„Wyjechał w futerku, a wrócił w kuferku”. Zaskakująca śmierć Bieruta

I widzisz, Prezydencie, mnie dzisiaj jest trudno, Ja już nie jestem młody, a iść prędko trzeba, Myślałem, że już w życiu coś niecoś zdobyłem, A tu trzeba pojmować wszystko od początku. Jarosław Iwaszkiewicz, List do Prezydenta

Aktualizacja: 17.12.2017 10:21 Publikacja: 16.12.2017 23:01

„Wyjechał w futerku, a wrócił w kuferku”. Zaskakująca śmierć Bieruta

Foto: materiały prasowe

Koniec tej historii nastąpił 12 marca 1956 roku o godzinie 23.35. Kiedy nazajutrz rano ogłaszano wieść o śmierci Bolesława Bieruta, w krakowskiej Drukarni Narodowej jeden z robotników doznał zawału serca. W knajpie w Proszowicach trzech rolników zrezygnowało z picia wódki. Na Dolnym Śląsku w najbliższych dniach 2780 osób postanowiło wstąpić do partii. Kobiety w powiecie suskim klękały w sklepach i odmawiały „Wieczne odpoczywanie". W okolicach Gostynia do członków PZPR z informacją o śmierci Bieruta dzwonił miejscowy ksiądz.

Śmierć Bieruta była wielkim zaskoczeniem. Aby o niej poinformować, opóźniono druk porannych gazet. W Archiwum Akt Nowych można znaleźć redagowaną informację o zgonie prezydenta wraz z poczynionymi zmianami: „Zakończył swe życie wielki [skreślono: »wierny«] syn narodu polskiego, który wszystkie swe siły oddał sprawie umocnienia niepodległości narodowej, sprawie zjednoczenia wszystkich patriotów do [skreślono: »wokół«] walki o utrwalenie pokoju i zbudowanie socjalizmu".

Bierut zmarł w Moskwie. Prasa donosiła, że w ostatnią drogę ze stolicy Związku Radzieckiego wyruszył z sali, w której trzydzieści lat wcześniej żegnano innego polskiego rewolucjonistę Feliksa Dzierżyńskiego, twórcę sowieckiej policji politycznej.

Trumna przyleciała na Okęcie, a stamtąd ulicami Żwirki i Wigury, Raszyńską i Alejami Jerozolimskimi przejechała do najważniejszego wówczas w Polsce gmachu – siedziby Komitetu Centralnego, który mieścił się przy skrzyżowaniu Nowego Światu i Alei Jerozolimskich.

Największa kolejka Polski Ludowej

Polacy pielgrzymowali do trumny. Zwłoki Bieruta wystawiono na publiczny widok w środę, 14 marca w godzinach od 17.00 do 23.00 oraz w czwartek, 15 marca pomiędzy godziną 8.00 a 23.00. Powiadano, że ustawiła się do nich największa w dziejach Polski Ludowej kolejka.

„Wczoraj chodziło się jeszcze tak, jak zalecał megafon, przez park ku Książęcej – opisywała »Trybuna Ludu« nadciągające tłumy. – Dzisiaj, w czwartek, wszyscy już wiedzą, że aby dostać się, trzeba stanąć 2 kilometry dalej na Solcu pod wiaduktem".

Gazeta relacjonowała, że nikt się nie spodziewał wejść do gmachu wcześniej niż za trzy godziny. Niektórzy nawet zakładali, że postoją pięć, sześć godzin. Ale stali nieustępliwe. Gdy padał deszcz. Gdy padał śnieg. Gdy pod nogami roztapiał się w kałuże. Stali, gdy w nocy chwytał mróz. Prasa uwznioślała uciążliwości, które pokonywali ludzie pragnący pożegnać Bieruta. Jedna z oczekujących kobiet zwierzała się, że jej syn poprzedniego wieczoru wracał do domu tramwajem numer 9. Motorniczy zatrzymał się na rogu Nowego Światu, mówiąc: „Jutro mam służbę cały dzień. Poczekajcie na mnie chwilę, może mi się uda pożegnać towarzysza Bieruta". Pielgrzymi przepuścili go poza kolejką.

Polacy, według gazet, nagle stali się inni. „W tych ciężkich chwilach ludzie zrobili się jacyś życzliwsi, bardziej wyrozumiali" – opowiadała anonimowa kobieta. Mimo późnych godzin do trumny szły matki z dziećmi na rękach. Za mostem Poniatowskiego ustawiły się rzędem wiejskie furmanki. Podwarszawscy chłopi przyjechali ostatni raz zobaczyć prezydenta.

