Jerzy Dudek: Nie wiedzieliśmy jak podejść do mundialu

Polski bramkarz o wspomnieniach z Korei, reprezentacji Adama Nawałki oraz finale Ligi Mistrzów.

Publikacja: 24.05.2018 23:12

Jerzy Dudek

Jerzy Dudek

Foto: Fotozepa/Piotr Nowak

Rzeczpospolita: Do golfa zdążyliśmy się przyzwyczaić, ale Jerzy Dudek biegający maratony na Saharze to zupełna nowość.

Jerzy Dudek: Po drodze były jeszcze wyścigi samochodowe w serii VW Golf Cup, a potem 24-godzinne. Lubię się testować. Dostałem zaproszenie z 4move Team, żeby pobiec na Saharze na dystansie 50 km. Trochę się przeraziłem, a wiem, co to znaczy upał. Musiałem zacisnąć zęby i się przygotować. Spotkałem tam pasjonatów ekstremalnych biegów, na tym właśnie polega seria Runmageddon, która sprawdza siłę, gibkość i wytrzymałość.

Bramkarska gibkość jeszcze została?

Na pewno nie taka jak w trakcie kariery, ale ponieważ gram często w meczach legend, a do obrony nikt się tam nie przykłada, to muszę o siebie dbać.

Przyjechał pan do Słupska, żeby wesprzeć Pawła Kryszałowicza, zmagającego się z chorobą nowotworową, a równocześnie podobno zapraszał też Luis Figo?

UEFA organizowała mecz charytatywny, a kapitanem jednej z drużyn był Figo i miałem w niej graće. Były już zarezerwowane bilety lotnicze, kiedy zadzwonił do mnie Paweł. W pierwszym odruchu nie widziałem możliwości przyjechania do Słupska, ale przespałem się z tym i powiedziałem sobie „Jersey, nie możesz tego zrobić Pawłowi." Od początku namawiałem go, żeby powiedział publicznie o chorobie, przekonywałem go, że spotka się z życzliwością i solidarnością. Na meczu stawiła się niemal cała nasza drużyna, na czele z trenerem Jerzym Engelem, który miał bardzo wzruszającą przemowę. Przypomniał, że zawsze byliśmy jak rodzina i teraz trzeba wesprzeć naszego przyjaciela.

Od mistrzostw świata mija właśnie 16 lat. Turniej w Korei i Japonii miał być wielkim świętem dla kibiców. Jechaliście tam z medalami wkładanymi na szyje?

Nikomu to nawet nie przeszło przez myśl. Myśleliśmy, że mamy kilka fajnych meczów do rozegrania. Słowa trenera o tym, że jedziemy po mistrzostwo świata zostały trochę źle zrozumiane, doszedł konflikt z dziennikarzami, źle oszacowaliśmy własne siły i nie byliśmy do końca przygotowani.

Awansowaliście do finałów jako pierwsi z Europy i trochę zawirowało w głowach?

Nie wiedzieliśmy, jak podejść do mundialu, bo przez 16 lat żadna reprezentacja Polski nie zakwalifikowała się do wielkiego turnieju. Jak się przygotować po ciężkim sezonie czy indywidualizować zajęcia, czy wszyscy mamy być wrzuceni do jednego koszyka i zasuwamy równo? Jak poradzić sobie z wilgotnością? Zaskoczyła nas też reprezentacja Korei, która grała naprawdę dobrze.

Pierwszy mecz turnieju od razu postawił was pod ścianą. Stąd się biorą pana przestrogi przed spotkaniem z Senegalem?

We Francji podczas Euro po raz pierwszy od dawna nie mierzyliśmy się z gospodarzami, podobnie będzie na mundialu w Rosji. A gospodarze zawsze wywierają presję na sędziów, bo przecież ich drużyna musi grać, bez niej turniej od razu traci temperaturę. Wychodząc na mecz z Koreańczykami nie zdawaliśmy sobie sprawy, że tak to może wyglądać. Nawet, gdybyśmy byli lepiej przygotowani i przycisnęli rywali do muru, to i tak mogłoby się wydarzyć coś takiego, co oglądaliśmy później w meczach z Włochami, Hiszpanią czy Brazylią. Oddaję Koreańczykom, że byli dobrze przygotowani, wybiegani, ale „ściany były za nimi".

Po ostatnim meczu tama drużyna musiała się rozpaść?

