Anegdot i historii o wzajemnej niechęci Andrzeja Strejlaua i Jacka Gmocha jest co niemiara. I chociaż z początku była to tylko zwykła rywalizacja dwóch asystentów Kazimierza Górskiego, z czasem przerodziła się w otwartą niemal wojnę i padło wiele –zbyt wiele – mocnych słów i twardych oskarżeń.
Po drodze jednak to Gmoch – a nie Strejlau – został następcą Górskiego w kadrze, i po igrzyskach olimpijskich w Montrealu w 1976 roku przejął drużynę narodową. A żeby było jeszcze ciekawiej, tuż przed wyjazdem na mundial do Argentyny – który obiecywał wygrać – na swojego asystenta nominował... Strejlaua, a ten ofertę przyjął.
Pierwotnie najbliższym współpracownikiem Gmocha w kadrze był Ryszard Kulesza. Lubiany przez piłkarzy za ciepłe i serdeczne podejście, a także ceniony za wiedzę taktyczną i zdolności trenerskie. Kulesza jednak na mistrzostwa nie pojechał. Po latach pojawiła się plotka, że inżynier Gmoch flirtował z pomysłem, by na swojego asystenta do Argentyny nominować... Górskiego. Ale pan Kazimierz był już jednak wówczas w Grecji i okazało się to niemożliwe. Tak przynajmniej pisał w książce „Selekcjonerzy" Andrzej Jucewicz.
Bogu ducha winny Kulesza przeszedł do historii jako wyjątkowy pechowiec. To on objął kadrę po nieudanych MŚ 78, ale po tak zwanej aferze na Okęciu, został pozbawiony funkcji selekcjonera, a w jego miejsce PZPN zatrudnił Antoniego Piechniczka, który w 1982 roku poprowadził w Hiszpanii biało-czerwonych do drugiego brązowego medalu MŚ.
Strejlau był zaskoczony propozycją Gmocha. Wcześniej przez lata byli asystentami Górskiego i się nie znosili. O ich niechęci krążą legendy, a piłkarze mieli z ich rywalizacji wielki ubaw. Co i rusz podjudzali jednego lub drugiego, ot tak, dla draki – jak to piłkarze mają w zwyczaju. Gdy składali autografy na plakatach, które później rozdawali kibicom, Gmoch za wszelką cenę chciał złożyć swój podpis wyżej niż Strejlau. Jan Tomaszewski wspominał jak on i koledzy podpuszczali Strejlaua, by podpisywał się w górnym lewym rogu. Mimo to Gmoch niemal zawsze znajdował sposób, by swoją parafkę wcisnąć wyżej – malutkimi literami, ale jednak wyżej.