Na finale kampanii wyborczej współrządząca krajem partia socjaldemokratyczna CSSD skręca ostro w prawo. Lider jej frakcji liberalnej i zarazem minister ds. praw człowieka Jiri Diensbier został kilka miesięcy temu niespodziewanie zwolniony przez premiera Bohuslava Sobotkę. Od tej pory pierwsze skrzypce gra znany z populistycznych skłonności szef MSW Milan Chovanec.
W kraju, w którym 75 proc. obywateli uważa imigrantów za „zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego", Sobotka nie zamierza przyjąć dodatkowych uchodźców, choć do tej pory znalazło tu schronienie ledwie 12 azylantów spośród 2691, do których ściągnięcia z Włoch i Grecji zobowiązała się Praga. Premier co prawda niedawno wystąpił z pomysłem, aby Czechy stały się obserwatorem na posiedzeniach ministrów finansów strefy euro, ale perspektywa przyjęcia przez naszego południowego sąsiada wspólnej waluty pozostaje odległa.
Gdy jednak idzie o krytykowanie Brukseli, socjaldemokraci pozostają bardzo w tyle za Babisem. I raczej tej zaległości nie nadrobią. CSSD, które po wyborach w 2013 r. miało przynajmniej 20 proc. poparcia, może dziś liczyć na ledwie 14,5 proc. głosów, niewiele więcej niż prorosyjska Partia Komunistyczna. Ano odwrotnie, skoczyła w sondażach z 19 do 26,5 proc., zdecydowanie najwięcej ze wszystkich sił politycznych w kraju.
- Nie da się już wykluczyć, że Babis będzie rządził samodzielnie albo przynajmniej przy wsparciu niewielkiej partii – mówi „Rz" Bratislav Dancak, dziekan Wydział Nauk Społecznych na Uniwersytecie Masaryka w Brnie.
Mowa o drugim najbogatszym człowieku w Czechach z majątkiem wartym 3,6 mld USD.