Rz: Po co Polakom dzisiaj święta polityczne?
Jeżeli wyjrzymy poza nasze opłotki, to zobaczymy, jak intensywnie potrafią obchodzić swoje święta historyczne narody o ugruntowanej tradycji demokratycznej. Dam przykład Wielkiej Brytanii, gdzie miałem okazję raz w życiu spędzić 11 listopada. Brytyjczycy świętują tego dnia rocznicę zakończenia pierwszej wojny światowej. To święto upamiętniające tych wszystkich, którzy zginęli za imperium – a więc także żołnierzy poległych ostatnio w Iraku czy Afganistanie. Rząd, opozycyjni politycy gabinetu cieni oraz dama z torebką, czyli królowa, gromadzą się pod londyńskim Cenotafem – pomnikiem poległych w pierwszej wojnie światowej – i wspólnie oddają hołd bohaterom – ludziom, którzy w imię ciągłości dziejów swojej ojczyzny narazili życie. Ten element integrujący, wpisany w święta narodowe, jest szanowany w krajach, których mieszkańcy rozumieją wagę tej ciągłości – i to niezależnie od tego, jak oceniają bieżącą politykę rządu.
W Polsce przez minione 27 lat jednak nieraz mogliśmy usłyszeć, że historia nie ma znaczenia dla praktycznych wyzwań codzienności.
Tylko tam, gdzie podsyca się kompleksy, poczucie niedowartościowania, mamy do czynienia z lekceważeniem pamięci o przeszłości. I – tak jak się to zdarza w Polsce – lansowaniem tezy, że nie są potrzebne święta, dzięki którym możemy przeżywać historię naszej wspólnoty politycznej, dumę z osiągnięć i ofiary poprzednich pokoleń oraz płynące z tej dumy poczucie zobowiązania.
3 Maja czy 11 Listopada to rocznice odległych od nas wydarzeń, dlatego polscy politycy nie toczą o nie wojen. Inaczej jednak jest w przypadku rocznic porozumień sierpniowych.