Do tragedii doszło w Phoenix, w Arizonie. Policja po zapoznaniu się z wersją wydarzeń przedstawioną przez matkę, rozpoczęła śledztwo, które wykazało, iż - najprawdopodobniej - przed wezwaniem pomocy do umierającego syna (9-latek zmarł w szpitalu w wyniku doznanych obrażeń) - rodzice uprzątnęli miejsce tragedii zacierając wiele śladów.
Jeri L. Williams, komendant policji w Phoenix na konferencji prasowej podkreślił, że "rodzice włożyli wiele wysiłku w to, by wysprzątać dom i usunąć dowody, podczas gdy chłopiec leżał na podłodze i umierał". - Będziemy prowadzić śledztwo aż do momentu, gdy będziemy mogli wymierzyć sprawiedliwość - dodał.
Z kolei sierżant Vincent C. Lewis poinformował, że policja wciąż sprawdza kto pociągnął za spust, czy rodzice zwlekali z wezwaniem pomocy dla syna oraz jaki udział miał w całym zdarzeniu - jeśli miał jakikolwiek - dwuletni syn podejrzanych.
Niejasna jest również rola ojca dziecka w całej sprawie - Wendy Lavarnia twierdzi, że w momencie tragedii nie było go w domu, ale - jak podaje policja - dowody wskazują, że pomagał on w sprzątaniu miejsca tragedii. Mężczyzna ma też "podejrzaną ranę postrzałową" na ramieniu.
Policja sprawdza obecnie w jakich okolicznościach został ranny i czy postrzelono go z tej samej broni, z której zastrzelony został jego 9-letni syn.