez sądy za udział w spiskach terrorystycznych w USA. Niektórzy eksperci kwestionują zasadność umieszczenia na czarnej liście Iranu, ale przecież w 2011 r. FBI chwaliła się sukcesem w udaremnieniu spisku irańskich tajnych służb planujących dokonać zamachu na saudyjskiego ambasadora w Waszyngtonie i wysadzić ambasadę Izraela.

Pojawiły się głosy oburzenia, że Trump przesadził, próbując zablokować dostęp do USA imigrantom z tych krajów, którzy już dostali wizę. Problem jednak w tym, że system sprawdzania tej grupy imigrantów był dosyć dziurawy. Co prawda każdy, kto chce dostać wizę do Stanów Zjednoczonych, musi wypełnić archaiczny formularz, w którym jest pytany o to, czy trudnił się prostytucją, był członkiem partii komunistycznej lub „brał udział w nazistowskim ludobójstwie", ale wielokrotnie zdarzało się, że członkowie organizacji terrorystycznych bez problemów dostawali wizy kłamiąc, że nie mają żadnych związków z islamskim radykalizmem. W rozpadających się krajach, takich jak Somalia czy Syria, zweryfikowanie takich twierdzeń jest praktycznie niemożliwe. Niespodzianki mogą przynieść też ludzie, o których lojalności amerykańskie tajne służby były przekonane. Świadczy o tym choćby przypadek Bilala Abooda, tłumacza amerykańskiej armii z Iraku, który w 2009 r. dostał wizę do USA, szybko zdobył obywatelstwo, przeszedł przeszkolenie wojskowe, a później pojechał do Syrii walczyć w szeregach ISIS.

Mur to nie problem

Wielkie kontrowersje wywołuje również polityka imigracyjna Trumpa wobec mieszkańców Ameryki Łacińskiej, a szczególnie postulat budowy „wielkiego muru granicznego, za który zapłaci Meksyk". Zapowiedź budowy muru z pewnością uraziła dumę narodową Meksykanów. Gdy Trump zaczął w kampanii wyborczej obiecywać stworzenie tej bariery granicznej i zajęcie się nielegalnymi imigrantami zza Rio Grande, wielu Meksykanów żyjących w USA wylewało swoją złość w mediach społecznościowych, grożąc mu nawet egzekucją z rąk El Chapo, przywódcy jednego z kartelów narkotykowych. Mimo to Trump zdobył w latynoskim elektoracie całkiem przyzwoite jak na republikanina poparcie, a w mediach społecznościowych można znaleźć liczne wyrazy jego poparcia przez Latynosów. Wszak ta część amerykańskiej populacji jest bardzo zróżnicowana i są w niej przedstawiciele narodów, którzy Meksykanów szczerze nie znoszą (np. Portorykańczycy) czy też patrzą na nich z wyższością (Kubańczycy). Sami Meksykanie gardzą zaś mieszkańcami takich państw, jak Salwador czy Honduras. Wśród Meksykanów mieszkających od pokoleń w USA są też tacy, którzy krzywo patrzą na nielegalnych meksykańskich imigrantów. Uważają bowiem, że pracując na czarno lub schodząc na drogę poważniejszych zbrodni, psują opinię całej społeczności. Stosunek Latynosów do polityki imigracyjnej Trumpa bywa więc złożony.

Meksykańska imigracja do USA zresztą mocno wyhamowała w ostatnich latach. Dane Pew Research Centre mówią, że o ile w latach 1995–2000 przybyło z Meksyku do Stanów Zjednoczonych 2,9 mln imigrantów, o tyle w latach 2005–2009 było to 1,37 mln, a w latach 2009–2014 zaledwie 870 tys. Jednocześnie w tym ostatnim okresie wróciło z USA do Meksyku 1 mln ludzi. Dzięki rozwojowi przemysłu standard życia u południowego sąsiada USA znacznie się poprawił, tak że dla wielu ludzi ryzyko związane z przedostaniem się do Stanów Zjednoczonych stało się nieopłacalne.

