Po trzech tygodniach od premiery „Botoks" najnowszy film Patryka Vegi obejrzało w kinach ponad 1,8 mln widzów – co czyni z niego najchętniej oglądany polski film w 2017 r. i co prawdopodobnie zapewni mu też palmę pierwszeństwa w całym roku.
A przecież chodzi o obraz, o którym Karolina Korwin-Piotrowska napisała, że powinien nosić tytuł „Martwica mózgu" i że aktorzy zaangażowani przez Vegę powinni mieć artystycznego kaca. „Jeśli mało wam tabloidów, mentalnego bruku, krzyczących tytułów, płytkości emocji i informacji, dosłowności opowiadanej grubą kreską, bez chwili na jakąkolwiek refleksję, na włączenie funkcji myślenia w mózgu, to jest film dla was" – przekonywała. „Botoks to taki wielki worek z foli bąbelkowej, który wypchany jest do granic możliwości wszystkim tym, co najgorsze. Patryk Vega w swoim nowym filmie realizuje bowiem po kolei historie z tabloidów, chociaż nie ma tam nikogo, kto nie śpi, bo trzyma kredens. Zresztą w »Botoksie« on by prędzej tym meblem dostał w łeb, niż go trzymał" – kpiła z kolei Joanna Tracewicz ze Spider's Web. Film został też zmiażdżony ocenami przez internautów na popularnym Filmwebie, gdzie zebrał 4,6 gwiazdki na 10 – co sugerowałoby, że należy myśleć o nim jako faworycie w kolejnej edycji Węży, czyli nagród dla najgorszych polskich filmów. A jednak Vega drugi rok z rzędu dystansuje krajową konkurencję (w 2016 r. najchętniej oglądanym w polskich kinach filmem był jego „Pitbull: Niebezpieczne kobiety").
Sam reżyser – jak zapewnia w rozmowie z „Plusem Minusem" – jest z „Botoksu" bardzo zadowolony. – Sądziłem, że w 2017 r. niemożliwe jest wywołanie ogólnonarodowej debaty na temat filmu, choć skrycie na to liczyłem. Jestem zachwycony tym, co się stało. Liczbę publikacji dotyczących tego filmu, liczbę wpisów można ocenić jako gigantyczną kampanię reklamową – podkreśla.
Przekonuje, że znalazł drogę do serc widzów, choć odmawia odpowiedzi na pytanie o źródła swojego sukcesu. – Nie chcę edukować branży, bo wydaje mi się, że do tej pory nie udało jej się zrozumieć, na czym ten fenomen polega – mówi.
Krzemieniecki zbyt trudny
Zanim bijący rekordy popularności reżyser stał się Patrykiem Vegą, był Patrykiem Krzemienieckim – chłopakiem z warszawskiej ulicy. Wychowywał się bez ojca, który wyjechał za chlebem do USA, gdy Patryk miał zaledwie kilka miesięcy. Ze Stanów do Polski już nie wrócił – za oceanem ułożył sobie życie na nowo. Dwukrotnie zmieniał nazwisko – w jednym z wywiadów Vega zdradził, że jego ojciec przyszedł na świat pod nazwiskiem Kwoka, ale zmienił je na znacznie bardziej dystyngowane i brzmiące szlachecko Krzemieniecki. Z kolei po wyjeździe do USA Krzemieniecki przeistoczył się w Ardena. Jak się wkrótce okaże, syn pójdzie w jego ślady.