Bieruta zamierzano uwiecznić w szczególny sposób. Jakiś czas po pogrzebie planowano przeniesienie zwłok do panteonu działaczy rewolucyjnych, który miał powstać na stokach Cytadeli. Bierutowi towarzyszyliby w tym miejscu Julian Marchlewski, Marceli Nowotko i Karol Świerczewski. Pomysłu na panteon nigdy jednak nie zrealizowano, bo ze śmiercią Bieruta w Polsce ostatecznie umarł stalinizm. Bieruta nawet nie zabalsamowano, jak wcześniej czyniono – wzorem Lenina – z ważniejszymi zagranicznymi przywódcami komunistycznymi. [...]

Powrót w kuferku

Ale nie wszyscy płakali po Bierucie. Jako że zmarł on, jak Stalin, i w marcu, i w Moskwie, Maria Dąbrowska zapisała w Dziennikach powojennych: „Trzeba rzadkiej wierności sługi, aby umrzeć w tym samym miejscu i miesiącu, co jego pan. Łza żadna po tym człowieku z polskich oczy nie spłynie".

Notowała też, że wyjątkowo tylko czyjaś śmierć wywołuje tyle anegdot i dowcipów. Ludzie kpili, że po śmierci Stalina Katowice przechrzczono na Stalinogród, a teraz, po zgonie Bieruta, Sowieci postanowili się odwdzięczyć, nazywając Moskwę – Często-Chowa. Dąbrowska słyszała również rymowanki, na przykład: „ta grypa to lipa, to zapalenie płuc to puc, a ten zawał to kawał".

Niektórzy spośród sześćdziesięciu tysięcy ludzi, którzy przedefilowali przed trumną Bieruta, znaleźli się tam wbrew własnej woli. Karol Estreicher junior zanotował pod datą 12 marca 1956 roku: „Nagle dzienniki przyniosły niesłychaną wiadomość o śmierci Bieruta w Moskwie. Zaraz na ulicy usłyszałem »pojechał w futerku, a wrócił w kuferku«. Nikt nie wierzy, żeby śmierć Bieruta była naturalna. Żalu u ludzi nie zauważyłem – raczej ciekawość, kto przyjdzie po Bierucie".

Dzień później dodawał, że zatrzymano go w Warszawie, aby jako prezes krakowskiego Frontu Narodowego udał się do Domu Partii i odstał minutę przy zwłokach Bieruta. Bierut wyglądał jak figura z wosku. Wokół tłoczyły się zaciekawione tłumy.

„Myślę, że koniec Bieruta był taki, na jaki zasłużył – napisał Karol Estreicher junior. – Wysługiwał się Rosji. Był agentem rosyjskiej policji, nie chronił Polski, lecz posłusznie robił, co mu kazano. Kazano umrzeć – umarł".

Plan uroczystości pogrzebowych przewidywał umieszczenie delegacji ZSRR w Belwederze (odręczny dopisek na maszynopisie: „sprawdzić, czy się cała zmieści"), przedstawicieli Chin w pałacu Myślewickim, Czechosłowacji w pałacyku przy Foksal. [...]

„Trybuna Ludu" relację z pogrzebu zamieściła pod tytułem ciągnącym się na szerokość pierwszej strony: Cała Polska niosła na swych ramionach trumnę Bolesława Bieruta.

O godzinie 7.00 rano 16 marca ostatni Polacy pokłonili się przed katafalkiem, a zwłoki przełożono do trumny metalowej. O godzinie 11.00 w całej Polsce zawyły syreny i ustał ruch uliczny na trzy minuty. Wtedy czarną metalową trumnę wyniesiono z gmachu Komitetu Centralnego. Kondukt wyruszył na plac pod Pałacem Kultury i Nauki według porządku: sztandar Komitetu Centralnego, sztandar Komitetu Wojewódzkiego, sztandary stronnictw, wieńce, orkiestra wojskowa („podwójna dla zmiany"), sześć kompanii wojska w galowym stroju. Na poduszkach poniesiono odznaczenia i ordery Bieruta.

Uliczne latarnie udekorowano flagami z krepą. Trumnę wieziono na lawecie zaprzężonej w sześć koni. Po dotarciu na plac trumnę zdjęli towarzyszący jej podczas przemarszu generałowie. Złożyli na czerwonym katafalku. Przykryto ją biało-czerwoną flagą. Do placu Defilad kondukt kroczył około czterdziestu pięciu minut.

Wiec rozpoczął się równo w południe. „O godz. 12 ustała praca. Na zwolnionych obrotach pracowały tylko niezbędne agregaty" – pisała „Trybuna Ludu".

