Prof. Roman Kuźniar o wpływie Rosji na wynik wyborów prezydenckich w USA

„Jeśli nie możesz ich pokonać, przyłącz się do nich", głosi słynna dewiza brytyjskiej dyplomacji. W 2016 roku Władimir Putin zmienił jej brzmienie: „Jeżeli nie możesz ich pokonać, wybierz im swojego prezydenta" – pisze politolog i dyplomata

Aktualizacja: 15.02.2017 07:53 Publikacja: 13.02.2017 18:18

Prof. Roman Kuźniar o wpływie Rosji na wynik wyborów prezydenckich w USA

Foto: AFP

„Jeśli nie możesz ich pokonać, przyłącz się do nich”, głosi słynna dewiza brytyjskiej dyplomacji. W 2016 roku Władimir Putin twórczo zmodyfikował tę dewizę, która teraz brzmi: „Jeżeli nie możesz ich pokonać, wybierz im swojego prezydenta”. Z raportu trzech amerykańskich agencji wywiadowczych ze stycznia br. wynika jednoznacznie poważny wpływ Rosji na przebieg kampanii wyborczej i ostateczny sukces Donalda Trumpa. Trzeba bardzo wyraźnie stwierdzić, że to rzecz bez precedensu w najnowszej historii. To nie Stany Zjednoczone wpływają na wybór prezydenta w którymś z państw Ameryki Łacińskiej. To Rosja, państwo wielokrotnie słabsze od USA, bierze skuteczny udział w wyborze prezydenta supermocarstwa, które prowadziło wobec niej nieprzyjazną politykę, Okazuje się, że aby pokonać o wiele potężniejszego przeciwnika, państwo autorytarne nie musi wygrywać wojen, górować gospodarczo czy pod względem atrakcyjności kulturowej. Wystarczy, że wybierze mu swego prezydenta, który zmieni jego politykę zagraniczną.

Warto również wziąć pod uwagę fakt, że Moskwa uczyniła to nie tyle z powodu problemów w stosunkach dwustronnych z USA, czy ze względu na sankcje lub wzmacnianie wschodniej flanki NATO. Rosjanie, jak na ich ogólną sytuację radzili sobie dotąd zupełnie nieźle w stosunkach dwustronnych z USA. Moskwa wiedziała, że nie grozi jej agresja ze strony NATO, sama też nie zamierzała atakować zbrojnie państw Sojuszu. Obroty gospodarcze z Ameryką nie były wielkie, więc i sankcje nie były nadmiernie bolesne; zwłaszcza, że nie były one specjalnie szczelne. Zbyt bliskie kontakty z Ameryką Obamy wystawiałyby Rosję na presję w kwestii dalszej redukcji zbrojeń lub dyskomfort wysłuchiwania pouczeń o demokracji i prawach człowieka. Kontestacja polityki Obamy uczyniła Putina liderem międzynarodowej opozycji wobec globalnej dominacji USA.

Bez Moskwy nie byłoby Trumpa

Putinowi chodziło raczej o wybór na prezydenta Stanów Zjednoczonych kogoś, kto będzie mieć podobne podejście do polityki światowej. Kogoś, kto będzie patrzył na świat w kategoriach zysku, nagiej siły, bez żadnych zasad, wartości lub sentymentów dla słabszych. Czysta power politics rodem z XIX i pierwszej połowy XX wieku. A już w szczególności tego rodzaju podejście nie znosi instytucji wielostronnych, które ograniczają rolę wielkich, cywilizują życie międzynarodowe wprowadzając doń standardy przyzwoitości czy dobrej wiary. Dla przywódców w rodzaju Putina to główna przeszkoda na drodze do brutalnego forsowania własnych interesów oraz wobec globalnego zarządzania światem przy pomocy dyrektoriatu kilku mocarstw. Politykiem idealnie pasującym do tego profilu jest właśnie Donald Trump. Putinowi udało się skutecznie zainwestować w Trumpa i wesprzeć jego megalomańskie dążenie do prezydentury. Strategia Moskwy zakończyła się stuprocentowym, zapierającym dech sukcesem. Oczywiście istniały także wewnętrzne przyczyny powodzenia Trumpa, ale bez wsparcia Moskwy nie zostałby on prezydentem.

Stało się. Co teraz? Jakieś dziesięć lat temu Zbigniew Brzeziński pisał o nowej globalnej osi czy tandemie, który będzie porządkować świat. Nazwał to Chimeryką co miało oznaczać relację rywalizacji i współpracy Stanów Zjednoczonych i Chin. W tym samym czasie pisano także o globalnej Triadzie, czyli trójkącie USA-Chiny-UE, który miał być fundamentem nadchodzącego porządku międzynarodowego. O tym drugim już mało kto pamięta, bo Unia sama abdykowała z roli jednego z filarów takiej konstrukcji. Bardziej realna wydawała się Chimeryka czyli nowa G-2. Stosunki między Waszyngtonem a Pekinem nie były łatwe. Dotychczasowy hegemon niechętnie robi miejsce nowej emerging power. Niezależnie od obustronnej nieufności obie strony miały świadomość, że nie ma alternatywy dla konstruktywnego dialogu, który będzie formą uzgadniania ich interesów, jak również przysłuży się stabilności porządku międzynarodowego.