Zacznę od tego, że zwolnienie trenera Engela było niepotrzebne. Wracając do Polski, trener już rozumiał, na czym polega przygotowanie do wielkiego turnieju. Nawet najcięższy mecz w eliminacjach to nie jest to samo. Od pierwszego zgrupowania do ostatniej minuty finału trzeba mieć rozpisane wszystko co do minuty. Trenowaliśmy bardzo ciężko, organizmy były wymęczone i dopiero tam, na miejscu mieliśmy znaleźć świeżość. Okazało się, że w tamtej temperaturze i wilgotności nie regenerowaliśmy się tak szybko, jak zakładaliśmy. Gdyby prezes PZPN Michał Listkiewicz wtedy wytrzymał i zostawił Engela, to na bazie tych doświadczeń zbudowałby coś fajnego.

Do Korei jechał pan jako niepodważalny bramkarz. U Adama Nawałki jest inaczej, bo ostro rywalizują Wojciech Szczęsny i Łukasz Fabiański. Kogo wybrać?

Czekałbym do samego końca, bo pamiętam historie występów Wojtka Szczęsnego na wielkich turniejach: raz dostał czerwoną kartkę, a we Francji przytrafiła mu się kontuzja. Nawałka jest chyba zwolennikiem Szczęsnego, ale obaj gwarantują wysoki poziom.

Bramkarz, który nie gra regularnie w klubie ma szansę bronić dobrze w wielkim turnieju?

Pamiętajmy, że Szcząsny nawet, gdy siedział na ławce, miał kontakt z futbolem na najwyższym poziomie. Być rezerwowym w Juventusie to co innego niż być drugim bramkarzem w słabym klubie. Fabiańskiemu w Swansea brakowało obycia międzynarodowego, występów w Lidze Mistrzów. Szczęsny jednak trochę meczów rozegrał, poza tym, świeżość może być jego atutem. Nie szukajmy problemów tam, gdzie ich nie ma. Bramkę mamy naprawdę dobrze obsadzoną.

Robert Lewandowski ma niepodważalną pozycję i na tym chyba kończy się lista pewniaków?

Do niedawna kimś takim był jeszcze Grzegorz Krychowiak. Wydawałoby się, że reprezentacja bez niego nie da rady, a dzisiaj kibice w niego wątpią. On miał wszelkie dane po temu, żeby w PSG zrobić karierę. Nie był anonimowy, ściągał go trener, który go znał z Sevilli. Znał język francuski. Co tam się wydarzyło, że on został skreślony? Musielibyśmy zajrzeć za kulisy.

W szatni Realu Madryt było miejsce na koleżeństwo?

Jeśli nie znajdziesz dla siebie miejsca w grupie, to nie masz szans. Trzeba kombinować, starać się, pokazywać cały czas, jak bardzo ci zależy, żeby grać. Jeśli po treningu strzelasz focha, siadasz w auto i odjeżdżasz, to nikt nie będzie cię szanował. Musisz być gotowy na szansę, która nadejdzie, bo nikt nie będzie słuchał wymówek. W Realu znałem swoją rolę, ale też miałem świadomość, że nawet, jeśli siedziałem miesiąc na ławce, to nie będzie dla mnie wytłumaczenia, gdy popełnię błąd. W poniedziałek wychodziłem na trening z takim nastawieniem, jakbym miał w sobotę wystąpić w lidze, chociaż nie miałem na to wielkich szans. To było trudne, ale cały czas starałem się pokazać, że mogę funkcjonować w tej grupie. Na koniec dostałem takie pożegnanie, jakiego nie mieli nawet Raul czy Iker Casillas. Opłaca się harować i dobrze funkcjonować w grupie.

Nikt się nie spodziewał, że pan pogodzi się z rolą rezerwowego? Obawiali się fochów?

Tak, myślę, że byli zaskoczeni. Jeśli się wściekałem, to tylko dlatego, że ktoś się obijał na treningu. Pamiętam zawodników, którzy nie chcieli w niedzielę trenować i byli wściekli dlatego, że w sobotę siedzieli na ławce. Nie akceptowałem tego i mówiłem, że nie interesują mnie niczyje humory, bo ja mam robotę do wykonania. Profesjonalizm jest kluczem. Do Realu trafiłem pod koniec kariery i cieszyłem się z tego, że Hiszpanie w ogóle do mnie zadzwonili. Pokazali, że im zależy. Prosili, żebym się nie przejmował spekulacjami medialnymi. Powiedzieli, że będą na mnie czekać. Odchodząc z Liverpoolu chciałem wykonać krok do tyłu, żeby potem zrobić jeszcze dwa do przodu. Interesował się mną Betis Sewilla, Benfica Lizbona, Recreativo Huelva. W pewnym momencie miałem jednak dość przedłużających się negocjacji. Zadzwoniłem do Madrytu i tego nie żałuję.

