O. Maciej Zięba: Haniebna rana

Musi zastanowić fakt, jak szybko chrześcijanie w Polsce dali sobie narzucić język polityki, socjologii i ideologii w opisywaniu problemu uchodźców, odrzucając w ten sposób religijny opis rzeczywistości – pisze dominikanin.

Aktualizacja: 14.01.2018 19:09 Publikacja: 14.01.2018 17:58

O. Maciej Zięba: Haniebna rana

Foto: AFP

Ewangelia w sprawie uchodźców wypowiada się jednoznacznie.

– A czy ojciec zdaje sobie sprawę, że w zeszłym roku w Europie w wyniku zamachów terrorystycznych zginęło 140 osób?!

– Ale ja mówię nie o terrorystach, tylko o ich ofiarach, o uchodźcach. A w tej sprawie Ewangelia jest jednoznaczna.

– A czy ojciec wie, że oni się nie integrują, a dzietność w rodzinach islamskich jest ponad dwa razy większa niż u Europejczyków?

– Ja mówię tylko o tym, że Ewangelia jasno mówi o konieczności pomocy uchodźcom.

– Ale czy ojciec zdaje sobie sprawę z tego, że – jak szacują eksperci – w Nigerii zgromadziło się od 50 do 100 mln ludzi, którzy tylko czekają, by przenieść się do Europy?

Tak wyglądała moja rozmowa z uznanym profesorem, głęboko wierzącym katolikiem od lat zaangażowanym w ruch odnowy życia chrześcijańskiego. Sądzę, że można z niej wywieść parę konkluzji, które potwierdzają liczne dyskusje w środkach komunikacji społecznej.

Chrystus obecny w „najmniejszych"

Po pierwsze, stosunek do sprawy uchodźców wymyka się kryterium racjonalności. Miejsce konkretnych, nieszczęśliwych ludzi zajmują dziś uogólnienia i abstrakcyjne kategorie. Ludzie ci są automatycznie utożsamiani z imigrantami ekonomicznymi, którzy przecież nie pochodzą z terenów objętych wojną, a także z terrorystami. Na stwierdzenie, że chodzi o kobiety i dzieci potrzebujące specjalistycznej opieki medycznej, pada odpowiedź, że kobiety i dzieci też też się często angażują w w akty terroru. Na pytanie, jak tak niewielka grupa może zagrozić chrześcijańskiej cywilizacji Zachodu (co w odniesieniu do dzisiejszego Zachodu jest abstrakcyjnym stwierdzeniem), pada odpowiedź o ściąganiu licznych rodzin i niezwykłej rozrodczości wśród uchodźców.

Ignorowane pozostają argumenty – dodajmy, że dotyczące imigrantów, nie uchodźców – iż Zachód zaczął rewidować swoją bezmyślną politykę wobec migrantów i fala przybyszów do Europy znacznie zmalała, ale nawet w okresie, gdy narastała, to liczba ataków terrorystycznych spadła (dane Europolu), że do Polski w XXI wieku przybyło, bez żadnej skoordynowanej polityki imigracyjnej, ponad 90 tys. wyznających islam uchodźców z Czeczenii i fakt ten pozostał prawie niezauważony w blisko 40-milionowym narodzie. A na pytanie, dlaczego nie można otworzyć elitarnych korytarzy humanitarnych dla szczególnie pokrzywdzonych ofiar tortur i przemocy oraz osób potrzebujących specjalistycznej opieki lekarskiej, których tożsamość jest wielokrotnie weryfikowana na miejscu i w kraju docelowym, a programy integracji są zindywidualizowane, starannie przygotowane i nie opłacane ze środków publicznych, pada odpowiedź, że to też są uchodźcy, a uchodźcy stanowią zagrożenie dla kraju. Nie można ich przyjąć.

Po drugie, stosunek do sprawy uchodźców ignoruje nauczanie Kościoła i Ewangelii. Całe nauczanie Jezusa przepełnione jest troską o poniżanych i odtrącanych – kobiety, dzieci, Samarytan, nędzarzy, inwalidów i chorych z trędowatymi na czele. Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie jednoznacznie poucza, że nawet religijne elity mogą ulec znieczulicy wobec tragedii bliźniego, a pogardzani przez nich „nieczyści" mogą stać się przykładem troski o bliźnich. Najmocniej mówi o tym jednak scena Sądu Ostatecznego (Mt 25, 31-46), gdy Król z całą mocą oddziela tych, którzy pomogli „najmniejszym", gdy byli głodni, nadzy czy spragnieni, od tych, którzy pozostali nieczuli na ich potrzeby, choć i jedni i drudzy nie dostrzegali w nich wówczas Chrystusa. Zatroskali się o nich spontanicznie, bezinteresownie, bądź też „spontanicznie" ich zignorowali. A jednym z tych podstawowych kryteriów na Sądzie Ostatecznym jest współczucie i pomoc przybyszom, ale greckie słowo „ksenos" użyte przez Mateusza jest mocniejsze od polskiego „przybysz", bo oznacza „obcego", a także „dziwnego" i „cudzoziemca".

Teza, że Chrystus jest szczególnie obecny w „najmniejszych" – obcych, odrzucanych, pogardzanych – od samego początku kształtowała społeczne oblicze chrześcijaństwa, stąd troska o niewolników, o ludzi starych, sieroty, stąd niezliczone leprozoria oraz szpitale powstające w całej chrześcijańskiej Europie, a potem walka z władzą królewską (i częścią kleru) o prawa indios. Dlatego św. Augustyn (IV/V w.) z głębokim lękiem wyznawał: „timeo Jesum transeuntem" – „lękam się, że Chrystus przejdzie obok mnie, obecny w tych najmniejszych, odrzucanych, a ja go nie zauważę. A On już nie wróci". I ten święty lęk przez wieki uruchamiał wyobraźnię miłosierdzia oraz kierował poczynaniami całych zastępów świętych kobiet i mężczyzn na wszystkich kontynentach.

Nakaz, który pozostaje w mocy

Wraz z współczesnym narastaniem zjawiska wypędzeń i migracji, Kościół, aby zwrócić uwagę świata, a zwłaszcza katolików, na pomoc dla uchodźców ustanowił Dzień Migranta i Uchodźcy. Trudno nazwać liberałem czy lewakiem św. Piusa X, ale to właśnie on 16 stycznia 1914 r. ustanowił dzień, którego kolejną celebrację obchodziliśmy w tę niedzielę w naszych kościołach (ONZ ogłosiło taki dzień dopiero w 2001 r.).

Wszyscy następcy Piusa X, od Benedykta XV, przez obu kolejnych Piusów, Jana XXIII, Pawła VI (nie mam danych o 33 dniowym pontyfikacie Jana Pawła I), Jana Pawła II, Benedykta XVI, po Franciszka, zgodnie i jednoznacznie podkreślają chrześcijański obowiązek wspierania i przyjmowania uchodźców. A – co dla nas zrozumiałe – niezmiernie wyrazisty był w tej materii Jan Paweł II, którego polskie korzenie szczególnie uwrażliwiały na problem uchodźców i wygnańców z ojczyzny. W 1982 r. w liście do Wysokiego Komisarza ONZ nazwał on problem uchodźców „hańbiącą raną naszych czasów", a 15 lat później napisał (o znacznie szerszej kategorii migrantów:): „Fakt, że prace apostolskie na rzecz migrantów spotykają się czasem z nieufnością czy wręcz wrogością otoczenia, nie powinien w żadnym przypadku stać się przyczyną rezygnacji z tego dzieła solidarności. Nakaz zawarty w słowach Jezusa: »Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie« pozostaje całkowicie w mocy w każdych okolicznościach i jest wyzwaniem dla sumienia wszystkich, którzy chcą iść Jego śladami. Dla człowieka wierzącego przyjęcie bliźniego nie jest jedynie gestem filantropii czy zwykłej ludzkiej życzliwości. Jest czymś znacznie więcej, bo w każdym człowieku chrześcijanin potrafi dostrzec Chrystusa, który pragnie, byśmy kochali Go i służyli Mu w braciach, zwłaszcza najuboższych i najbardziej potrzebujących".

Parę lat później Papież z Polski dodawał (takich cytatów w jego pismach można znaleźć bez liku): „Chrześcijanie, coraz bardziej zakorzenieni w Chrystusie, muszą dokładać starań, aby przezwyciężać wszelkie skłonności do zamykania się w sobie oraz dostrzegać w ludziach innej kultury dzieło Boże. Tylko odkupieńcza łaska Chrystusa może zapewnić nam zwycięstwo w codziennych zmaganiach, aby przejść od egoizmu ku altruizmowi, od lęku ku otwartości, od odrzucenia ku solidarności".

Sporo daje więc do myślenia fakt, że zdecydowana większość polskich katolików zdołała wziąć w nawias i nauczanie Chrystusa i następców św. Piotra, wikłając się w sofizmatach, że owszem wolno uchodźcom pomagać, ale wyłącznie na miejscu, że mamy moralne prawo by nie przyjmować uchodźców lub że Polska jest już nasycona uchodźcami do granic możliwości.

Archetyp każdej rodziny uchodźców

Ostatnio, przy okazji dyskusji o Świętej Rodzinie można też było przeczytać w licznych katolickich mediach, że nazywanie Maryi, Józefa i Jezusa uchodźcami jest lewackim instrumentalizowaniem Ewangelii dla celów politycznych. Rozumiem racje, jakie się za tym kryją, bo sam odczuwam irytację, gdy czytam autorów wielokrotnie dezawuujących nauczanie Ewangelii i agresywnie walczących z Kościołem, którzy nagle przeobrazili się w strażników ortodoksji pilnujących wiernego wcielania w życie Dobrej Nowiny. Nie usprawiedliwia to jednak ocierających się o śmieszność wywodów ich adwersarzy, że Św. Rodziny nie można nazwać uchodźcami, bo u Ewangelisty Mateusza nie pojawia się słowo „uchodźca", lub „uchodzić", a mowa jest jedynie o „wyruszeniu" czy „udaniu się" do Egiptu (jednakże anioł nakazuje Józefowi: „uciekaj" do Egiptu), czy też, że Rodziny tej nie można nazwać uchodźcami, bo poruszała się w granicach jednego państwa – Imperium Rzymskiego. Chcę uniknąć ironii, by rozwijać argument, że ucieczka z Poznania do Wiednia w okresie II wojny też odbywała się w ramach jednego państwa, a warszawiacy po powstaniu warszawskim byli uchodźcami z Warszawy. W rzeczywistości Herod Wielki noszący tytuł rex socius et amicus Populi Romani (król sprzymierzeniec i przyjaciel ludu rzymskiego) miał podobną autonomię jak Wojciech Jaruzelski, a prefekt Egiptu Gaius Turranius nieco mniejszą, bo Egipt był terenem strategicznie ważnym. Czy jednak uciekinierów przed prześladowaniami z NRD do Polski nie można było nazwać uchodźcami, bo i PRL, i NRD były częścią tego samego sowieckiego kondominium?

Kiedy ongiś czytałem napisaną przed blisko 70 laty konstytucję apostolską Exsul Familia Nazarethana byłem przekonany, że jej autor wyważa otwarte drzwi i pisze oczywistości. Dziś tego nie jestem pewien. Dlatego warto przypomnieć jej początek: „Emigracja Świętej Rodziny z Nazaretu, uciekającej do Egiptu, to archetyp każdej rodziny uchodźców. Jezus, Maryja i Józef, żyjący na wygnaniu w Egipcie aby uciec przed wściekłością złego króla, są dla wszystkich czasów i wszystkich miejsc, modelami i opiekunami każdego migranta, obcego i uchodźcy jakiegokolwiek rodzaju".

Trudno nazwać autora tych słów napisanych w 1952 roku, Piusa XII, lewakiem czy liberałem, a ich wymowa nie pozostawia cienia wątpliwości, kto jest „archetypem każdej rodziny uchodźców".

Co jednak jest w tym wszystkim najgorsze to fakt, że trzeba wyciągać tego rodzaju argumenty i prowadzić takie polemiki, by przeciwstawiać się poglądowi, iż można na gruncie chrześcijaństwa uzasadnić tezę, że ani jedno chore dziecko wymagające specjalistycznej lekarskiej opieki, której polowy szpital nie zapewni, nie może być leczone w Polsce w ramach – raz jeszcze podkreślę: wysoce elitarnych – humanitarnych korytarzy, co od dawna postulują polscy biskupi.

Obawiam się, że gdyby Pan Jezus opowiadał w Polsce AD 2018 przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (pamiętając, że w przypowieściach prowokuje On do zmiany myślenia, ignoruje uświęcone hierarchie, krytykuje autorytety – wszak „metanoja" pochodzi od „meta" – przemiana oraz „nous" – umysł) to mogłaby ona brzmieć następująco:

Na autostradzie Warszawa – Budapeszt bandyci zepchnęli samochód na pobocze, pobili oraz obrabowali kierowcę i zostawili go nieprzytomnego. Ten, gdy odzyskał świadomość, próbował zatrzymać przejeżdżające obok samochody. Polak minął go, bo był zajęty ważnymi rozważaniami o rechrystianizacji. Samochód z węgierską rejestracją przejechał obok, bo kierowca śpieszył się, by podpisać transakcję korzystną dla jego ojczyzny. Nadjechało kolejne auto prowadzone przez: Ukraińca, Rosjanina, Roma? Ten zatrzymał się, opatrzył rany pobitego kierowcy, odholował jego samochód i opłacił mu nocleg w motelu.

Timeo Jesum transeuntem – lękam się, że Chrystus przejdzie obok mnie, a ja go nie zauważę.

Podwójny problem

Sądzę więc, że w dzisiejszej Polsce – jako Kościół – borykamy się z dwoma problemami. Mamy wielki problem z objęciem naszym współczuciem, troską i ofiarnością uchodźców, a więc tych, którzy są – jak mówi Kompendium Nauki Społecznej Kościoła – „zmuszani w wyniku walk do ucieczki z miejsc, w których zwykle żyją, aż po szukanie schronienia w krajach innych niż te, w których się urodzili". Owszem, istnieje ryzyko powstawania gett, wzrostu przestępczości, konfliktów na tle różnic kulturowych, ale można je racjonalnie minimalizować, a Ewangelia nigdy i nigdzie nie mówi o bezpiecznym i wygodnym życiu uczniów Chrystusa.

Musi jednak zastanowić również fakt, jak szybko chrześcijanie w Polsce dali sobie narzucić język polityki, socjologii i ideologii w opisywaniu problemu uchodźców, odrzucając w ten sposób religijny opis rzeczywistości (akceptacja dla przyjęcia uchodźców z Bliskiego Wschodu zmalała – wedle CBOS – z 72 proc. w maju 2015 r. do 26 proc. w grudniu 2017 r. więc obecnie zdecydowana większość katolików w Polsce jest przeciwna przyjęciu uchodźców). Stosunek do tej kwestii bardzo szybko przestał być mierzony wiernością lub niewiernością Ewangelii, a stał się deklaracją „prawicowości" bądź „lewicowości". A te kategorie nie mają nic wspólnego z Ewangelią! Katolik bowiem – w największym skrócie – winien mieć „prawe serce po lewej stronie".

Jak zatem widać problem uchodźców wiąże się w Kościele w Polsce z ideologizowaniem wyznawanej wiary. Naginanie do swoich tez nauczania Ewangelii, konsekwentne ignorowanie głosu episkopatu Polski i pojedynczych biskupów, odrzucanie nauczania papieży, z Janem Pawłem II i Franciszkiem na czele, przez ogromną część katolików w Polsce ujawniło więc istnienie problemu. I jest to problem niebłahy.

Ojciec Maciej Zięba jest fizykiem, teologiem i filozofem. W PRL działał w opozycji demokratycznej. W latach 1998–2006 był prowincjałem Polskiej Prowincji Dominikanów. Założył Instytut Tertio Millennio

Ewangelia w sprawie uchodźców wypowiada się jednoznacznie.

– A czy ojciec zdaje sobie sprawę, że w zeszłym roku w Europie w wyniku zamachów terrorystycznych zginęło 140 osób?!

Pozostało 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę