11 lipca 1996 roku Andrzej Gołota stoczył słynną pierwszą walkę z Riddickiem Bowe, przegrywając przez dyskwalifikację z powodu ciosów poniżej pasa. W rocznicę tego wydarzenia przypominamy tekst Janusza Pindery z 2014 roku.
Andrzej Gołota pożegna się z nami w sobotę. Jego rywalem w czterorundowym pokazowym pojedynku będzie Danell Nicholson, kiedyś nadzieja amerykańskiej wagi ciężkiej. Gołota pokonał go już przed czasem w 1996 r. w Atlantic City. Ich walkę pokazała wtedy telewizja HBO, a wygrana z olimpijczykiem z Barcelony otworzyła Polakowi drogę do kolejnych wielkich pojedynków. Uderzenie głową, które ścięło z nóg Nicholsona, wszyscy, którzy oglądali tę walkę, pamiętają doskonale. Takimi właśnie nieobliczalnymi ekscesami były pięściarz warszawskiej Legii solidnie zapracował na przydomek „Faulujący Polak".
O tym, że w polskim boksie pojawił się ktoś taki jak Gołota, po raz pierwszy usłyszałem na początku lat 80. od trenerów pracujących w Legii. Gdy go zobaczyłem, wiedziałem, co mieli na myśli. Wysoki (192 cm), proporcjonalnie zbudowany chłopak prezentował się znakomicie, był świetnie wyszkolony, a jego lewy prosty robił wrażenie. A przecież miał dopiero 16 lat. Rok później widziałem, jak zdobywał tytuł wicemistrza świata juniorów w Bukareszcie (1985). W finale zmierzył się z Kubańczykiem Felixem Savonem, który już za kilkanaście miesięcy sięgnie po złoty medal w mistrzostwach świata seniorów, by w kolejnych latach zdobywać ten tytuł jeszcze pięć razy i trzykrotnie wygrywać igrzyska olimpijskie. Przed nimi na ring wszedł Amerykanin Riddick Bowe, szybko znokautował węgierskiego rywala i zdobył złoty medal w wadze półciężkiej. Któż wtedy mógł przewidzieć, że 11 lat później Bowe i Gołota stoczą dwie dramatyczne walki, które przejdą do historii? Pamiętam, że Bowe obiecywał mi wtedy w wywiadzie dla „Sztandaru Młodych", że będzie zawodowym mistrzem świata, mówił, że jego idolem jest Evander Holyfield. I słowa dotrzymał, odbierając mistrzowskie pasy temu, którego podziwiał.
Przed walką Gołoty z Savonem nocne Polaków rozmowy trwały do samego rana. Były głosy, żeby finał oddać walkowerem, ale przeważył pogląd, by Gołotę szybko poddać, gdy zrobi się niebezpiecznie. Trener Czesław Ptak wybrał to właśnie rozwiązanie. W drugiej rundzie po kilku mocniejszych ciosach Kubańczyka rzucił ręcznik, choć do nokautu było daleko. Gołota nie ukrywał złości, ale szybko zrozumiał, że ta decyzja podyktowana była troską o jego przyszłość.
Zwycięstwo w kajaku, porażki w ping-pongu
Do mistrzostw Europy juniorów w 1986 r. młodzi polscy pięściarze przygotowywali się w Giżycku. Wśród nich był Gołota. Pamiętam z tego zgrupowania, że w chwilach wolnych cierpliwie rozwiązywał krzyżówki, a w sali treningowej pracował jak szalony. Widziałem też, jak wyraźnie wygrywał wyścigi kajakiem, jak złościł się, gdy przegrywał przy pingpongowym stole. W Kopenhadze nie miał sobie równych, zdobył złoto w wadze ciężkiej (1986).