Politycznie rok 2016 prawie na całym świecie (lubię dodawać – „świecie, o którym coś wiemy", bo nic nie wiem o Tasmanii, a gdyby nie Monika, nic bym prawie nie wiedziała o Kenii) objawił się jako radykalny, niezbyt logiczny i często histeryczny.
Na przykład Filipiny, kraj wielu tysięcy wysp zamieszkanych przez ponad 100 milionów ludzi, wybrały w maju na prezydenta Rodrigo Duterte, prawnika skądinąd. Duterte ogłosił „filipińską wojnę przeciw narkotykom" i wezwał naród, by zaczął zabijać przestępców i narkomanów. Wedle nieoficjalnych i zaniżonych danych w czasie pierwszych 100 dni prezydenta Duterte zabito, bez procesu, ponad 3 tysiące osób, przede wszystkim narkomanów i drobnych handlarzy narkotykami. Gdy potępił to ONZ, Duterte zagroził, że wystąpi z tej organizacji i założy własną.
Niektórzy humaniści bronią prezydenta Duterte, argumentując, że narkotyki są najpoważniejszym problemem Filipin. Czy to oznacza, że jeśli uznać by, iż najpoważniejszym problemem Polski jest korupcja, to można ogłosić otwarte polowanie na ludzi przekupnych?
A propos polowania, ale też braku logiki. Waszyngton ma piękny park-las Rock Creek Park, który od dziesięcioleci zjadają jelenie. Przez żarłoczność jeleni, których kilka lat temu było kilka tysięcy, zaczęły schnąć drzewa i krzewy; znikały więc ptaki i wiewiórki. Ale humaniści w tym wypadku są przeciwko zabijaniu jeleni, dopuszczają jedynie stosowanie środków antykoncepcyjnych. Dowiedziałam się właśnie, że co jakiś czas przychodzą w nocy do lasu niewielkie oddziały służb specjalnych Biura Kontroli Narkotyków, Broni i Tytoniu. Zaopatrzeni w noktowizory snajperzy odstrzeliwują w tajemnicy właściwą ilość Bambich i przekazują ich mięso kuchniom dla bezdomnych.
Stany Zjednoczone mające przez osiem lat prezydenta, którego hasłem była „Nadzieja", wybrały prezydenta, którego hasłem jest „Żeby Ameryka była znów wielka", ale który wedle lingwistów z Uniwersytetu Carnegie-Mellon posługuje się językiem piątoklasisty, a wedle psychiatrów z Harvardu cierpi na syndrom Narcyza. A propos haseł: gdy pojawiła się piosenka, a potem hasło, „Żeby Polska była Polską" – wzbudzała entuzjazm wśród moich znajomych. Póki jeden, dużo starszy od nas znajomy, emigrant, piłsudczyk, nie zaśmiał się gorzko i nie powiedział: „Oni tego jeszcze pożałują. Ja bym śpiewał: »żeby Polska była Szwajcarią«". Pomysł się chyba przyjął, bo niedługo później Polska miała się stać Japonią, Irlandią i chyba Węgrami.