Minął już rok od zwycięstwa PiS w wyborach parlamentarnych i dwa lata od remisu z PO w lokalnych. Jeśli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, najbliższym wyborczym sprawdzianem będzie elekcja samorządowa wiosną 2018 r. Efekty wielu projektów podejmowanych przez PiS teraz, mogą się stać właśnie za półtora roku rozstrzygającym argumentem na „tak" lub na „nie" dla wyborców.
– Wybory parlamentarne rządzą się innymi prawami – mówi „Rzeczpospolitej" jeden z posłów PiS. – W samorządowych zawsze wypadaliśmy słabiej. Ewentualny słabszy wynik niż w ogólnokrajowych sondażach mógłby być złym sygnałem dla elektoratu w późniejszych wyborach europejskich czy parlamentarnych. Dlatego już teraz trzeba myśleć, co się będzie działo w 2018 r. w wyniku wejścia w życie naszych ustaw, np. reformy edukacji.
Prof. Rafał Chwedoruk, politolog z UW, potwierdza, że PiS ma powody do niepokoju. – Ten układ głosowań nie jest dla tej partii korzystny. Ona jest zawsze słabsza w terenie, szczególnie w miastach – tłumaczy.
I rzeczywiście: w 2014 r., w apogeum afery taśmowej i przy widocznym spadku poparcia dla zmęczonej rządzeniem PO, w listopadowych wyborach samorządowych PiS zremisował zaledwie z Platformą w walce o sejmiki wojewódzkie: otrzymał 26,89 proc. głosów przy 26,29 proc. dla PO. Swego koalicjanta niespodziewanie uratowało PSL, zgarniając prawie 24 proc. głosów. Dzięki temu te dwie partie zachowały władzę w prawie wszystkich regionach.
Prof. Chwedoruk widzi teraz dwie możliwe strategie postępowania przez PiS z ludowcami. – PSL nie dostanie już ponad 20 proc., to jasne – mówi. – Ale to są krzyżujące się elektoraty, więc PiS może albo zrobić wszystko, by pogrzebać PSL politycznie, albo oddziaływać tak, by ludowcy przesunęli się na prawo, co zresztą jest dość zgodne z poglądami ich wyborców, i stali się koalicjantem PiS w sejmikach.