Łukasz Fabiański: Niespotykanie spokojny bramkarz

Kariera Łukasza Fabiańskiego wygląda trochę jak jazda na kolejce górskiej: raz na górze, raz na dole i nigdy nie wie, co będzie czekać za zakrętem.

Aktualizacja: 19.06.2018 17:27 Publikacja: 19.06.2018 00:01

Łukasz Fabiański

Łukasz Fabiański

Foto: AFP

Kiedy 12 lat temu Paweł Janas odczytywał nazwiska bramkarzy powołanych na mistrzostwa świata w Niemczech, jego nazwisko wzbudziło sensację. Owszem, był młody, zdolny i miał za sobą udany sezon w Legii Warszawa, ale przecież „zabrał” miejsce w składzie Jerzemu Dudkowi. Artur Boruc miał niepodważalną pozycję w Celticu Glasgow i reprezentacji, a Tomasz Kuszczak rozegrał właśnie świetny sezon w West Bromwich Albion i niedługo później miał się przenieść do Manchesteru United. Pozycja Fabiańskiego była w tym gronie najsłabsza.

Teraz, przed wyjazdem do Rosji, jedyny dylemat, jaki ma Adam Nawałka to na kogo postawić w bramce? Fabiański czy Wojciech Szczęsny, który ma za sobą całkiem udany sezon w Juventusie Turyn? Dwa lata temu rozterki selekcjonera wyglądały podobnie. Ostatecznie wybrał młodszego Szczęsnego, ale już po pierwszym meczu z Irlandią Północną to Fabiański wszedł do bramki, bo jego rywal i kolega doznał kontuzji. Szczęście w nieszczęściu było takie, że bramkarz Swansea stał się jednym z najlepszych zawodników reprezentacji Polski na tym turnieju, a jego parada w starciu ze Szwajcarią była najwyższej klasy.

Po ostatnim meczu z Portugalią jednak płakał. Polacy przegrali po serii rzutów karnych, a on nie obronił żadnego strzału rywali. Miał do siebie pretensje, że nie pomógł kolegom. Kibice byli jednak innego zdania. W rodzinnych Słubicach, został przywitany jak bohater i dostał tytuł Honorowego Obywatela Miasta.

Wydawało się, że tym turniejem raz na zawsze udowodnił swoją wartość w kadrze. Bronił przecież w końcówce eliminacji, w tym w bardzo trudnych starciach z Irlandią, Szkocją i Niemcami. W żadnym z tych meczów nie zawiódł, chociaż bywało i tak, że rywale robili, co mogli, żeby naszego bramkarza poturbować.

Kiedy tuż rozpoczęciem turnieju we Francji dowiedział się, że jednak usiądzie na ławce rezerwowych, musiał ze sobą przeprowadzić szczerą rozmowę i przekonać samego siebie, że w dalszym ciągu warto ciężko pracować na treningach. Nieszczęście Szczęsnego stało się dla niego okazją.

To chyba fenomen na skalę światową, że bramkarze, którzy od wielu lat rywalizują ze sobą na treningach w klubach i w kadrze, jeszcze się nie pokłócili. Obaj w młodym wieku trafili do Legii Warszawa, obaj zostali wyłowieni przez Arsenal, nawet dzienną datę urodzin mają tak samą - 18 kwietnia (Fabiański jest pięć lat starszy). Fabiański wspominał, że kiedy zjawił się w Arsenalu, Jens Lehmann potraktował go dość oschle - w myśl zasady, że przyjaciółmi możemy być dopiero, gdy przestaniemy być konkurentami. I rzeczywiście, kilka lat później, kiedy Niemiec zjawił się w klubie, był zupełnie innym człowiekiem.

Fabiański ze Szczęsnym byli szykowani na następcę Lehmanna, który zbliżał się już do końca kariery. Wydawało się, że bliżej do celu ma starszy z polskich bramkarzy. To on pojawiał się w bramce Arsenalu w pojedynczych meczach, zastępując Hiszpana Manuela Almunię. Nie zyskał jednak sympatii angielskich kibiców oraz mediów. Kilka niepewnych interwencji sprawiło, że natychmiast jego nazwisko zostało przekręcone na „Flappyhandski” (można to przetłumaczyć jako „Dziuraworęki”), a kibice zaczęli się domagać od Arsene’a Wengera kupienia kolejnego bramkarza.

