Taką ostateczną wersję przedstawiają od kilku dni politycy PiS. Wersja ta obowiązuje w tym tygodniu, ponieważ w zeszłym obowiązywała inna, która głosiła, że ani rząd, ani Prawo i Sprawiedliwość nie mają z tą kampanią absolutnie nic wspólnego.

Nie ma się co do tego jednak przywiązywać, ponieważ może się okazać, że za parę dni będzie obowiązywać jeszcze coś innego, np. że to czyjaś prywatna inicjatywa. Pewne jest tylko, iż politycy PiS będą mieli pretensje do mediów o to, że podają fake newsy dotyczące kampanii – tak jak to miało miejsce w ubiegłym tygodniu, gdy na zwołanej przez partię konferencji prasowej dezinformacją nazwano powtarzanie kwoty 19 mln zł, którą podał... prezes Polskiej Fundacji Narodowej i warszawski działacz PiS w jednej osobie. Okazuje się więc, że to, co dziś jest fake newsem, już jutro może się okazać oficjalną linią partii, i na odwrót.

Jeśli rządzący zorientują się, że sprawa przynosi im więcej szkody niż pożytku, wersja zmieni się po raz kolejny i zacznie się poszukiwanie kozła ofiarnego, na którego będzie można zrzucić winę za skandal, jakim jest prowadzenie przez fundację, której celem statutowym jest promowanie dobrego imienia Polski za granicą, dość nachalnie propagandowej kampanii informacyjnej w kraju za pieniądze otrzymane ze spółek Skarbu Państwa.

Państwowa Komisja Wyborcza uznała w poniedziałek, że nie ma narzędzi, by zbadać kampanię i odpowiedzieć na pytanie, czy ta akcja nie jest przypadkiem działaniem na rzecz partii rządzącej. Sęk w tym, że stanowisko PKW niczego tu nie rozstrzyga, ponieważ sprawa jest wątpliwa nie tyle prawnie, ile moralnie. PiS, które w kampanii wyborczej obiecywało podwyższenie standardów, używa milionów złotych ze spółek Skarbu Państwa na kampanię, która ma ratować wizerunek partii rządzącej nadszarpnięty lipcową awanturą o pisane i przyjmowane na kolanie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym.

I choć politycy PiS przekonują, że celem kampanii jest odkłamanie wizerunku Polski, wydaje się, że utwierdza ona wizerunek PiS jako partii gotowej zaprząc każdą instytucję, którą uda jej się przejąć – bez względu na to, czy to Trybunał Konstytucyjny, czy telewizja publiczna, czy spółki – do realizacji partyjnych interesów. Jeśli taki cel stawiali sobie spin doktorzy premier Szydło, to udało im się to znakomicie.