Rz: Coraz więcej polskich przedsiębiorstw decyduje się na inwestycje w roboty i automatyczne linie produkcyjne. Jakie znaczenie ma to dla naszej gospodarki?
Ryszard Tadeusiewicz: Tu ścierają się dwa poglądy. Z punktu widzenia właścicieli fabryk oznacza to ogromne oszczędności, a w ślad za tym idą też ogromne zyski. Robot, zastępując pracownika, wykonuje swoje zadania wydajniej, szybciej, bardziej powtarzalnie i precyzyjnie, więc łatwiej jest uzyskać bardzo dobrą jakość produktu końcowego. Poza tym robot nie domaga się podwyżki czy urlopu – dla właściciela przedsiębiorstwa jest zatem idealnym pracownikiem. Inaczej wygląda to ze społecznego punktu widzenia. Nasilanie się procesu robotyzacji i automatyzacji to nie tylko pogłębianie się problemu bezrobocia. Dodatkowo nierozwiązana pozostaje kwestia opodatkowania pracy robotów. Bo ludzie wykonujący swoją pracę dostają za nią wynagrodzenie, od którego pobierane są podatki, a z nich utrzymywane są szkoły, szpitale, policja. Nie wiadomo, co w takiej sytuacji zrobić z robotami.
Które zawody są zagrożone automatyzacją?
Do niedawna żyliśmy w przeświadczeniu, że dotyczy to tylko pracowników wykonujących powtarzalne, rutynowe czynności – czyli, jak to określają Amerykanie, niebieskich kołnierzyków. Natomiast do białych kołnierzyków, czyli tych działających na niwie twórczej, mechaniczne ramię robotów miało nie dotrzeć. Otóż dotarło, ale w innej postaci. Robotyzacja wiąże się z tworzeniem coraz doskonalszych systemów sztucznej inteligencji, które mogą zastępować dziennikarzy, twórców muzyki czy tłumaczy. Automatyczny system nie napisze lepszej symfonii od Mozarta czy dzieła na miarę „Pana Tadeusza", ale prostą muzykę taneczną lub krótkie komunikaty już tak. Wobec tego można powiedzieć, że zdecydowana większość z nas może czuć się zagrożona automatyzacją.
Chyba nie oznacza to, że wszyscy zostaniemy bez pracy?