Niełatwo pisać o ostatniej bezprecedensowej serii wypadków drogowych członków najwyższych władz w Polsce, bo pewnych informacji ciągle brakuje, a pochopnie wyciągnięte wnioski mogą mieć trudne do przewidzenia konsekwencje. Z drugiej strony jest to zdarzenie tym ważniejsze i bardziej niepokojące, że w ostatnim czasie mieliśmy aż trzy podobne wypadki: prezydenta Andrzeja Dudy oraz w krótkim odstępie czasu ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza i premier Beaty Szydło. I choć kolizja drogowa może zdarzyć się zawsze i każdemu, jej ryzyko w przypadku osób piastujących kluczowe stanowiska w państwie jest przecież zdecydowanie mniejsze: po pierwsze, samochody te prowadzą fachowcy o zdecydowanie większych umiejętnościach niż przeciętni kierowcy, po drugie zaś, samochody te mają specjalny status na drodze. To wszystko minimalizuje prawdopodobieństwo wypadków. Dlaczego zatem do nich doszło?
Wiele punktów widzenia
Trudno o jednoznaczną odpowiedź, w obiegu publicznym krąży bowiem wiele informacji wzajemnie sprzecznych, na razie pozostają więc nam domysły. Przede wszystkim nie wierzę, że sprawy te zostaną rzetelnie wyjaśnione. Po pierwsze z natury rzeczy przyczyny wypadków drogowych są trudne do ustalenia. Zwykle są one na tyle dynamiczne i niespodziewane, że jego uczestnikom, będącym często jedynymi źródłami wiedzy o przebiegu zdarzeń, trudno powiedzieć, co tak naprawdę się stało.
Sprawę pogarsza to, że nawet w przypadku stosunkowo prozaicznych wypadków czy kolizji mamy do czynienia z wieloma, splątanymi interesami: łączą się tu kwestie karne i cywilne dotyczące sprawców i poszkodowanych, organów ścigania czy ubezpieczycieli pojazdów. Zwykle wszystkie strony starają się przedstawić przebieg wydarzeń w jak najkorzystniejszym dla siebie świetle.
W takich sytuacjach wiele zależy od biegłych, bo to na podstawie ich opinii sędziowie wydają wyroki. Często jednak opinie biegłych są ze sobą sprzeczne, zdarza się również, że biegły nie jest w stanie obronić swojej opinii podczas postępowania sądowego. Żeby daleko nie szukać, wystarczy przywołać sprawę sędziego Trybunału Konstytucyjnego Lecha Morawskiego, którego wypadek z czerwca 2015 r. na autostradzie A1 do tej pory nie został wyjaśniony.
Również w przypadku wypadku Beaty Szydło domyślamy się jedynie, co się wydarzyło. Parę spraw trzeba wyjaśnić. W tym to, czy wykonując manewr wyprzedzania seicento, kierowca limuzyny pani premier zastosował zasadę ograniczonego zaufania, zakładającą, że drugi kierowca może popełnić błąd (możliwe też, że taki błąd został popełniony). Czy z punktu widzenia taktyki jazdy i bezpieczeństwa premier uzasadniony był manewr obronny polegający na zjechaniu na pobocze? Być może należało utrzymać tor jazdy na wprost, gdyż drzewa na poboczu mogłyby okazać się większym zagrożeniem niż kontakt z seicento.