Sojusznicy USA – Korea Południowa i Japonia – są już bezpośrednio zagrożeni przez zbrojenia reżimu z Pjongjangu. Chiny z kolei występowały dotychczas jako główny sojusznik i protektor kolejnych koreańskich Kimów.
– Chiny są raczej częścią problemu niż jego rozwiązania – powiedział przed wyjazdem Tillersona ekspert z konserwatywnego, amerykańskiego think tanku Heritage Bruce Klingner.
Pekin nałożył co prawda oenzetowskie sankcje na Pjongjang i zawiesił do końca roku eksport głównego koreańskiego surowca – węgla kamiennego. Ale według amerykańskich mediów Tillerson chce zagrozić finansowymi sankcjami tym jego firmom, które cały czas dostarczają Kim Dzong Unowi komponenty do produkcji rakiet balistycznych i broni atomowej.
Z punktu widzenia Waszyngtonu sytuacja robi się bardzo poważna, bowiem według danych wywiadu Pjongjang szykuje się do pokonania ostatniej bariery dzielącej go od kontynentalnego terytorium USA. Trwają tam prace nad zmniejszeniem głowic jądrowych tak, by mieściły się na rakiety o najdalszym zasięgu – a te będą mogły osiągnąć Zachodnie Wybrzeże USA.
– Zastanawiamy się, jaką presję wywrzeć (na Pjongjang), by naprawdę go zabolało – mówił przed wyjazdem szefa jego sekretarz prasowy Mark Toner. Ale takiej presji sprzeciwiają się Chiny, z którymi USA dzielą jeszcze dużo innych problemów: handel między obu krajami, ekspansja Pekinu na Morzu Południowochińskim, wypowiedzi Donalda Trumpa na temat Tajwanu. Teraz doszły jeszcze baterie amerykańskich antyrakiet w Korei Południowej. Chiny obawiają się, że mogą zagrozić ich własnemu potencjałowi rakietowemu.