Wszystkie grzechy Martina Schulza

Lista zarzutów pod adresem kandydata SPD na kanclerza ma osłabić jego pozycję w kampanii wyborczej.

Aktualizacja: 15.02.2017 06:53 Publikacja: 13.02.2017 18:36

Były szef Parlamentu Europejskiego jest ostro atakowany przez ugrupowanie Angeli Merkel

Były szef Parlamentu Europejskiego jest ostro atakowany przez ugrupowanie Angeli Merkel

Foto: AFP

Z ostatnich sondaży wynika niezbicie, że Martin Schulz, kandydat na kanclerza z ramienia SPD we wrześniowych wyborach do Bundestagu, ma jednak szanse na pokonanie Angeli Merkel. Już połowa Niemców pragnie zwycięstwa SPD. Za CDU/CSU opowiada się 39 proc. Politolodzy i socjolodzy przekonują zgodnie, że takie wyniki są efektem pojawienia się na nieco skostniałej niemieckiej scenie politycznej nowej postaci znanej do tej pory wyłącznie z działalności w Parlamencie Europejskim. Martina Schulza jest od ponad dwóch tygodni pełno w mediach. Prezentuje się tam jako obrońca zwykłych obywateli, którym nie powodzi się dobrze i którzy mają już dość tych samych twarzy w Bundestagu, telewizji i innych mediach. To zapewnia mu popularność, większą, niż się spodziewano.

W takiej sytuacji do akcji wkroczyła grupa eurodeputowanych CDU z całym katalogiem oskarżeń, podejrzeń, a nawet zarzutów pod adresem Schulza. W berlińskich redakcjach niemieckich mediów pojawił się właśnie dziewięciostronicowy dokument na ten temat. Jest w nim mowa o tym, jak Schulz tworzył wokół siebie dwór w Brukseli, jak zatrudniał ludzi, którzy zamiast pracować dla UE, pracowali wyłącznie na niego, w jaki sposób zarabiał prawie 300 tys. euro rocznie i jak za nic miał obowiązujące w PE przepisy. Miał nawet nie zrezygnować z części nieprzysługującego mu wynagrodzenia. – Naginał zasady rządzące PE jak żaden inny przewodniczący przed nim – twierdzi Inge Gräßle, szefowa Komisji Kontroli Budżetowej, polityk CDU.

Tygodnik „Der Spiegel" opisuje szczegółowo jeden z przypadków, który może świadczyć o niezbyt krystalicznie czystych intencjach Schulza w roli szefa PE. Obejmując pięć lat temu po raz pierwszy stanowisko przewodniczącego PE, zatrudnił funkcjonariusza SPD Markusa Engelsa w biurze komunikacji Parlamentu z miesięcznym wynagrodzeniem 5,2 tys. euro. Problem w tym, że Engels prawie cały rok pracował w Berlinie, a mimo to otrzymywał 16-proc. dodatek do pensji za pracę z dala od kraju, tzn. w Brukseli, gdyż był na etacie Parlamentu. Jakiś czas potem awansował za sprawą Schulza do pracy w innej komórce Parlamentu bez rozpisywania wymaganego prawem konkursu na to stanowisko.

Szef PE miał także zatrudnić swego znajomego Niemca w swym gabinecie z pensją 10 tys. euro miesięcznie. Schulz miał przeznaczać przysługujące mu środki finansowe z kasy Parlamentu na podróże związane z działalnością polityczną na rzecz SPD. Nie zrezygnował również z diet związanych z uczestnictwem w sesjach PE, w chwili gdy parlament nie pracował w okresie kampanii wyborczej w 2014 r. Trzeba przyznać, że niektórych zarzuty nie przekonują.

– Schulz bez wątpienia delektował się władzą i czerpał satysfakcję z jej sprawowania. Jest człowiekiem idei nieprzywiązującym wagi do spraw materialnych – mówi „Rzeczpospolitej" Karol Karski, europoseł z ramienia PiS. Takich opinii jest więcej, ale nie brak też ocen, że jako szef PE nie był neutralny, starając się budować swą przyszłą karierę po drugiej kadencji.

– To nic innego jak kampania oszczerstw pod adresem Schulza – głosi Katharina Barley, sekretarz generalna SPD. W partii Schulza nikt nie ma wątpliwości, że celem całej akcji jest zdyskredytowanie kandydata, który stal się niemal z dnia na dzień wielką nadzieją socjaldemokratów. Schulz jest kandydatem na kanclerza zaledwie trzy tygodnie i już 55 proc. Niemców twierdzi, że jest zadowolona z jego pracy. Tyle samo co z pani kanclerz. Równocześnie 44 proc. Niemców nie wyraża aprobaty dla Merkel, ale zaledwie 17 proc. dla Schulza. To wyniki badań renomowanego instytutu Infratest Dimap.

Schulz liczy na sukces we wrześniu i chociaż nie bardzo wiadomo, jakie są jego poglądy na wiele ważnych spraw, jak np. problem imigracji, to jednak wiadomo już dokładnie, gdzie szuka głosów wyborczych.

W licznych talk-show prezentuje się jako zwykły człowiek trapiony licznymi słabościami w przeszłości i rozumiejący dobrze potrzeby prostych ludzi. Materialne problemy miały być przyczyną, że nie zrobił matury. Niespełnione marzenia o karierze zawodowego piłkarza miały spowodować, że wpadł w alkoholizm. Nadludzkim wysiłkiem woli zdołał pozbyć się nałogu. Schulz mówi o tym otwarcie i nikomu nie przychodzi do głowy, aby sięgać po dawne fakty z jego życiorysu przeciwko niemu. Przekaz jest prosty: nie byłem i nie jestem członkiem establishmentu.

– Jeżeli szef Parlamentu Europejskiego nie należy do establishmentu, to kto należy? – pytał niedawno Wolfgang Schäuble, zarzucając Schulzowi populizm i stosowanie wyjętych żywcem z kampanii Trumpa postprawd i alternatywnych faktów. Wyrazem tego, zdaniem Schäublego, jest hasło zwolenników Schulza „Make Europa great again". Jak przystało na ministra finansów kraju, którego ubiegłoroczna nadwyżka budżetowa przekroczyła 6 mld euro, Schäuble, krytykuje Schulza za retorykę przedstawiającą „Niemcy w ruinie", jeżeli sięgnąć do polskich skojarzeń. Zdaniem Schulza zwykłym Niemcom żyje się coraz gorzej i nie wszyscy cieszą się wprowadzoną staraniem SPD minimalną płacą 8,5 euro, gdyż zmuszeni są pracować na umowach śmieciowych. Prawda jest nieco inna, gdyż Niemcom od dawna nie żyło się tak dobrze jak obecnie. Ale SPD stawia, jak za dawnych czasów, na niższe warstwy społeczne. Chce odzyskać zaufanie związków zawodowych, utracone za czasów socjaldemokratycznego kanclerza Gerharda Schrödera, który rozmontował niemiecki model państwa socjalnego. Schulz pragnie jego powrotu. Przynajmniej takie sprawia wrażenie. Pachnie to mocno populizmem.

Z ostatnich sondaży wynika niezbicie, że Martin Schulz, kandydat na kanclerza z ramienia SPD we wrześniowych wyborach do Bundestagu, ma jednak szanse na pokonanie Angeli Merkel. Już połowa Niemców pragnie zwycięstwa SPD. Za CDU/CSU opowiada się 39 proc. Politolodzy i socjolodzy przekonują zgodnie, że takie wyniki są efektem pojawienia się na nieco skostniałej niemieckiej scenie politycznej nowej postaci znanej do tej pory wyłącznie z działalności w Parlamencie Europejskim. Martina Schulza jest od ponad dwóch tygodni pełno w mediach. Prezentuje się tam jako obrońca zwykłych obywateli, którym nie powodzi się dobrze i którzy mają już dość tych samych twarzy w Bundestagu, telewizji i innych mediach. To zapewnia mu popularność, większą, niż się spodziewano.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Polityka
Eksperci ONZ nie sprawdzą sankcji wobec Korei Północnej. Dziwna decyzja Rosji
Polityka
USA: Nieudane poszukiwania trzeciego kandydata na prezydenta
Polityka
Nie żyje pierwszy Żyd, który był kandydatem na wiceprezydenta USA
Polityka
Nowy sondaż z USA: Joe Biden wygrywa z Donaldem Trumpem. Jest jedno "ale"
Polityka
Afera na Węgrzech. W Budapeszcie protest przeciwko Viktorowi Orbánowi. "Zrezygnuj"