Beata Szydło słusznie apeluje, by ambicje społeczne Unii nie stały się przykrywką dla protekcjonizmu. Teraz tak się niestety dzieje. Klasycznym przykładem jest dyrektywa o pracownikach delegowanych, zmieniona pod dyktando Francji, w kierunku zupełnie nieuwzględniającym interesów i obaw krajów biedniejszych, takich jak Polska.
Drugi przykład to projektowane zmiany w zasadach pracy kierowców tirów na drogach międzynarodowych. Tu dyskusja się dopiero rozpoczęła, ale propozycja jest fatalna dla Polski, która znów – jak w wypadku pracowników delegowanych – byłaby głównym poszkodowanym zmianami. Bo najwięcej pracowników delegowanych w UE i najwięcej kierowców tirów w transporcie międzynarodowym to Polacy.
To jest tylko połowa problemu. Druga polega na tym, że proponowane rozwiązania w niczym nie pomogą. W konkurencji ze strony tańszych pracowników z Polski nie chodzi przecież o tych delegowanych, bo faktycznie jest ich może kilkadziesiąt tysięcy na europejskim rynku pracy. Znacznie bardziej konkurencyjni i znacznie bardziej potrzebujący ochrony są ci, którzy pracują na czarno. Ale z tym znacznie trudniej walczyć, trudno więc tutaj o sukces propagandowy. Podobnie w przypadku kierowców tirów. Potraktowanie ich jak pracowników delegowanych już od trzeciego dnia jazdy na europejskich drogach spowoduje tylko nadmierne obciążenia administracyjne, a żadnego realnego problemu społecznego nie rozwiąże.
Rozsądny opór
Już na etapie przygotowań do szczytu w Goeteborgu Polska rozsądnie upierała się przy tym, żeby filar praw socjalnych miał charakter indykatywny, a nie obowiązujący. To nie znaczy jednak, że można go wyrzucić do kosza. Komisja Europejska czy poszczególne państwa członkowskie będą się mogły powoływać na proklamowany jednomyślnie w szwedzkim porcie zestaw praw i proponować kolejne inicjatywy legislacyjne.
Jeśli jednak będą miały one taki charakter jak dotychczas, to będziemy mieli do czynienia z propagandowymi akcjami, których odbiorcą ma być obywatel Europy Zachodniej. Z tego dla Polski może wyniknąć więcej złego niż dobrego.
To paradoks, że rząd PiS, najbardziej prospołeczny z ekip sprawujących władzę w III RP, broni się przed próbami harmonizacji socjalnej. Jest w tym nie tylko typowa dla PiS obawa przed rozszerzaniem kompetencji UE w jakimkolwiek kierunku, ale też słuszne podejrzenie, że pożądane cele będą realizowane instrumentami protekcjonistycznymi.