Od tygodnia były gubernator obwodu odeskiego nawołuje do protestów i dymisji prezydenta Petra Poroszenki. Demonstracje, które rozpoczęły się w ubiegły wtorek pod Radą Najwyższą, gromadziły kilka tysięcy ludzi, teraz pozostało około 200. Większość z nich to zwolennicy Saakaszwilego i weterani Batalionu Donbas, walczącego na wschodzie kraju. Domagają się m.in. przeprowadzenia reformy systemu wyborczego i powołania sądów antykorupcyjnych.
Prokurator generalny Ukrainy Jurij Łucenko oświadczył we wtorek, że protestujący na czele z byłym prezydentem Gruzji szykują na Ukrainie zbrojny zamach stanu. Według Łucenki pomagać mu w tym ma 20 Gruzinów, którym Saakaszwili, będąc gubernatorem obwodu odeskiego, miał „pomóc wyrobić stały pobyt na Ukrainie".
– Saakaszwili przekroczył czerwoną linię. On kłamie i prowokuje w celu zagarnięcia władzy. Śledczy mają odpowiednie dane na ten temat – mówił Łucenko, cytowany przez lokalne media. Oświadczył również, że współpracownicy Saakaszwilego kupują broń i przygotowują kryjówki do jej przechowywania na terenie Kijowa.
Prokurator generalny twierdzi, że protestujący pod Radą Najwyższą dostają pieniądze i że całe przedsięwzięcie jest „finansowane zza granicy".
– Nie rozumiem celów tak zwanego obozu wojennego koło ukraińskiego parlamentu. Jest tam wielu obcokrajowców, w szczególności obywatele Gruzji. Na miejscu prokuratury też bym się zastanowił, co robią tam wojskowo ubrani ludzie, którzy nie mogą wyraźnie wytłumaczyć, czego chcą od władz w Kijowie – mówi „Rzeczpospolitej" Witalij Portnikow, ukraiński politolog.