Mówi pan o 2000 roku, o dniu, w którym odbywało się spotkanie w Sejmie związane z pana wnioskiem w sprawie odwołania Emila Wąsacza, ministra skarbu, a pan dziwnie się zachowywał – podskakiwał pan, całował wszystkich po rękach itd.
Tak, mówię właśnie o tym wydarzeniu. Uznano, że tak dalece naruszyłem interes wielkich grup kapitałowych, że trzeba mnie zlikwidować albo przynajmniej skompromitować. Zwróciłem się do marszałka Macieja Płażyńskiego i do UOP, żeby zostało wszczęte postępowanie w tej sprawie. Nie było żadnej reakcji. Nikt nie chciał mi pomóc, bo uznano, że jestem jedynym facetem, który to wszystko może zawrócić.
Jednoosobowo?
Miałem swoje środowisko i bardzo wysokie poparcie społeczne – 76 proc. wg OBOP na koniec 1999 roku! Ludzie wiedzieli, że reprezentuję polski interes narodowy. Dlatego śmiem twierdzić, że ci, którzy polskie życie polityczne kontrolują, chcieli mnie z niego wyeliminować.
Bardzo krytycznie ocenił pan rząd Jerzego Buzka, a przecież miał on swoje zasługi. Był to rząd reformatorski.
Reform rzeczywiście było dużo. Mieliśmy naradę w Mierkach, podczas której powiedziałem: proszę państwa, nie można rozwijać tak szerokich reform bez przygotowania. Zróbmy dwie ważne reformy, a jeżeli je zrobimy dobrze i ludzie pozytywnie je ocenią, to wybiorą nas na drugą kadencję. Poparli mnie wtedy tylko Jan Łopuszański i Romuald Szeremietiew. Natomiast Piotr Żak, rzecznik AWS, powiedział: o nas i o naszych reformach będą w podręcznikach pisać złotymi zgłoskami. I co? Kasy chorych zlikwidował już rząd Leszka Millera, reforma emerytalna od początku źle zaprojektowana załamała się pod własnym ciężarem – rząd Donalda Tuska to tylko przypieczętował, a gimnazja likwiduje rząd Beaty Szydło.
Została jeszcze reforma administracyjna.
Najgłupsza ze wszystkich. Tych 49 województw małych było akurat na miarę obywatela. Zrobiono wielkie regiony, z którymi obywatel się nie utożsamia, i setki powiatów, bo Unia Wolności, która miała władzę na poziomie województw, chciała zyskać wpływy na poziomie powiatowym. A dzisiaj kogokolwiek pani spyta, to powie, że ten poziom samorządu jest bez sensu. Osobiście byłem zwolennikiem starego układu, czyli 49 województw i związków gmin powoływanych do realizacji zadań ponadgminnych.
A skąd pana zdaniem brał się ten pęd do reformowania w AWS?
Stąd, że tam nie było myślenia strategicznego, wizji. Nikt się nie zastanawiał, czy te reformy da się skutecznie zrealizować i czy społeczeństwo jest zaakceptuje. Poza tym nie można robić reform o charakterze ustrojowym bez porozumienia się z opozycją. Przepychanie ich przez Sejm tylko na tej zasadzie, że ma się większość, skutkuje tym, że przychodzi nowa większość i wszystko wywraca do góry nogami. Rząd Gerharda Schrödera uregulował niemiecki rynek pracy, chociaż bardzo długo musiał to negocjować z opozycją i iść na trudne ustępstwa. Ale Niemcy na tym skorzystały. A u nas co rząd, to przewrotka.
Uważa pan, że na przykład PO w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego mogła się dogadać z PiS, a PiS z PO?
Gdyby to byli dojrzali, odpowiedzialni politycy, toby się dogadali, ale ani po jednej, ani po drugiej stronie takich nie było. Już w 2004 roku powiedziałem, że polską politykę toczy gangrena prywaty. I że nie ma w Sejmie ani jednej partii, ani jednego klubu, w którym rozmawia się prawdziwie po polsku i o Polsce. Gdy moja partia głosiła hasło „Brońmy narodu, wiary i ziemi", to się ze mnie śmiano, że nie ma takiej potrzeby i wszystko idzie dobrze. A teraz co jest? Trzy miliony obywateli utraciliśmy, bo wyjechali z Polski, a ziemię wyprzedawaliśmy za grosze. Dzisiaj wielu polityków bije się w piersi, Marcin Król napisał książkę „Byliśmy głupi". Kto był głupi, ten był głupi. Byłem jedynym politykiem, który o coś walczył.