Putin czuł się marginalizowany. Zwłaszcza, że nie udało mu się przekonać Angeli Merkel do utworzenia koncertu mocarstw zarządzającego naszą częścią świata. Wszak taka właśnie intencja stała za powtarzanymi od kilku lat przez Moskwę propozycjami nowego porządku europejskiego. Chodziło o dopuszczenie Rosji do współdecydowania o Europie, czyli jej powrót do stolika, od którego została odsunięta po zakończeniu zimnej wojny. Formułą służącą podnoszeniu rangi Rosji oraz ograniczaniu pozycji Zachodu była i pozostaje grupa BRICS, w skład której wchodzą Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i RPA. Pomiędzy członkami tej grupy występują jednak spore różnice interesów. Poza tym przywódców RPA i Brazylii nie zaliczał Putin do tej samej ligi, co siebie samego czy prezydenta Chin.

Ominąć pośredników

Z perspektywy Moskwy wybór Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych miał załatwić kilka spraw naraz. Po pierwsze, Putin stałby się uprzywilejowanym partnerem przywódcy USA w polityce światowej. Co więcej, rosyjski przywódca nie bez powodów może sądzić, że w duecie Trumputin on będzie wiódł prym, swoją przebiegłością i doświadczeniem owinie sobie wokół palca narcystycznego żółtodzioba. Na poziomie gestów i symboli będzie zaspokajał potrzebę wielkości i „sukcesu” Trumpa, a sam weźmie to, co uważa za istotne dla Rosji. Po drugie, Putin nie będzie już musiał się liczyć z Europ. Przeciwnie, razem z Trumpem będą grać na rozbijanie Unii oraz na osłabianie roli niemieckiej kanclerz. O sprawach Europy będzie rozmawiać bezpośrednio z prezydentem USA ponad głowami europejskich przywódców. Czyż nie brzmi to pięknie?

Po trzecie, Putinowi już tak bardzo nie będzie potrzebny ryzykowny dla niej alians z Chinami skierowany przeciw USA. Również BRICS straci z perspektywy Putina na znaczeniu. Biorąc pod uwagę otwartą niechęć Trumpa wobec Chin, Putin zechce zbudować to, o czym marzyły zastępy rosyjskich spin doktorów z Karaganowem na czele od początku lat 90., czyli strategiczne partnerstwo USA-Rosja. Czyli w domyśle kondominium obu państw, przynajmniej na rozległych obszarach północnej półkuli. Oś Moskwa – Waszyngton nie jest potrzebna Putinowi ze względu na jego próżność, choć tej też mu nie brakuje. Potrzebuje jej on do demontażu pozimnowojennego ładu międzynarodowego, który potwornie go uwiera. Rzecz nie tylko w tym, że nie ma tam odpowiedniego miejsca dla Rosji, że brakuje w nim osobnego gabinetu dla przywódców USA, Chin i Rosji, którzy mogliby w nim podejmować najważniejsze decyzje. Największym problemem jest istnienie w obecnym porządku mnóstwa wielostronnych instytucji, zasad, ograniczeń, standardów, które trzeba przestrzegać i z którymi trzeba się liczyć.

Teraz wszystko to, co przeszkadza swobodzie manewru, suwerenności wielkiego mocarstwa w sprawach wewnętrznych i zagranicznych będzie można zdemontować. I zrobić to we współpracy z prezydentem Stanów Zjednoczonych! Tak, tych samych Stanów, które z trudem współtworzyły pozimnowojenny porządek międzynarodowy, aby sprzyjał on rozwojowi i bezpieczeństwu możliwie wszystkich państw świata, wzrostowi dobrobytu i poszerzaniu wolności. Przynajmniej taki był ideał. Teraz te wszystkie mechanizmy, które cywilizowały życie międzynarodowe będą mogły powędrować na śmietnik. Także dlatego, że Trump w warstwie aksjologicznej nie jest politykiem zachodnim, reprezentującym zachodni świat wartości i sposób myślenia. Równie dobrze mógłby być prezydentem Filipin, Zimbabwe czy San Escobar. Poza tym, w jego wizji świata nie ma litości dla słabych graczy. A jak wiadomo, instytucje wielostronne czy prawo międzynarodowe służą ochronie słabszych.