Mamy w grupie Senegal, a ostatnio graliśmy z Nigerią. Miałem wrażenie, że polscy piłkarze dali się zdominować fizycznie rywalom.

To prawda, na początku daliśmy się zaskoczyć. W meczu z Senegalem Polacy muszą być gotowi na to samo, a dodatkowo Senegal ma, moim zdaniem, lepszych technicznie zawodników. Nie ma już miękkiej gry, musimy odpowiedzieć na mundialu twardością, a przecież w drużynie mamy kilku naprawdę potężnych facetów. Jeśli przegramy z Senegalem, to starcie z Kolumbią będzie naprawdę trudne. Ostatnio rozmawiałem z japońską telewizją i dziennikarze byli zdziwieni moim stwierdzeniem, że najmniej wiemy o ich reprezentacji. Mają świetnych zawodników, grających w Europie. Ostatni mecz z Japonią graliśmy w 2002 roku. To zupełnie inny styl niż Senegal, są bardzo ruchliwi i szybcy.

Od 2005 roku Liverpool nie odnosił wielkich, międzynarodowych sukcesów, a ciągle jest w Europie bardzo popularny. Czym ten klub do siebie przyciąga?

Tam jest naprawdę magiczna atmosfera, wspaniali kibice. Każdy powinien choć raz przyjechać na Anfield, najlepiej na mecz Ligi Mistrzów. W latach 70. grali najlepszą piłkę na świecie, a kiedy oglądałem stare mecze, to byłem zaskoczony, w jakim tempie rozgrywano wtedy akcje. Oni naprawdę żyją według hasła „You'll never walk alone". Wielu ludzi w Europie czeka na sukces Liverpoolu. Nie chodzi nawet o to, żeby utrzeć nosa krezusom. Miłość do czerwonych koszulek się nie kończy „Once red, always red". Mnie też się to udzieliło. Podobnie było w Feyenoordzie. Byłem tak zżyty z kibicami, że chciałem sobie zrobić tatuaż z herbem klubu. Liverpool jest bardzo podobny do Rotterdamu – również miasto portowe, ciężko pracujący ludzie, którzy z całego serca kibicują klubowi. Dołóżmy do tego jeszcze pamiętny finał z Milanem w Stambule. Mogliśmy się poddać i przegrać 0:6.

Po 13 latach wspomnienia wrócą na pewno...

Wszyscy kibice wstali i zaczęli śpiewać „You'll never walk alone", gdy wychodziliśmy na drugą połowę. Nie było nikogo, kto by powiedział, że już było po meczu. Byłem zawodnikiem Liverpoolu i Realu, znam obie szatnie, liczę na to, że teraz finał też będzie ekscytujący. Oba zespoły stawiają na atak. Hiszpanie uwielbiają finały, a z drugiej strony Liverpool, który nigdy się nie poddaje. Statystyka nie przemawia na korzyść Liverpoolu, bo Juergen Klopp przegrał wszystkie finały, od kiedy pracuje w Liverpoolu, a z kolei Zinedine Zidane jest specjalistą od zwyciężania. Mam sentyment do jednych i drugich, ale serce będzie biło mocniej dla Liverpoolu.

Hasło „This is Anfield" zostaje w pamięci na zawsze?

Mam w domu taką tabliczkę. Kiedyś korytarz prowadzący na boisko był bardzo wąski, tuż przed wyjściem wisiało to hasło, a potem otwierał się przed tobą legendarny stadion. Teraz zostało to przebudowane, ale w dalszym ciągu czuć historię.

Mohamed Salah czy Cristiano Ronaldo? Który z nich może rozstrzygnąć finał?

Cristiano to maszyna, od kiedy przyszedł do Realu, nie rozegrał słabego sezonu. Podobnie było jeszcze wcześniej w barwach Manchesteru United. Salah błysnął dopiero w ostatnim sezonie. Lepiej mówić o ataku Liverpoolu: Salah, Robert Firmino i Sadio Mane, który gra niesamowicie. Nie ma chyba innej formacji na świecie, która grałaby tak skutecznie. Oczywiście, Ronaldo albo Robert Lewandowski potrafią samodzielnie strzelić i 40 goli w sezonie, ale tutaj mamy trzech snajperów, których nie można spuścić z oka. Kluczem do gry Liverpoolu jest jej reżyser Firmino. Jego odpowiednikiem w Realu będzie Isco. Pamiętajmy jednak, że nawet największa gwiazda nic nie zrobi, gdy drużyna gra źle.

Liverpool i Rotterdam to miasta portowe. Chłopakowi wychowanemu na Śląsku, z rodziny górniczej, łatwiej było wpasować się w taką tradycję?

Rozumiałem ich, bo wiedziałem, jak ciężko pracują i każdy funt musiał być dobrze wydany. Jeśli już zapłacą za bilet, to oczekują dobrego widowiska. Kiedy taki kibic przychodzi na trybuny, to od piłkarzy wymaga, żeby dawali z siebie wszystko. Dla mnie to było oczywiste. W kopalni byłem oddelegowany do pracy na obiektach sportowych i kiedy na Barbórkę przyniosłem do domu tyle samo pieniędzy, co mój ojciec, to nie miałem odwagi mu się do tego przyznać. Dla mnie to było niewyobrażalne. Szacunek dla ciężkiej pracy mam cały czas.

Łatwo się żyło w Liverpoolu? Są zapewne piękniejsze miasta, nawet w Anglii...

Nigdy nie zastanawiałem się, czy są dobre restauracje i fajne dyskoteki. Do Liverpoolu przyjechałem pracować. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem stadion, stały tam stare baraki, pamiętające Kenny'ego Dalglisha. Trochę się zdziwiłem, ale powiedziałem sobie, że taką historię trzeba szanować i wziąć to na klatę. Trener mnie pocieszył, że już budowany jest nowoczesny obiekt, ale miałem okazję poczuć jeszcze zapach starego Liverpoolu.

Przypomniały się czasy Concordii Knurów?

To była tylko trzecia liga, ale warunki mieliśmy dobre. Sam pielęgnowałem boisko. Kiedy graliśmy mecze u siebie, to już w czwartek wałowałem płytę i wyrównywałem każdą kępę trawy w swoim polu karnym, żeby mi piłka nie podskoczyła. Mieliśmy jedno z najlepszych boisk w Polsce, nawet Górnik Zabrze rozgrywał u nas sparingi. Wszystko było w moich rękach.

Rodzice mówili „synku, z futbolu chleba nie będzie"?

Na szczęście tak nie było. Poza tym wiedzieli, że futbol to moja pasja i ja tego nie odpuszczę. Grając w trzeciej lidze dostawałem pieniądze podobne jak górnicy, ale niektórzy koledzy z boiska rezygnowali z futbolu. Kontuzja mogła oznaczać koniec przygody i wybierali stabilną pracę w kopalni, bo piłka na tym poziomie nie dawała stabilizacji. Byłem wtedy jeszcze młody, nie miałem rodziny, więc powiedziałem sobie, że do końca będę walczył o to, by zostać profesjonalnym piłkarzem. Kiedy brałem ślub, od pół roku byłem już zawodnikiem klubu ekstraklasy, ale gdybym dalej grał w trzeciej lidze, to pewnie wolałbym stabilniejszą pracę niż czekanie na niepewną, klubową wypłatę. Przyjdziesz do domu i co powiesz żonie? Nie mam pieniędzy, bo klub nie zapłacił chociaż wygraliście mecz? Taki brak stabilizacji może powodować konflikty w domu, więc dajesz sobie spokój z futbolem i idziesz do pracy w kopalni. Każdego 15. dnia miesiąca podchodzisz do okienka, bierzesz wypłatę i spokojny wracasz do domu.

Wychodzi na to, że trzeba mieć stalowe nerwy, żeby zrobić karierę.

Byłem młody i mogłem w siebie inwestować, choć niektórzy pukali się w czoło i pytali, po co kupuję rękawice bramkarskie za 300 zł? Potem potoczyło się wszystko bardzo szybko, zagrałem 15 meczów w lidze i wyjechałem do Holandii.

Młody chłopak, który pół roku wcześniej grał w trzeciej lidze, teraz ma się pokazać w jednym z największych, europejskich klubów?

Nawet paszportu przy sobie nie miałem, ale działacze zapewnili mnie, że wszystko mi przywiozą. Miałem wątpliwości, ale w Feyenoordzie była już polska grupka: Włodek Smolarek, Tomek Iwan, Jan de Zeeuw. Pierwszy raz w życiu sam leciałem samolotem – z Gdańska do Kopenhagi, a potem do Amsterdamu. Na lotnisku celnicy pytali, gdzie mam bagaże? Otworzyłem torbę i zobaczył, że mam tam buty do gry oraz dwie pary rękawic. Pierwsze dwa dni testów to była tragedia, niczego nie obroniłem, bo piłka latała cztery razy szybciej niż w Polsce. Zadzwoniłem do domu, ale na szczęście żona mnie pocieszyła. Potem było już lepiej, ochłonąłem, a czwartego dnia podpisałem umowę na pięć lat.

