Wydawałoby się, że podatnicy zrobią wiele, żeby zadeklarować jak najmniej fiskusowi. Okazuje się, że nie cofną się też przed tym, by ujawnić dużo za dużo, gdy łudzą się, że zaoszczędzą krocie w innym podatku. Potwierdza to przypadek, którym w piątek zajął się Naczelny Sąd Administracyjny.
500 tysięcy w spadku
Sprawa dotyczyła dwójki spadkobierców, syna i matki, którzy dziedziczyli jeszcze z jedną osobą. Pierwotnie w 2009 r. oboje zadeklarowali, że po zmarłym – ojcu i mężu – zostało 3013,34 zł. Z czego na każdego przypadła 1/3, tj. po 1004,40 zł.
Sytuacja zmieniła się, gdy oboje 30 maja 2014 r. złożyli zeznania podatkowe na druku SD-3, w którym każde z nich zgłosiło fiskusowi jako składnik majątkowy po zmarłym środki pieniężne w kwocie pół miliona złotych. Z tego udział na każdego wyniósł ponad 150 tys. zł. Z przebiegu sprawy wynikało, że ten nagły wzrost spadku mógł mieć związek z postępowaniem w PIT tzw. nieujawnionych źródeł.
Nowe deklaracje spadkobierców wzbudziły nieufność skarbówki. Najpierw wezwała ich do udokumentowania, że spadkodawca posiadał owe pół miliona. Gdy ich nie uzyskała, jej urzędnicy oszacowali dochody i wydatki spadkodawcy i jego żony aż od 1950 r. Ustalili, że spadek mogła stanowić kwota niecałych 70 tys. zł. To oznaczało, że na podatników mogło przypadać po niecałe 23 tys. zł.
I tak powstał spór, czy podstawą wyliczenia podatku od spadków i darowizn powinna być kwota pieniędzy wskazana przez nabywcę w zeznaniu, czy też fiskus ma prawo prowadzić postępowanie i ocenić, czy spadkobiercy udowodnili, że zadeklarowane środki mogły stanowić spadek.