Mohamed Salah czy Cristiano Ronaldo? Który z nich może rozstrzygnąć finał?
Cristiano to maszyna, od kiedy przyszedł do Realu, nie rozegrał słabego sezonu. Podobnie było jeszcze wcześniej w barwach Manchesteru United. Salah błysnął dopiero w ostatnim sezonie. Lepiej mówić o ataku Liverpoolu: Salah, Robert Firmino i Sadio Mane, który gra niesamowicie. Nie ma chyba innej formacji na świecie, która grałaby tak skutecznie. Oczywiście, Ronaldo albo Robert Lewandowski potrafią samodzielnie strzelić i 40 goli w sezonie, ale tutaj mamy trzech snajperów, których nie można spuścić z oka. Kluczem do gry Liverpoolu jest jej reżyser Firmino. Jego odpowiednikiem w Realu będzie Isco. Pamiętajmy jednak, że nawet największa gwiazda nic nie zrobi, gdy drużyna gra źle.
Liverpool i Rotterdam to miasta portowe. Chłopakowi wychowanemu na Śląsku, z rodziny górniczej, łatwiej było wpasować się w taką tradycję?
Rozumiałem ich, bo wiedziałem, jak ciężko pracują i każdy funt musiał być dobrze wydany. Jeśli już zapłacą za bilet, to oczekują dobrego widowiska. Kiedy taki kibic przychodzi na trybuny, to od piłkarzy wymaga, żeby dawali z siebie wszystko. Dla mnie to było oczywiste. W kopalni byłem oddelegowany do pracy na obiektach sportowych i kiedy na Barbórkę przyniosłem do domu tyle samo pieniędzy, co mój ojciec, to nie miałem odwagi mu się do tego przyznać. Dla mnie to było niewyobrażalne. Szacunek dla ciężkiej pracy mam cały czas.
Łatwo się żyło w Liverpoolu? Są zapewne piękniejsze miasta, nawet w Anglii...
Nigdy nie zastanawiałem się, czy są dobre restauracje i fajne dyskoteki. Do Liverpoolu przyjechałem pracować. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem stadion, stały tam stare baraki, pamiętające Kenny'ego Dalglisha. Trochę się zdziwiłem, ale powiedziałem sobie, że taką historię trzeba szanować i wziąć to na klatę. Trener mnie pocieszył, że już budowany jest nowoczesny obiekt, ale miałem okazję poczuć jeszcze zapach starego Liverpoolu.
Przypomniały się czasy Concordii Knurów?
To była tylko trzecia liga, ale warunki mieliśmy dobre. Sam pielęgnowałem boisko. Kiedy graliśmy mecze u siebie, to już w czwartek wałowałem płytę i wyrównywałem każdą kępę trawy w swoim polu karnym, żeby mi piłka nie podskoczyła. Mieliśmy jedno z najlepszych boisk w Polsce, nawet Górnik Zabrze rozgrywał u nas sparingi. Wszystko było w moich rękach.
Rodzice mówili „synku, z futbolu chleba nie będzie"?
Na szczęście tak nie było. Poza tym wiedzieli, że futbol to moja pasja i ja tego nie odpuszczę. Grając w trzeciej lidze dostawałem pieniądze podobne jak górnicy, ale niektórzy koledzy z boiska rezygnowali z futbolu. Kontuzja mogła oznaczać koniec przygody i wybierali stabilną pracę w kopalni, bo piłka na tym poziomie nie dawała stabilizacji. Byłem wtedy jeszcze młody, nie miałem rodziny, więc powiedziałem sobie, że do końca będę walczył o to, by zostać profesjonalnym piłkarzem. Kiedy brałem ślub, od pół roku byłem już zawodnikiem klubu ekstraklasy, ale gdybym dalej grał w trzeciej lidze, to pewnie wolałbym stabilniejszą pracę niż czekanie na niepewną, klubową wypłatę. Przyjdziesz do domu i co powiesz żonie? Nie mam pieniędzy, bo klub nie zapłacił chociaż wygraliście mecz? Taki brak stabilizacji może powodować konflikty w domu, więc dajesz sobie spokój z futbolem i idziesz do pracy w kopalni. Każdego 15. dnia miesiąca podchodzisz do okienka, bierzesz wypłatę i spokojny wracasz do domu.
Wychodzi na to, że trzeba mieć stalowe nerwy, żeby zrobić karierę.
Byłem młody i mogłem w siebie inwestować, choć niektórzy pukali się w czoło i pytali, po co kupuję rękawice bramkarskie za 300 zł? Potem potoczyło się wszystko bardzo szybko, zagrałem 15 meczów w lidze i wyjechałem do Holandii.
Młody chłopak, który pół roku wcześniej grał w trzeciej lidze, teraz ma się pokazać w jednym z największych, europejskich klubów?
Nawet paszportu przy sobie nie miałem, ale działacze zapewnili mnie, że wszystko mi przywiozą. Miałem wątpliwości, ale w Feyenoordzie była już polska grupka: Włodek Smolarek, Tomek Iwan, Jan de Zeeuw. Pierwszy raz w życiu sam leciałem samolotem – z Gdańska do Kopenhagi, a potem do Amsterdamu. Na lotnisku celnicy pytali, gdzie mam bagaże? Otworzyłem torbę i zobaczył, że mam tam buty do gry oraz dwie pary rękawic. Pierwsze dwa dni testów to była tragedia, niczego nie obroniłem, bo piłka latała cztery razy szybciej niż w Polsce. Zadzwoniłem do domu, ale na szczęście żona mnie pocieszyła. Potem było już lepiej, ochłonąłem, a czwartego dnia podpisałem umowę na pięć lat.
Inny świat?
Wchodziłem w niego stopniowo. Już przeskok z Knurowa do Tychów był szokiem. Koledzy pytali: jak jest w ekstraklasie, a ja opowiadałem, że na meczu wyjazdowym masażysta od razu przynosił mi kanapki i soczek. Na testach w Rotterdamie na każdy trening dostawałem komplet strojów dwa razy dziennie. Wszyscy rzucali je na środek szatni do prania, a ja chowałem do torby, bo mówiłem sobie, że jak stamtąd wyjadę, to będę miał pamiątkę. Po trzech dniach miałem sześć koszulek w hotelu. Kiedy podpisałem kontrakt, zwróciłem stroje, a oni się śmiali, że jakbym poprosił, to by mi dali. Wytłumaczyłem, że to na pamiątkę. Najpierw ci ciasno w Knurowie, potem w Tychach, a potem w Rotterdamie. W Liverpoolu presja była ogromna, po jednym błędzie już cię rozliczali, nawet w Feyenoordzie tak nie było.
W Liverpoolu tarł się pan ze Stevenem Gerrardem po meczu pucharowym z Boltonem.
Nigdy nie lubiłem, kiedy ktoś podchodził na boisku i machał rękami, żeby cały świat go widział. Kiedy usłyszałem w szatni, że jeszcze oskarża mnie przed trenerem bramkarzy, to się naprawdę zdenerwowałem. Jako kapitan powinien wspierać kolegów. Następnego dnia Steven przyszedł i wzajemnie się przeprosiliśmy.
Zderzenie z wielkim futbolem też chyba było bolesne? W jednym z pierwszych meczów gracze Juventusu wbili panu pięć bramek.
Z Feyenoordem awansowaliśmy do Ligi Mistrzów i od razu w pierwszym meczu dostaliśmy lanie 1:5. Byłem w ciężkim szoku. Zawaliłem bramkę po strzale Alessandro Del Piero z wolnego. Do dzisiaj, kiedy spotykamy się na meczach legend, to potrafi zaczarować. Trener Janusz Wójcik w trybie awaryjnym wysłał mi powołanie na mecz z Litwą, ale odmówiłem przyjazdu mówiąc, że muszę pilnować miejsca w klubie.
Co na to trener Wójcik?
Zdenerwował się strasznie, nie rozumiał, że przez mecz z Juventusem mogę stracić miejsce w składzie. Wcześniej rozmawiałem z trenerem Feyenoordu, który powiedział mi „Jurek, jeśli zaczniesz regularnie grać w Lidze Mistrzów, to nie ma trenera, który cię nie powoła do reprezentacji". Zostałem i dwa miesiące później już było lepiej, bo pokonaliśmy Juventus 2:0. Wywalczyłem sobie taką pozycję, że nawet jeśli trenowałem tylko w piątek, bo dokuczała mi łydka, to w sobotę i tak wychodziłem na boisko. A w reprezentacji zadebiutowałem u trenera Wójcika w meczu z Izraelem.