Problem nielegalnej imigracji przez Rio Grande jednak nie zniknął. Południową granicę USA przekraczają bowiem masy imigrantów z państw Ameryki Środkowej. Meksyk jest dla nich wyłącznie krajem tranzytowym. Stało się to dużym problemem dla samych Meksykanów. Coraz częściej padają propozycje, by ich rząd zbudował... mur na południowej granicy. „Przy meksykańskiej granicy zniknął spokój i porządek, do czego w dużej mierze przyczynili się przybysze z Ameryki Środkowej. (...) Granice z Gwatemalą i Belize nie przynoszą nam żadnych korzyści, a za to wiele problemów związanych z przejściami, które są wykorzystywane do inwazji. Służą one tylko mieszkańcom Ameryki Środkowej chcącym się dostać do USA" – głosił jeden z komentarzy zamieszczonych w meksykańskim dzienniku „El Manana".

Mur, który Trump chce zbudować nad Rio Grande, jest więc bardziej wymierzony w imigrantów z Ameryki Środkowej niż w Meksyk. Nie tylko zresztą w nich. Amerykańscy pogranicznicy alarmują od dłuższego czasu, że dziurawa południowa granica jest wykorzystywana również do nielegalnego dostawania się do USA przybyszów z Bliskiego Wschodu. Raport Komisji ds. Bezpieczeństwa Narodowego Izby Reprezentantów Kongresu USA sporządzony w 2012 r. mówi, że w latach 2006–2011 podczas prób przekraczania południowej granicy USA zatrzymano 1918 „obcych specjalnego znaczenia", czyli imigrantów z krajów silnie dotkniętych terroryzmem.

Dochodzi również do współpracy karteli narkotykowych z bliskowschodnimi organizacjami terrorystycznymi. Organizacja Judicial Watch ujawniła na początku stycznia 2017 r. raport meksykańskich śledczych mówiący o planowanych przez kartele i dżihadystów wspólnych uderzeniach w cele na terenie USA. Nie zapominajmy też, że meksykańskie stany położone przy granicy z USA są miejscem toczących się od ponad dekady wojen narkotykowych, w których mogło zginąć – według niektórych szacunków – nawet ponad 100 tys. ludzi. Chęć odgrodzenia się przez Amerykanów murem granicznym od tych sił chaosu jest w tym kontekście w pełni zrozumiała.

Chyba żadna z decyzji nowego amerykańskiego prezydenta nie wywołała takiej burzy jak rozporządzenie wprowadzające tymczasowy zakaz wpuszczania na terytorium USA imigrantów z siedmiu krajów zamieszkanych w większości przez muzułmanów.

Lewicowo-liberalna część opinii publicznej zawrzała z oburzenia, wypluwając z siebie twitterowe mądrości w stylu: „Trump to dosłownie Hitler!". Google, Apple, Facebook oraz inni giganci branży IT zbuntowali się przeciwko imigracyjnym restrykcjom, które odcięły ich od młodych, zdolnych informatyków z Somalii, Libii czy Jemenu. W mediach pojawiły się historie o imigrantach z Bliskiego Wschodu, którym nie udało się dotrzeć do wymarzonego amerykańskiego raju. Po kilku dniach imigracyjne rozporządzenie prezydenta zostało zakwestionowane przez sądy, ale Trump niedawno wypuścił nowy, poprawiony akt legislacyjny, wprowadzający ograniczenia dotyczące już tylko sześciu krajów muzułmańskich. Akt ten szybko został jednak zablokowany przez sędziego federalnego z Hawajów. Zapowiada się batalia w Sądzie Najwyższym. Można być pewnym, że to początek długiego konfliktu prawnego o kształt amerykańskiej polityki imigracyjnej – obrosłej mitami polityki, na temat której rzesze amatorów i tzw. ekspertów z pewnością jeszcze wygłoszą i napiszą wiele zaskakujących opinii.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę