Donald Trump wylądował w czwartek na lotnisku Stansted pod Londynem niemal dokładnie rok po tym, jak odwiedził Warszawę. Na liście jego zagranicznych podróży kraj, z którym Stany Zjednoczone oficjalnie łączą „specjalne stosunki", zajął odległe 17. miejsce. Tym razem nie będzie też entuzjastycznych tłumów, jakie przyjęły amerykańskiego prezydenta na placu Krasińskich w Warszawie. Przeciwnie: blisko 2 mln Brytyjczyków podpisało petycję przeciwko wizycie Trumpa.
Balon nad Westminsterem
Aby nie zetknąć się z protestującymi, prezydent będzie więc cały czas trzymany z dala od tłumów. W czwartek wieczorem premier Theresa May wydała na jego cześć kolację w oddalonym o 1,5 godz. drogi od Londynu pałacu Blenheim, a w piątek spotka się z Amerykaninem w położonej równie daleko od centrum stolicy rezydencji Chequers. Podobnie królowa przyjmie prezydenta „na herbatę" w Windsorze, a nie w pałacu Buckingham w środku Londynu. Po czym Trump poleci do Szkocji, aby spędzić weekend we własnym centrum golfowym koło Aberdeen.
Czytaj także: Prezydent USA w Europie: wizyta dużego ryzyka
Sama wizyta została zredukowano do statusu roboczej, gdy okazało się, że deputowani nie zgodzili się, aby gość wystąpił przed połączonymi izbami parlamentu. Dodatkowa obraza: burmistrz Londynu wydał zezwolenie, aby w piątek przez dwie godziny nad Westminsterem unosił się gigantyczny balon w kształcie niemowlaka z głową Trumpa: sygnał, jak nisko Brytyjczycy oceniają inteligencję amerykańskiego przywódcy.
– „Specjalne stosunki" między Ameryką i Wielką Brytanią w tej chwili zasadniczo sprowadzają się do wywiadu i obrony – przyznaje „Rzeczpospolitej" Leslie Vinjamuri, szefowa działu amerykańskiego w Chatham House.