Aleksander Zawadzki, przewodniczący Rady Państwa, przemówił: „Umarł Bolesław Bierut, ale żyje zwarta jak monolit nasza partia".

Józef Cyrankiewicz, premier: „Nie rozstaniemy się z Nim, gdy w dalszym ciągu będziemy umacniać leninowskie zasady życia partyjnego – współodpowiedzialność wszystkich za partię, gdy umacniać będziemy nasz Front Narodowy".

Nikita Chruszczow, przywódca ZSRR: „Całą jego ofiarną działalność opromieniała jasnym światłem nieśmiertelna nauka marksizmu-leninizmu; niewzruszona wierność tej nauce i wysoka pryncypialność były głównymi cechami Bolesława Bieruta".

Po wiecu kondukt poszedł Marszałkowską, placem Dzierżyńskiego (dziś plac Bankowy), Nowotki (obecnie Andersa), Mickiewicza do placu Komuny Paryskiej (teraz plac Wilsona), a stamtąd ulicami Krasińskiego i Powązkowską na cmentarz Powązkowski. Czas przemarszu – trzy godziny.

W pogrzebie uczestniczyły setki tysięcy osób. Na trasie „zabezpieczono" kioski z napojami. Wokół cmentarza zgromadzono autobusy i trzysta ciężarówek do rozwiezienia ludzi po uroczystościach.

Maria Dąbrowska pisała o tłumach, które żegnały Bieruta: „Możliwe, że śmierć wyzwala w naszym narodzie wspaniałomyślne uczucia, możliwe, że Bierut umiał sobie zaskarbić względy tzw. szarego człowieka (o czym się, owszem, słychiwało), a możliwe, że to tylko pęd sensacji, a nawet chęć zobaczenia go wreszcie umarłym, i to w tajemniczych okolicznościach".

– Ten pogrzeb wywołał, mimo całego okresu stalinowskiego, autentyczne poruszenie – opowiadał mi jeden z dawnych komunistów Artur Starewicz [zmarł w roku 2014 – przyp. autora], który wówczas pełnił funkcję kierownika Wydziału Propagandy Masowej KC, a ze względu na potężne wpływy zwano go Carewiczem. – Tego nie reżyserowano.

Wystawiono katafalk, przed którym przemaszerowały tłumy. Wśród prostych ludzi pojawiły się emocje, współczucie.

– Pogrzeb Bieruta to był element opowieści o dobrym carze – twierdził z kolei historyk Andrzej Friszke. – Umiera car, to zawsze jest źle. [...]

Współczucie dla ofiary trucicieli

Po śmierci Bieruta Polacy nabrali przekonania, że go w Moskwie zamordowano. Przypomniano sobie dwie inne „moskiewskie" śmierci czołowych zagranicznych komunistów, Bułgara Georgiego Dymitrowa, który zmarł w podmoskiewskim sanatorium, i Klementa Gottwalda, który co prawda przeżył swój ostatni wyjazd do Moskwy na pogrzeb Stalina, ale wkrótce sam zmarł.

Wśród ludzi zaczęły krążyć plotki, że Sowieci trują swoich gości. Podejrzewano nawet, że zachodnioniemieckiego kanclerza Konrada Adenauera również by otruli, ale ten podróżował z własną żywnością.

Bieruta Sowieci mieli zlikwidować, bo zaczął się stawiać Moskwie. Albo dlatego, że odmówił Chruszczowowi zmiany zachodniej granicy Polski. Albo przeciwstawił się włączeniu Polski do Związku Radzieckiego jako siedemnastej republiki. Albo padł ofiarą zwolenników Berii.

Może jednak prawda jest znacznie prostsza. Może Polacy współczują nawet zbrodniarzowi, jeśli podejrzewają, że zabili go Rosjanie? ©?

Książka Piotra Lipińskiego „Bierut. Kiedy partia była bogiem" ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Koniec tej historii nastąpił 12 marca 1956 roku o godzinie 23.35. Kiedy nazajutrz rano ogłaszano wieść o śmierci Bolesława Bieruta, w krakowskiej Drukarni Narodowej jeden z robotników doznał zawału serca. W knajpie w Proszowicach trzech rolników zrezygnowało z picia wódki. Na Dolnym Śląsku w najbliższych dniach 2780 osób postanowiło wstąpić do partii. Kobiety w powiecie suskim klękały w sklepach i odmawiały „Wieczne odpoczywanie". W okolicach Gostynia do członków PZPR z informacją o śmierci Bieruta dzwonił miejscowy ksiądz.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Przemyt i handel, czyli jak Polacy radzili sobie z niedoborami w PRL