USA-Rosja-Chiny: Śmiertelnie groźny trójkąt

Przeciążony Waszyngton, bez względu na to, czy zwycięży w wyborach prezydenckich Hillary Clinton czy Donald Trump, rozpocznie proces stopniowego ograniczania zobowiązań i obszarów aktywnej interwencji. Polskę czekają trudne czasy.

Aktualizacja: 23.10.2016 19:12 Publikacja: 20.10.2016 14:04

Losy chińskiego tygrysa bywały zmienne: na karykaturze zamieszczonej w roku 1911 w magazynie „Shenzh

Losy chińskiego tygrysa bywały zmienne: na karykaturze zamieszczonej w roku 1911 w magazynie „Shenzhou ribao” ukazano jego upadek od czasów dynastii Qing, kiedy to budził śmiertelny strach, do początków XX wieku, kiedy to „biali” rozebrali go na kawałki. Dziś jednak gotów jest dotrzymać pola zarówno Wujowi Samowi, jak rosyjskiemu niedźwiedziowi

Foto: Rzeczpospolita

 

Bezpieczeństwo Polski i regionu zdeterminowane jest przez układ globalny. Nie ma na świecie miejsc, które byłyby od tego układu całkowicie izolowane, chociaż niektóre mają mniejsze znaczenie strategiczne od innych. Układ ten stanowi trzech graczy aktywnych: gracz globalny, czyli Stany Zjednoczone, i dwóch graczy makroregionalnych: Rosja po zachodniej stronie kontynentu eurazjatyckiego, Chiny po jego stronie wschodniej.

Graczy łączy to, że w ich dyspozycji pozostają znaczne zasoby broni nuklearnej oraz środki jej przenoszenia. Pozostałe państwa są w różnym stopniu „świadkami" w grze globalnej, której wynik przesądzi o losach świata: broń nuklearna w dyspozycji Wielkiej Brytanii, Francji, Indii, Pakistanu, Izraela i Korei Północnej pełni głównie rolę „argumentu regionalnego".

Dodajmy, że w ostatnich latach świat zdominowały trzy tendencje: spowolnienie globalnego wzrostu gospodarczego dotyczące również Chin oraz utrzymujące się na skutek tego niskie ceny nafty, gazu i niektórych innych surowców na rynkach światowych. Po drugie, kryzysy wstrząsające Unią Europejską: kryzys strefy euro, kryzys demograficzny, kryzys spowodowany napływem migrantów, Brexit, wreszcie niezdolność do skutecznego przeciwstawienia się różnym formom agresywnej polityki rosyjskiej, w tym agresji przeciwko Ukrainie. Towarzyszy temu kryzys przywództwa w państwach UE i w samej Brukseli. Po trzecie, świat ponownie jest widownią nasilającego się wyścigu zbrojeń między Stanami Zjednoczonymi, ChRL i Federacją Rosyjską, któremu impuls nadały dwa ostatnie państwa.

Aktywni gracze pełnią w układzie światowym różne role. Stany Zjednoczone stanowią od końca II wojny światowej filar porządku polityczno-gospodarczego zachodniego świata. Po rozpadzie komunizmu w latach 1989–1991 porządek ten stał się stopniowo – po części z uwagi na brak alternatywy – ładem globalnym. Istotą ładu społecznego jest przewidywalność zachowań, jaką zapewniają przyjęte przez uczestników, dobrowolnie lub w wyniku nacisku, reguły gry. Utrzymuje się on tak długo, jak długo reguły są egzekwowane, a funkcję stabilizatora stabilizacji ładu światowego pełni mocarstwo hegemoniczne.

Przywództwo bez dublera

Przed dwoma dekadami Stany Zjednoczone nie miały w tej roli dublera ani zmiennika – nie mają go i dziś. Niemniej ich przywódcza rola jest w ostatnim okresie coraz silniej kontestowana przez Rosję i Chiny. Kontestacja ta dotyczy podstaw ładu światowego, który narzuca tym państwom (zdaniem ich przywódczych elit) zasady liberalno-demokratyczne bez legitymacji po temu. Te zasady zaś pozostają w konflikcie z podstawami ustroju politycznego obu mocarstw regionalnych, a w przypadku Rosji po części także gospodarczego.

