Sąd może usunąć jakiś fragment sprostowania, ale nic nie może do niego dopisać, choć pewne elementy może wyjaśnić czy wyinterpretować.
To sedno najnowszego wyroku Sądu Najwyższego, w tym wypadku niekorzystnego dla prasy.
Chodziło o sprostowanie, jakie Kancelaria Sejmu skierowała do redaktora naczelnego „Faktu": „Nieprawdą jest, że Marszałek Sejmu [Marek Kuchciński] przekazał opozycji uszkodzony fragment nagrania głosowania nad wyborem sędziego TK z 14 kwietnia 2016 r. Całe nagranie, jakim dysponuje Kancelaria Sejmu, przekazała klubowi PO Biblioteka Sejmowa i było ono czytelne i dobrej jakości".
Redaktor naczelny odmówił jego publikacji, sprawa trafiła do Sądu Okręgowego, potem Apelacyjnego w Warszawie. Sądy żądanie oddaliły, mimo że terminy i wymogi formalne były zachowane.
W ocenie SO i SA w Warszawie nie wiadomo było jednak, kto prostuje te informacje, gdyż pod żądanym sprostowaniem zabrakło podpisu autorki, wicedyrektor Biura Prasowego Sejmu. Chodziło o to, by treść i konstrukcja sprostowania pozwalały odbiorcy na ustalenie, kto jest autorem tego tekstu. Możliwe jest więc wskazanie autora sprostowania w jego nagłówku, w treści tekstu czy też przez podanie pod treścią sprostowania danych jego autora.