Tylko, że Francuz widział, jak na treningach spisuje się Polak i podkreślał, że już niedługo może on stać się jednym z najlepszych w Premier League na swojej pozycji. Kiedy na początku sezonu 2010/2011 kontuzji doznał Almunia, to Fabiański wszedł do bramki Arsenalu. Obronił karnego w meczu z Partizanem, zagrał świetnie przeciwko Evertonowi i Chelsea. Wydawało się, że zostanie w bramce Arsenalu na dobre, doznał jednak kontuzji i między słupkami zastąpił go Szczęsny. Tym razem to młodszy z Polaków skorzystał na pechu kolegi.

Kiedy Fabiański zaczynał wracać do formy, natychmiast doznawał kolejnego urazu i nawet przez to nie pojechał na Euro 2012 (w kadrze zastąpił go Grzegorz Sandomierski).  W Arsenalu przegrywał rywalizację i w końcu ogłosił, że odejdzie z klubu. Nie pomogło nawet to, że walnie przyczynił się do zdobycia Pucharu Anglii, kiedy w półfinale przeciwko Wigan obronił dwa rzuty karne.

Miał dość bycia rezerwowym w wielkim klubie. Zrobił krok w tył, żeby wreszcie grać i zaistnieć w Premier League, a nie skończyć kariery z wypchanym kontem, ale niespełniony sportowo. Postawił na walijskie Swansea – klub, który o puchary nie walczył, ale wreszcie zaczął grać regularnie. Podobno miał propozycję z innego, wielkiego klubu Premier League, ale ją odrzucił, bo tam też musiałby się pogodzić z rolą rezerwowego. Jakiś czas temu przyznał, że na początku w Arsenalu popełnił strategiczne błędy. Powinien był iść na wypożyczenie do słabszego klubu, lepiej przygotować się na Premier League. Tak postąpił Szczęsny i dobrze na tym wyszedł.

Ale to już przeszłość. Przez kilka sezonów gry w Swansea wyrobił sobie naprawdę dobrą markę. Klub wprawdzie spadł na koniec ostatnich rozgrywek z Premier League, ale do polskiego bramkarza nikt nie miał pretensji. To jego świetne interwencje bardzo długo trzymały drużynę na powierzchni, przedłużały szanse na utrzymanie. Kibice wybrali go najlepszym zawodnikiem sezonu. Czuł się w klubie znakomicie, ale teraz nadszedł czas rozstania. Polak jest za dobrym bramkarzem i nikt nie wyobraża sobie, że miałby grać w drużynie występującej w Championship. Ma dopiero 33 lata i jeszcze przez kilka sezonów może grać na najwyższym poziomie. Nic dziwnego, że mówi się o zainteresowaniu Newcastle oraz West Hamu. Czy wróci po kilku latach do Londynu?

W Walii nawet samo miejsce do życia chyba Fabiańskiemu odpowiadało, bo nie jest typem imprezowicza. Woli spokój, ciszę. Kiedy ma wolną chwilę, to chętnie pójdzie do restauracji, teatru albo muzeum. Uwielbia też koszykówkę, zarywa noce, żeby oglądać NBA, nagrał życzenia dla polskich koszykarzy przed EuroBasketem 2017, występował w charytatywnych meczach Marcina Gortata.

Nie błyszczy w mediach społecznościowych. Ma inny charakter niż Szczęsny. Bramkarz Juventusu często zabiera głos, pokazuje pewność siebie, od czasu do czasu nagra śmieszny filmik, albo wrzuci do sieci zdjęcie ze swoją żoną. Fabiański mówi cicho, przed dziennikarzami się nie chowa, ale też nie zabiega o popularność. Nie opowiada, że jest najlepszy. Wie, że ciągle musi udowadniać swoją wartość. 

Kiedy 12 lat temu Paweł Janas odczytywał nazwiska bramkarzy powołanych na mistrzostwa świata w Niemczech, jego nazwisko wzbudziło sensację. Owszem, był młody, zdolny i miał za sobą udany sezon w Legii Warszawa, ale przecież „zabrał” miejsce w składzie Jerzemu Dudkowi. Artur Boruc miał niepodważalną pozycję w Celticu Glasgow i reprezentacji, a Tomasz Kuszczak rozegrał właśnie świetny sezon w West Bromwich Albion i niedługo później miał się przenieść do Manchesteru United. Pozycja Fabiańskiego była w tym gronie najsłabsza.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Sport
Paryż 2024. Agenci czy bezdomni? Rosjanie toczą olimpijską wojnę domową