To jeden z ostatnich żyjących twórców, który pisze wielką, ambitną muzykę inspirowaną przez religię chrześcijańską. Muzykę, jaką ceni ponoć nawet ten, którego nazwisko nagrodzie patronuje.

Wydaje się więc, że nie ma w wyróżnieniu Estończyka nic nienaturalnego. Zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, że wielu spośród największych kompozytorów przeszłości opowiadało o Bogu w swoich utworach być może nawet głębiej i subtelniej niż współcześni im „zawodowi teologowie" w swych traktatach. Palestrina, Bach czy Bruckner całymi garściami korzystali z czystości, przezroczystości dźwięków; z tego, że język, którym się posługiwali, nie był skażony codziennością, przez co mógł pełniej i prawdziwiej opowiedzieć o tym, co codzienność przewyższa. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu Olivier Messiaen, jeden z największych kompozytorów poprzedniego stulecia, który przez całe swe dorosłe życie pracował jako organista w niewielkim kościele, stwierdził, że część jego utworów służy do ukazania prawd teologicznych wiary katolickiej.

A jednak jest coś, co w przyznaniu Pärtowi Nagrody Ratzingera niepokoi. Tym czymś jest pytanie o to, jaką i czy w ogóle jakąkolwiek teologię uprawia on w swojej twórczości. Kompozytor przeszedł drogę od awangardowej, rzucającej pełne wściekłości wyzwanie muzyki do spokojnych, kojących dźwięków religijnych utworów. On sam opowiada, że kiedyś chodziło mu o to, by pokazać, że „król jest nagi"; chciał pełnić rolę dziecka z baśni o nowych szatach cesarza, które wyrywa słuchaczy z marazmu, odsłania prawdę o kłamstwie, w którym żyją. Potem jednak zaczął poszukiwać w muzyce już nie przebudzenia, ale spokoju, chwili wytchnienia. Punktem odniesienia przestała być dla niego figura dziecka, ostatniego niepoddającego się zbiorowej iluzji bohatera „Nowych szat cesarza", a stały się nim twarze postaci przedstawianych na prawosławnych ikonach – ich wypełnione nienaturalnym (czy raczej nadnaturalnym) spokojem spojrzenia.

Wtedy Pärt zaczął komponować muzykę opartą na świadomym błędzie, ubierać swoje pisane współcześnie utwory w średniowieczne kostiumy. Nie chodzi w nich o odnalezienie utraconej prawdy, wiedzy o człowieku i świecie, którą posiadaliśmy w średniowieczu, ale o stworzenie odpowiedniego nastroju, odzyskanie spokoju. Pärt buduje swoją muzyką oazy ciszy, koi sakralne tęsknoty współczesnego człowieka; zaprasza do odpoczynku, ale już nie do poszukiwania prawdy. Pärt kompozytor bywa intrygujący i wizjonerski, ale Pärt teolog pozostaje dekadentem. Człowiekiem pogodzonym z tym, że najwyższą stawką w grze, jaką jest chrześcijaństwo, pozostaje odnalezienie spokoju ducha.

W twórczości Estończyka splatają się ze sobą pytania o cele i ambicję zarówno współczesnej muzyki, jak i teologii. Obie te dziedziny są powołane do bezinteresowności, mają być celem samym w sobie, nie pozostawać na służbie żadnych innych sił czy interesów. Tylko tak mogą wypełnić swoją rolę – stać się narzędziem poszukiwania prawdy. A jednak zarówno muzyka, jak i teologia są coraz częściej zaprzęgane do realizowania innych celów. Ta pierwsza ma być przede wszystkim rozrywką, czasem ambitną i wymagającą, ale jednak tylko zabawą. Teologia ma natomiast dodawać otuchy, podnosić na duchu, w żadnym razie nie niepokoić. Prawda, ta trudniejsza, wymagająca wysiłku rzecz, pozostaje w dalekim tle jednej i drugiej. ©?