Polska deterioracja

Ktoś mógłby pomyśleć, że w obliczu polityki Rosji i zmian w Stanach Zjednoczonych polityka zagraniczna obozu rządzącego w Polsce świadczy o zaniku instynktu samozachowawczego. Ewentualnie o deterioracji, jakiej doznają czasem wspinacze w okolicach ośmiu tysięcy metrów, czyli zobojętnieniu wobec zewnętrznych zagrożeń. Działania polskich rządzących wzmacniają przecież wszystkie negatywne tendencje w otoczeniu Polski. Warszawa aktywnie przykłada rękę do niszczenia tego wszystkiego, co po 1989 roku służyło naszemu bezpieczeństwu i dawało szansę rozwoju gospodarczego i cywilizacyjnego.

Obóz władzy nie stracił jednak instynktu samozachowawczego. Przeciwnie, jego działania mają służyć wcielaniu w życie koncepcji państwa autorytarnego, które zagwarantuje obozowi władzy bezterminowe trwanie. Interes Polski i Polaków jest tu zupełnie bez znaczenia. To, co widzimy, to przejaw znanego z czasów PRL prymatu interesu partyjnego nad interesami narodowymi. Można by ironicznie stwierdzić, że Jarosław Kaczyński i PiS uprzedzili Putina. Aby zapobiec mieszaniu Putina się w sprawy polskie czy próbom wpływania na wybory władz, obóz Kaczyńskiego zaczął budować taką Polskę i prowadzić taką politykę zagraniczną, do której Putin nie będzie mógł mieć zastrzeżeń. Przebudowa ustrojowa podjęta przez PiS jednoznacznie wskazuje na plan upodobnienia się do państw byłego Związku Sowieckiego. Nasuwa się również analogia do Włoch lat 20. XX wieku, ale wiemy, że i w Moskwie wzorzec Włoch Mussoliniego cieszy się uznaniem. Podobnie w polityce zagranicznej, co najsilniej wyraża się w odwrocie od UE, która byłaby najlepszą osłoną dla Polski w tych trudnych czasach. A ostatnio w nieskrywanej admiracji dla Donalda Trumpa i nadziejach związanych z jego rządami. Polityka zagraniczna PiS stała się zakładnikiem budowy Drugiej PRL.

Złoty cielec suwerenności

Chytrym zabiegiem zastosowanym przez obóz rządzący było ulepienie ze złotopodobnej gliny cielca suwerenności i interesu narodowego. Traktowanie suwerenności i interesu narodowego jak magicznego zaklęcia stało się środkiem konsolidowania poparcia społecznego i tarczą przed krytyką ze strony sił politycznych i opinii publicznej, które ostrzegają przed manowcami obecnej polityki. Stojąc na straży suwerenności i interesu państwa można zrobić wszystko. Podobnie uważali przywódcy PRL, obecnej Rosji i szeregu państw afrykańskich. Zgoda, suwerenność i interes narodowy mają żywotne znaczenie i nie trzeba o tym nikogo przekonywać. Ale realizować je należy w sposób dający szansę rozwoju i zapewniający bezpieczeństwo, a nie tylko interes rządzących. Tak czyniono w Polsce XVIII wieku i tak próbuje się robić dzisiaj.

Jeśli rządzący Polską twierdzą, na co wiele wskazuje, że z Polski można uczynić autorytarną republikę bananową, której bezpieczeństwem zajmie się Wielki Brat zza Wielkiej Wody, to są w sporym błędzie. Republika bananowa, do stworzenia której zmierza PiS, może łatwo paść łupem bliżej leżących potęg, choćby w ramach poprawiania i zacieśniania relacji USA-Rosja, czego początkiem była długa rozmowa Trumpa z Putinem w ubiegłą sobotę. Po drugie, Trump przetrwa najwyżej cztery lata. I wtedy PiS ze swoim systemem rządów i polityką zagraniczną będzie mógł liczyć na zrozumienie tylko w Moskwie.

„Jeśli nie możesz ich pokonać, przyłącz się do nich”, głosi słynna dewiza brytyjskiej dyplomacji. W 2016 roku Władimir Putin twórczo zmodyfikował tę dewizę, która teraz brzmi: „Jeżeli nie możesz ich pokonać, wybierz im swojego prezydenta”. Z raportu trzech amerykańskich agencji wywiadowczych ze stycznia br. wynika jednoznacznie poważny wpływ Rosji na przebieg kampanii wyborczej i ostateczny sukces Donalda Trumpa. Trzeba bardzo wyraźnie stwierdzić, że to rzecz bez precedensu w najnowszej historii. To nie Stany Zjednoczone wpływają na wybór prezydenta w którymś z państw Ameryki Łacińskiej. To Rosja, państwo wielokrotnie słabsze od USA, bierze skuteczny udział w wyborze prezydenta supermocarstwa, które prowadziło wobec niej nieprzyjazną politykę, Okazuje się, że aby pokonać o wiele potężniejszego przeciwnika, państwo autorytarne nie musi wygrywać wojen, górować gospodarczo czy pod względem atrakcyjności kulturowej. Wystarczy, że wybierze mu swego prezydenta, który zmieni jego politykę zagraniczną.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę