Rzeczpospolita: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w swojej retoryce używa takich określeń, jak „polityka historyczna" czy „upamiętnianie wydarzeń bardzo istotnych dla środowisk patriotycznych". Z tego powodu niektórzy zarzucają ministerstwu, że chce wspierać jedynie prawicowe i katolickie inicjatywy kulturalne.
Piotr Trudnowski: Nigdy dotąd tak naprawdę nie odpowiedzieliśmy sobie na pytanie: czy ministerstwo ma wspierać cały obszar kultury, czy też ma być mecenasem i prowadzić konkretną politykę kulturalną. Dotychczas funkcjonowaliśmy w takim przekonaniu, że resort powinien finansować „wszystko, co jest kulturą". Tymczasem za tym hasłem i tak kryła się określona wizja tej kultury, która akurat wpisywała się w politykę rządzących. Oczywiście nie nazywano tego tak mocnymi określeniami, jakie dziś słyszymy z ust ministra Piotra Glińskiego.
Nie tak dawno ten opór był bardzo widoczny, a kontrowersje wzbudził sam minister Gliński, który zagroził festiwalowi Malta wycofaniem dotacji, bo kuratorem tego wydarzenia jest Oliver Frljić – reżyser „Klątwy".
Kiedy firma obejmuje swoim patronatem jakieś wydarzenie, może uznać, że danego artysty nie chce wspierać swoimi środkami. Nikt nie widziałby w tym daleko idących kontrowersji. Podobnie rzecz ma się z mecenatem państwa. Jeśli uznamy, że taka jest właśnie jego rola i że wydaje publiczne pieniądze na to, co uważa za słuszne, to nie widzę nic zdrożnego w tym, że ma również oczekiwania personalne. Twórcy powinni też mieć świadomość polityczności swoich działań i nie oburzać się, gdy na ich sztukę patrzy się przez pryzmat polityki, a nie tylko wartości artystycznej.
Oddzielenie polityki od kultury jest niemożliwe?