Konflikt ten ma wymiar wewnętrzny i zewnętrzny. Niechętnie podejmowana i hamowana na różne sposoby adaptacja polityki tych państw do wymogów otoczenia destabilizuje autokratyczny system rządów. W przypadku otwarcia gospodarczego przykład Chin pokazuje, że konflikt między zasadami ładu gospodarczego a niedemokratycznymi zasadami ustroju politycznego udaje się przez pewien czas neutralizować. Jak długo? O tym przesądzą napięcia i konflikty o charakterze wewnętrznym.

Wysokie do 2014 r. ceny surowców energetycznych, których Rosja jest największym eksporterem, pozwoliły na poprawę poziomu życia ludności przy jednoczesnej modernizacji sił zbrojnych prowadzonej na wielką skalę od 2008 r. Mimo drastycznego spadku dochodów państwa po 2014 roku program zbrojeń jest kontynuowany kosztem konsumpcji indywidualnej obywateli. Towarzyszą temu roszczenia Moskwy w stosunku do sąsiadów i konsekwentnie podejmowane próby dezintegracji światowego porządku.

Z kolei bezprecedensowy wzrost gospodarczy Chin w ostatnich dziesięcioleciach pobudził imperialistyczne aspiracje wraz z gwałtowną rozbudową potencjału militarnego i roszczeniami terytorialnymi w stosunku do sąsiednich państw. Nowy chiński nacjonalizm stał się głównym czynnikiem legitymizującym stary ustrój polityczny. W obu przypadkach przeszkodą w realizacji tych aspiracji są instytucje międzynarodowe, których podstawą jest hegemonia Stanów Zjednoczonych – bez niej instytucje te tracą na znaczeniu.

Bezpośrednim motywem skłaniającym Chiny i Rosję do selektywnej współpracy jest antyamerykanizm. Warunkiem dominacji Chin w regionie Pacyfiku i południowych mórz jest wyparcie stamtąd wpływów amerykańskich, a przynajmniej, w średniofalowej perspektywie, ich znaczne osłabienie. To powoduje, że najbardziej zagrożone państwa tego obszaru, pragnąc obronić swą suwerenność, chcąc nie chcąc poszukują możliwości zacieśnienia stosunków z Waszyngtonem. Gdyby plany Pekinu osłabienia obecności i wpływów USA się powiodły, trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek równoważącą Pekin koalicję państw w tym regionie. Warunkiem zaś zdobycia przez Moskwę centralnej pozycji w Europie jest rozwiązanie lub faktyczne wyeliminowanie, jako skutecznie działającej struktury, Sojuszu Północnoatlantyckiego: jedynej instytucjonalnej płaszczyzny amerykańsko-europejskiej współpracy polityczno-wojskowej, oraz wstrzymanie procesu integracji europejskiej.

Likwidacja NATO mogłaby prowadzić do wielu porozumień dwustronnych o zasięgu kontynentalnym, w tym porozumienia niemiecko-rosyjskiego, francusko-rosyjskiego i włosko-rosyjskiego (o mniejszych graczach jak Austria, Słowacja, Serbia czy Węgry nie wspominając), zawieranych ponad głowami pozostałych państw UE. Oznaczałoby to rozpad zjednoczonej Europy oraz marginalizację Europy Środkowo-Wschodniej (w tym głównie Polski). Chiny i Rosja traktują natomiast Azję Środkową jako rodzaj kondominium, którym – do czasu – wspólnie zarządzają. Mają tam różne interesy, ale porozumienie w tym regionie stanowi warunek konieczny ich współpracy globalnej.

Wojny na wyspach i półwyspach

Losy gry o losy świata rozważać można, odwołując się do koncepcji geopolitycznych Nicolasa Spykmana. Zdaniem zmarłego w roku 1943 amerykańskiego politologa odcięcie Stanów Zjednoczonych od kontynentu eurazjatyckiego uniemożliwiłoby ich gospodarcze przetrwanie. Zarazem pamiętać trzeba, że konflikty globalne napędza pas półwyspowy i wyspowy otaczający Eurazję. Tam też znajduje się główne zagrożenie pokoju światowego.

Polemizując z najbardziej może znanym specjalistą od refleksji geopolitycznej, Halfordem Mackinderem, Spykman twierdził, że „kto panuje nad obrzeżami kontynentu, panuje nad Eurazją; kto panuje nad Eurazją, panuje nad losami świata". Ten punkt widzenia przejął również Zbigniew Brzeziński w opublikowanej przed niemal 20 laty „Wielkiej Szachownicy": sojusz Rosji i Chin i wypchnięcie Stanów Zjednoczonych ze wschodnich i zachodnich obrzeży oznaczałoby w opinii Brzezińskiego kres światowej roli USA. Zmianie hegemona z reguły zaś towarzyszą wojny.

Odnotujmy, że „sojusz" chińsko-rosyjski ma charakter raczej egzotyczny. Po pierwsze, Chiny odniosły w warunkach zachodniego ładu gospodarczego imponujący sukces. Skutecznie zdołały przystosować swą gospodarkę do kapitalistycznego otoczenia bez głębszej zmiany politycznego ustroju państwa. Utrzymanie wysokiego tempa ekspansji gospodarczej znalazło się jednak w konflikcie z logiką instytucji stanowiących podstawę ustroju politycznego ChRL.

Przeciążona Ameryka

Władze w Pekinie, obawiając się możliwych skutków reform politycznych, starają się kanalizować rosnące napięcia wewnętrzne, odwołując się do ideologii nacjonalistycznej i związanej z nią polityki imperialistycznej ekspansji. Nie są to, rzecz jasna, jedyne konflikty naruszające spokój chińskiej elity politycznej. Model wzrostu gospodarczego, skuteczny w ostatnich dziesięcioleciach i wykorzystujący głównie możliwości uczestnictwa w tzw. globalnym łańcuchu produkcyjnym oraz tanią siłę roboczą, wyczerpuje stopniowo swą dynamikę. Kwestia ta, podobnie jak sprawa napięć społecznych, które z zagrożenia potencjalnego stają się problemem bieżącej polityki, wymaga jednak odrębnego potraktowania.

W przeciwieństwie do Chin, Rosja jest przykładem nieudanej transformacji: niezdolności wykorzystania niemałych zasobów ludzkich, kapitałowych i naturalnych w grze o rozwój polityczno-gospodarczy. Tę historyczną porażkę Kreml usiłuje od lat usprawiedliwić wrogością otoczenia, a przede wszystkim dywersją ze strony Stanów Zjednoczonych. O egzotyce „sojuszu" rosyjsko-chińskiego świadczy w wymiarze międzynarodowym poparcie Moskwy dla roszczeń terytorialnych Chin na Morzu Południowochińskim, uzasadnianych rzekomymi względami historycznymi. Jest to w istocie otwieranie tygrysowi klatki. Sama Rosja weszła bowiem w posiadanie znacznej części wschodniej Syberii na mocy traktatów wymuszonych na Chinach pod koniec XIX wieku. Byłoby zdumiewające, gdyby w odpowiednim momencie Pekin nie przypomniał sobie o okolicznościach, w jakich utracił na rzecz Rosji „chińską ziemię".

Pełnienie przez Stany Zjednoczone roli hegemona w zasadniczo zmienionych od lat 80. XX wieku warunkach, a także błędy administracji amerykańskiej w czasie ostatnich kilkunastu lat doprowadziły do przeciążenia ich globalnej agendy polityczno-wojskowej. W Europie Waszyngton musi tworzyć wiarygodną zaporę dla agresywnej polityki Moskwy. W Azji – budować sojusze, równoważące imperialistyczne zapędy Chin. W Małej Azji i na Bliskim Wschodzie – wspomagać, płacąc za to wysoką cenę polityczną, państwa arabskie destabilizowane przez islamskich fundamentalistów, nie zapominając o nie zawsze łatwym sojuszu z Izraelem.

Nowych definicji i form aktywności wymaga też działanie USA w Ameryce Łacińskiej – obszaru często w Europie lekceważonego, który dla Waszyngtonu pełni rolę strategicznego zaplecza. W interesie Moskwy i Pekinu jest skuteczne utrudnianie Amerykanom wykonania tych zadań, a także dostarczanie im nowych kłopotów.

Co gorsza, na wsparcie Unii Europejskiej w większości tych przedsięwzięć Waszyngton nie może liczyć. Dzięki amerykańskiemu parasolowi ochronnemu, instynkt samozachowawczy państw UE nigdy dotąd nie był poddany testowi. Nie wydaje się też, by obecnie były one zdolne sprostać temu wyzwaniu. Stosunkowo lepiej, z perspektywy Waszyngtonu, sprawy wyglądają w regionie Pacyfiku, gdzie Japonia, Tajwan, ale także Australia i kilka innych państw, przynajmniej pod względem potencjału ekonomicznego, stanowią wiarygodną przeciwwagę dla Chin; nie odżegnują się też od ściślejszej współpracy polityczno-wojskowej. Zbliżenie z Wietnamem, a od drugiej kadencji prezydenta Busha także z Indiami, wzmacnia dodatkowo tę koalicję obronną.

Pod względem militarnym Stany Zjednoczone przewyższają swoich makroregionalnych konkurentów. Można też przyjąć, że nie uległyby one w konflikcie zbrojnym przeciwko im obu łącznie. Trudno jednak wyobrazić sobie, by ludzkość mogła taki konflikt przetrwać.

Jak zatem wyjaśnić obecny wyścig zbrojeń? Zakładamy, że żaden z głównych aktorów nie pragnie konfrontacji globalnej, bo jej skutki byłyby dla wszystkich dramatyczne. Dla Chin wygodne jest stale utrzymujące się napięcie i konflikt polityczny w relacjach Rosji z NATO (czytaj – Stanami Zjednoczonymi), a także z UE. Rosji jest z kolei na rękę konflikt wokół Morza Chińskiego.

Trudno wyobrazić sobie, by Pekin pragnął wybuchu wojny między NATO a Rosją w Europie, oznaczałoby to bowiem zagrożenie dla podstawowych interesów gospodarczych Państwa Środka. Wręcz przeciwnie: Chiny pragnęłyby przypuszczalnie większej aktywności i samodzielności UE w polityce globalnej. Bardziej prawdopodobne jest, że Rosja pozytywnie zareagowałaby na uwikłanie Chin w ograniczony konflikt z Ameryką i jej sojusznikami na Pacyfiku. Zaryzykujemy wreszcie przypuszczenie, że – wbrew pozorom – Rosja i Chiny zbroją się też z obawy przed samymi sobą.

Motywy zbrojeń amerykańskich, a także państw UE, które selektywnie i bez przekonania podnoszą swe wydatki na zbrojenia, mają charakter reaktywny – są odpowiedzią na gwałtowne zbrojenia rosyjskie i chińskie. Waszyngton, z racji pełnionej roli hegemona, musi utrzymywać swą przewagę strategiczną w systemie światowym. Jednak, jak wspomniano, bezpośrednie angażowanie się tego państwa na tak różnych teatrach polityczno-wojskowych już w tej chwili daje efekt imperialnego przeciążenia. Można przyjąć, że nowa administracja, bez względu na to, czy zwycięży w wyborach prezydenckich Hilary Clinton czy Donald Trump, rozpocznie proces stopniowego ograniczania zobowiązań i obszarów aktywnej interwencji. Kwestią jest zatem nie tyle możliwa, większa selektywność przyszłej polityki Waszyngtonu, ile dobór narzędzi i metod działania, a przede wszystkim – przyjęta hierarchia problemów.

Czy da się zreformować Unię?

Załóżmy, że zgodnie z sugestiami Donalda Trumpa, Stany Zjednoczone wycofają się z traktatu waszyngtońskiego lub co najmniej silnie ograniczą swój udział w NATO. Wtedy każde z państw członkowskich musiałoby tworzyć na własną rękę politykę bezpieczeństwa. Do tej chwili rządy tych państw prowadziły w sferze bezpieczeństwa polityki oportunistyczne, miarkowane co najwyżej przez wpływ i naciski Waszyngtonu. Zredukowanie roli USA pozwoliłoby Moskwie przyjąć rolę czynnika organizującego, a co najmniej wpływającego w zasadniczy sposób na kształt nowego układu europejskiego. Oznaczałoby to bilateralizację stosunków międzypaństwowych, co osłabiłoby instytucje integrujące zachodnią część kontynentu. Nastąpiłoby zbliżenie nowego porządku do modelu, z którym mieliśmy do czynienia w poprzednich epokach historycznych. „Europa ojczyzn" w takim wydaniu stanowiłaby dla Polski i regionu śmiertelne wręcz zagrożenie.

Na poziomie globalnym pojawienie się manipulowanej przez politykę rosyjską „Europy ojczyzn" mogłoby ewentualnie przynieść wymierzone w Chiny zbliżenie rosyjsko-amerykańskie. Chiny musiałyby wtedy szukać porozumienia z partnerami w makroregionie Pacyfiku, co w efekcie mogłoby ograniczyć tam wpływy amerykańskie. Powtórzenie wymierzonego w Federację Rosyjską porozumienia amerykańsko-chińskiego, czyli scenariusza z początku lat 70. XX wieku, jest obecnie mało prawdopodobne. Ten rozwój wypadków mógłby więc oznaczać zmierzch hegemonii amerykańskiej przy braku alternatywnego hegemona.

Co to oznacza dla polityki RP? Przede wszystkim konieczność uzmysłowienia sobie, że Polska, jako państwo o co najwyżej średnim pod każdym względem potencjale, jest częścią szerszego układu światowego, na który ma bardzo ograniczony wpływ. Powtarzanie do znudzenia, że najpoważniejszym zagrożeniem dla nas na kontynencie europejskim jest Rosja, w której strategicznym interesie jest marginalizacja znaczenia Polski, nie wnosi wiele, zwłaszcza gdy mowa o priorytetach politycznych Warszawy.

W warunkach niepewności co do kształtu ładu kontynentalnego i światowego wśród takich priorytetów winna znaleźć się budowa poważnych sojuszy oraz wzmacnianie instytucji integrujących kontynent europejski. Mówiąc o poważnych sojuszach, nie mamy na myśli propagandowych zabiegów w wymiarze subregionalnym. Sojusze takie liczą się o tyle, o ile służą, wraz z innymi instrumentami polityki zagranicznej, rzeczywistemu wzmocnieniu pozycji Polski w kontekście ogólnoeuropejskim.

Polska powinna być szczególnie zainteresowana we wzmacniającej autorytet instytucji europejskich reformie Unii Europejskiej. Względnie szybkie opanowanie źródeł trapiących kontynent kryzysów, zapewnienie większej dynamiki wzrostu gospodarczego, oznacza więcej, a nie mniej Unii – Unii skoncentrowanej na priorytetach, a nie irytujących drobiazgach, skutecznej – nie pasywnej.

Melodia pozornej suwerenności wygrywana na czarodziejskim flecie przez jednego z przywódców środkowoeuropejskich nie powinna wprowadzać Warszawy w błąd. Mówiąc językiem klasyka, urok „obrotowych sojuszy", zawieranych z partnerami równie „obrotowymi", nie zapewni Polsce realnego bezpieczeństwa i miejsca w Europie. Jako liczący się aktor na scenie europejskiej Polska musi myśleć poważnie i konstruktywnie o współpracy z Niemcami. Tylko w ten sposób możliwe będzie uniknięcie geopolitycznego „czarnego scenariusza". Wymaga też przyjęcia na siebie odpowiedzialności za część problemów, których doświadcza Europa – także tych zawinionych przez innych. Polska będzie się liczyć w Europie tylko wtedy, kiedy w przekonywający sposób będzie się jawić jako poważny, wiarygodny partner działający na rzecz rozwiązywania problemów, a nie ich tworzenia lub udawania, że nas one nie dotyczą. Warszawa musi przygotować się na to, że szybkim krokiem zbliżają się trudne czasy.

Prof. Antoni Z. Kamiński jest pracownikiem Instytutu Studiów Politycznych PAN, prof. Henryk Szlajfer – wykładowcą Instytutu Ameryk I Europy UW.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Bezpieczeństwo Polski i regionu zdeterminowane jest przez układ globalny. Nie ma na świecie miejsc, które byłyby od tego układu całkowicie izolowane, chociaż niektóre mają mniejsze znaczenie strategiczne od innych. Układ ten stanowi trzech graczy aktywnych: gracz globalny, czyli Stany Zjednoczone, i dwóch graczy makroregionalnych: Rosja po zachodniej stronie kontynentu eurazjatyckiego, Chiny po jego stronie wschodniej.

Graczy łączy to, że w ich dyspozycji pozostają znaczne zasoby broni nuklearnej oraz środki jej przenoszenia. Pozostałe państwa są w różnym stopniu „świadkami" w grze globalnej, której wynik przesądzi o losach świata: broń nuklearna w dyspozycji Wielkiej Brytanii, Francji, Indii, Pakistanu, Izraela i Korei Północnej pełni głównie rolę „argumentu regionalnego".

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie