Chcą przeciwdziałać unikaniu podatków przez kapitałowo powiązane firmy, które wymieniają się fakturami na różne usługi tylko po to, by generować fikcyjne koszty. Pomysł jest prosty: pojawi się roczny limit wydatków zaliczanych do kosztów podatkowych na różne usługi doradcze. Jeśli ktoś wyda więcej, kosztów i tak nie powiększy. Tyle tylko, że limit będzie dotyczył wszystkich firm, a nie tylko działających w jednej grupie kapitałowej.

Hasło, że wszyscy mamy jednakowe żołądki, już kiedyś było. I pozostało jedynie hasłem. Bo zarówno w biznesie, jak i w życiu są rekiny i płotki. Rekiny jedzą więcej. Na diecie zmarnieją, a być może nawet zdechną z głodu. W przyrodzie ważny jest ekosystem, a w rzeczywistości gospodarczej potrzebne są i rekiny, i płotki.

Drobnica czerpie profity z kontraktów zbyt małych dla żarłacza, ale ma też korzyści z obsługiwania olbrzyma. Jeśli on zdechnie, podupadnie także drobnica. Polska, dzięki relatywnie taniej w stosunku do zachodniej Europy sile roboczej, rozwinęła centra usług. Obsługują one nie tylko zagraniczne koncerny, ale i rodzime firmy. Gdy pojawi się limit wydatków, centrom ubędzie zleceń. Mniej zarobią też firmy reklamowe, doradztwa prawnego i podatkowego czy rekrutujące pracowników. Nikt nie będzie chciał wydawać na usługi, które nie dadzą korzyści podatkowych.

Fiskus zdaje się nie zauważać, że to nie on jest specjalistą od biznesu, lecz ten, kto firmę prowadzi. Warto jednak, by urzędnicy, przygotowując nowe przepisy, poświęcili nieco więcej czasu na ich opracowanie. Przyda się też więcej finezji w minimalizowaniu wpływu negatywnych zmian z jednej strony i w skutecznym blokowaniu ucieczki od podatków z drugiej. Zmniejszenie miski dużym nie poprawi bowiem kondycji fiskusa. Czego się nie najesz, tego się nie naliżesz – jak mawiały nasze babcie.