Nie może pan wszystkiego potępić w czambuł.
Nie potępiam, tylko mówię o utraconych szansach. Sprzedaliśmy nasz cały majątek, utraciliśmy rodzimą wytwórczość i dopiero teraz z mozołem to odbudowujemy, z rolnictwa nie uczyniliśmy dziedziny korzyści prawdziwie narodowych. To są te stracone szanse. Uratowałem polskie cukrownie. Spółka Polski Cukier, która powstała wbrew politykom, mediom i autorytetom, w ciągu czterech ostatnich lat wypracowała 1,5 mld złotych dywidendy. To ja biłem się o STOEN. Niestety, sprzedano go, ale uratowałem grupę G8 przed sprzedażą. Dzięki temu powstała grupa Energa warta 8 mld. zł.
Ale pana metody działania były mocno kontrowersyjne. Okupował pan mównicę sejmową, z której został pan siłą usunięty. Innym razem zostawił pan na mównicy woreczek i powiedział, że to wąglik, rózgi dla premiera i prezydenta i podpisy obywateli. Dlaczego pan to robił?
W tym woreczku były podpisy 40 tys. obywateli przeciwko sprzedaży STOEN-u. Mam je do dzisiaj. A że akurat była afera wąglikowa, to może mi się tak powiedziało o tym wągliku i o tych rózgach. Ale to też przyciągało uwagę mediów, a ja byłem ciągle blokowany medialnie. Więc to nie było takie bez sensu. A wie pani, że za okupację mównicy marszałek Sejmu Marek Borowski odebrał mi na trzy miesiące pobory poselskie?
A jak to się stało, że po AWS związał się pan z Ligą Polskich Rodzin?
Musieliśmy jako Przymierze dla Polski szukać sojuszników. Ale szybko się przekonałem, że w LPR nie było z kim współpracować. Roman Giertych, lider Ligi, był politykiem aroganckim, nastawionym wyłącznie na grę. Liga w ogóle nie wierzyła w wygraną, chciała tylko przekroczyć 3 proc. poparcia, żeby dostać pieniądze z budżetu na działalność. Wojciech Wierzejski, prawa ręka Giertycha, mówił o tym z całą szczerością. A gdy mimo wszystko wygraliśmy, to zaraz po wyborach zaczęto mnie ograniczać. Proszę sobie wyobrazić, że nawet nie poinformowano mnie o pierwszym posiedzeniu klubu i gdyby nie zadzwonił do mnie Łopuszański, który chciał ze mną przed klubem porozmawiać, to w ogóle bym się tam nie zjawił. Poszedłem na klub, zostałem wybrany na wiceprzewodniczącego, zaproponowałem powołanie ośrodka studiów i analiz, żebyśmy mieli zaplecze intelektualne i patrzę, że nikogo to nie obchodzi. Gdy dochodzi do referowania spraw rolnictwa, wyznaczają kogoś innego. A gdy wystąpiłem w obronie STOEN-u i G8 obaj Giertychowie byli przeciwko mnie. Po tym wystąpiłem z Klubu LPR.
Wtedy zbliżył się pan do PiS?
PiS nie był zainteresowany współpracą ze mną, chociaż ta partia w swojej koncepcji Polski solidarnej była mi bliska. Jarosław Kaczyński mówił o mnie, że jestem człowiekiem ideowym. Raz kandydowałem z listy PiS do europarlamentu. Choć mam żal, że gdy Polskę rozprzedawano, a ja się temu sprzeciwiałem przez 13 dni, okupując w desperacji Ministerstwo Skarbu, to w tych dramatycznych chwilach żaden z polityków nie powiedział: Gabriel, masz rację, jesteśmy z tobą.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95