– Tego, co się stało, w żadnym wypadku nie należy uznawać za antyrosyjski przewrót – przekonywał w Moskwie wnuk Wiaczesława Mołotowa i deputowany rosyjskiego parlamentu Wiaczesław Nikonow.
Dopiero po półtora tygodnia manifestacji w Armenii Moskwa zaczęła o nich mówić. „Armenio, Rosja zawsze będzie z tobą!" – zapewniła na Twitterze rzeczniczka rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych na wieść o zwycięstwie opozycji i podaniu się do dymisji premiera Serża Sarkisjana.
Zwykłe rozruchy
„Dlaczego uważamy, że gdy ludzie chcą coś zmienić w swoim kraju, to obowiązkowo jest to przeciw nam?" – pytał retorycznie dziennikarz prowadzący główny program informacyjny telewizji Rossija 1. Dopiero po odejściu Sarkisjana media Kremla zaczęły informować o tym, że w „bratniej Armenii" coś się dzieje i to już od dłuższego czasu. Publicyści przekonują, że usunięcie szefa rządu nic nie zmieni w stosunkach armeńsko-rosyjskich.
– W Erywaniu nikt nie protestował przeciw Rosji i Rosjanom – przypomniał jeden z nich, Wiktor Nadieżdin. Rzeczywiście, w przeciwieństwie do „elektrycznego buntu" latem 2015 roku teraz na ulicach armeńskich miast nie padło ani słowo o Moskwie. Trzy lata wcześniej Ormianie gwałtownie sprzeciwili się kolejnej podwyżce cen energii i ich gniew był skierowany przeciw Gazpromowi, rosyjskim właścicielom firm elektroenergetycznych, a w końcu i propagandzie rosyjskich mediów. – Gazprom jest monopolistą w dostawach gazu do Armenii, rosyjski biznes jest właścicielem wszystkich tamtejszych sieci elektroenergetycznych, a nawet kolei – tłumaczył „Rzeczpospolitej" publicysta Wadim Dubnow.
Jeden z gazpromowskich menedżerów wysokiego szczebla Karen Karapetjan był wicepremierem, a teraz został „pełniącym obowiązki premiera". Opozycja domaga się jednak dymisji całego rządu i rozpisania nowych wyborów parlamentarnych. Ale według ekspertów Karapetjan znajdzie się w składzie nowego gabinetu ministrów – niezależnie od wyniku głosowania.