Do czerwca ma zostać przedłużone śledztwo w sprawie ubiegłorocznego wypadku prezydenta RP Andrzeja Dudy. Dziś mija rok od zdarzenia. Co wiemy? Niewiele. Dogłębne wyjaśnienie incydentu z prezydencką oponą ma kolosalne znaczenie dla bezpieczeństwa najważniejszych osób w państwie. Jak widać po wypadku premier Beaty Szydło na tym polu jest jeszcze wiele do poprawienia.
4 marca 2016 r. podczas powrotu prezydenta z Karpacza na autostradzie A4 niedaleko Opola w prezydenckiej limuzynie strzeliła opona. Samochód wiozący Prezydenta RP wypadł z trasy. Życie prezydent, który nie miał zapiętych pasów, uratował doświadczony kierowca z 20-letnim stażem.
Śledztwo w sprawie nieumyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym zaczęło się od poważnych potknięć. Policja i prokurator z Brzegu, który wtedy miał weekendowy dyżur zbagatelizowali incydent. Dopiero kiedy media zaczęły opisywać, że pękła opona, która nie miała prawa się rozerwać, błędy próbowano naprawiać przez weekend. Brzeska policja nie poinformowała o wypadku samochodowym głowy państwa dyżurnego prokuratora, kiedy w końcu to zrobili, ten nie widział sensu jechać na miejsce. Efekt? Autostrada została zamknięta dopiero po blisko siedmiu godzinach od zdarzenia decyzją przełożonych, jednak w środku nocy oględziny prokuratora nie miały już sensu - zamknięto więc autostradę w niedzielę. Rozerwaną oponę a właściwie jej resztki… zabezpieczyli na poczet śledztwa pracownicy autostrady.
Wyszła na jaw też gorzka prawda o niekompetencji i oszczędzaniu w BOR - okazało się bowiem, że prezydencka limuzyna, z braku nowych opon miała założone opony przeznaczone do utylizacji.
W opinii doświadczonych prokuratorów wyjaśnianie wydawałoby się prostej kwestii, dlaczego pękła w limuzynie opona, to bardzo długo.