Inny świat?

Wchodziłem w niego stopniowo. Już przeskok z Knurowa do Tychów był szokiem. Koledzy pytali: jak jest w ekstraklasie, a ja opowiadałem, że na meczu wyjazdowym masażysta od razu przynosił mi kanapki i soczek. Na testach w Rotterdamie na każdy trening dostawałem komplet strojów dwa razy dziennie. Wszyscy rzucali je na środek szatni do prania, a ja chowałem do torby, bo mówiłem sobie, że jak stamtąd wyjadę, to będę miał pamiątkę. Po trzech dniach miałem sześć koszulek w hotelu. Kiedy podpisałem kontrakt, zwróciłem stroje, a oni się śmiali, że jakbym poprosił, to by mi dali. Wytłumaczyłem, że to na pamiątkę. Najpierw ci ciasno w Knurowie, potem w Tychach, a potem w Rotterdamie. W Liverpoolu presja była ogromna, po jednym błędzie już cię rozliczali, nawet w Feyenoordzie tak nie było.

W Liverpoolu tarł się pan ze Stevenem Gerrardem po meczu pucharowym z Boltonem.

Nigdy nie lubiłem, kiedy ktoś podchodził na boisku i machał rękami, żeby cały świat go widział. Kiedy usłyszałem w szatni, że jeszcze oskarża mnie przed trenerem bramkarzy, to się naprawdę zdenerwowałem. Jako kapitan powinien wspierać kolegów. Następnego dnia Steven przyszedł i wzajemnie się przeprosiliśmy.

Zderzenie z wielkim futbolem też chyba było bolesne? W jednym z pierwszych meczów gracze Juventusu wbili panu pięć bramek.

Z Feyenoordem awansowaliśmy do Ligi Mistrzów i od razu w pierwszym meczu dostaliśmy lanie 1:5. Byłem w ciężkim szoku. Zawaliłem bramkę po strzale Alessandro Del Piero z wolnego. Do dzisiaj, kiedy spotykamy się na meczach legend, to potrafi zaczarować. Trener Janusz Wójcik w trybie awaryjnym wysłał mi powołanie na mecz z Litwą, ale odmówiłem przyjazdu mówiąc, że muszę pilnować miejsca w klubie.

Co na to trener Wójcik?

Zdenerwował się strasznie, nie rozumiał, że przez mecz z Juventusem mogę stracić miejsce w składzie. Wcześniej rozmawiałem z trenerem Feyenoordu, który powiedział mi „Jurek, jeśli zaczniesz regularnie grać w Lidze Mistrzów, to nie ma trenera, który cię nie powoła do reprezentacji". Zostałem i dwa miesiące później już było lepiej, bo pokonaliśmy Juventus 2:0. Wywalczyłem sobie taką pozycję, że nawet jeśli trenowałem tylko w piątek, bo dokuczała mi łydka, to w sobotę i tak wychodziłem na boisko. A w reprezentacji zadebiutowałem u trenera Wójcika w meczu z Izraelem.

Rzeczpospolita: Do golfa zdążyliśmy się przyzwyczaić, ale Jerzy Dudek biegający maratony na Saharze to zupełna nowość.

Jerzy Dudek: Po drodze były jeszcze wyścigi samochodowe w serii VW Golf Cup, a potem 24-godzinne. Lubię się testować. Dostałem zaproszenie z 4move Team, żeby pobiec na Saharze na dystansie 50 km. Trochę się przeraziłem, a wiem, co to znaczy upał. Musiałem zacisnąć zęby i się przygotować. Spotkałem tam pasjonatów ekstremalnych biegów, na tym właśnie polega seria Runmageddon, która sprawdza siłę, gibkość i wytrzymałość.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sport
Katarzyna Niewiadoma zwyciężyła. Pięć lat oczekiwania na taki sukces
Sport
Igrzyska w Paryżu w mętnej wodzie. Sekwana wciąż jest brudna
Sport
Paryż przed igrzyskami olimpijskimi pozbywa się bezdomnych? Aktywiści oburzeni
IGRZYSKA OLIMPIJSKIE
Pomruk rewolucji. Mistrzowie z Paryża po raz pierwszy dostaną pieniądze za złoto
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Olimpizm
Leroy Merlin wchodzi na nowy rynek. Wykończy mieszkania medalistów z Paryża