Powstanie Polskiej Fundacji Narodowej przyjąłem z entuzjazmem. Nazwa wprawdzie dęta (Polska i Narodowa w naszym kontekście znaczą przecież to samo), ale założenia szlachetne. Uznałem, że zgromadzony tu ogromny kapitał pochodzący z największych spółek Skarbu Państwa dobrze będzie służył promocji Polski za granicą. Pojawiły się też sugestie, że nowa organizacja ma poprawić nasze samopoczucie. To znaczy pozbawić nas niepotrzebnych kompleksów w stosunku do innych narodów Europy. W końcu, jak przyznał wiceminister obrony Bartosz Kownacki, Francuzi powinni pamiętać, kto nauczył ich posługiwania się widelcem. Jak było w przypadku noża i łyżeczki do kawy, jeszcze nie ustalono.
Jeśli pierwsze działania fundacji miały zwrócić uwagę na jej istnienie, to nie można było tego zrobić lepiej. Setki kolorowych billboardów reklamujących np. sieć sklepów „Nie dla idiotów" zostały zalepione czarno-białymi opowieściami z życia sędziów, a właściwie byłych sędziów. Czasem nawet już nieżyjących. W efekcie o fundacji mówili wszyscy. Ponieważ miałem wrażenie, że jej twórcy niezbyt zrozumieli misję, którą sami wymyślili, postanowiłem im pomóc, by mogli wyjść z tej opresji z twarzą.
Jeśli chce się promować Polskę za granicą, to warto się przyjrzeć, jak od lat świetnie robi to Instytut Adama Mickiewicza. I Polska Fundacja Narodowa powinna być jego naturalnym wsparciem. Co ważne, zmiana dyrektora instytutu dokonana przez wicepremiera Glińskiego nie wywołała tym razem protestów, bo Krzysztof Olendzki budzi powszechny szacunek. Wieloletnie dokonania instytutu są imponujące, a zakres działań coraz szerszy. Bo kto lepiej upomni się o nasze dobre imię niż nasi artyści? Co lepiej dotrze do serc, wrażliwości i wyobraźni niż muzyka Chopina, Szymanowskiego, Paderewskiego, Pendereckiego, Lutosławskiego, Kilara czy Mykietyna?
Jeśli Ministerstwo Kultury uświadomi sobie, że „wycinki" w teatrach są równie szkodliwe jak wycinki w Puszczy Białowieskiej, to również teatr, podobnie jak film, może promować nasze dobre imię. Co do literatury, to sugeruję, by bardziej postawić na Brunona Schulza niż np. Wojciecha Wencla. Przynajmniej na razie.
Co do lepszego samopoczucia, to żałość i trwoga oraz poczucie niemocy ogarniają dyrektorów największych polskich muzeów i galerii, gdy na aukcjach dzieł sztuki pojawiają się wybitne arcydzieła malarstwa polskiego. Przepisy wprawdzie gwarantują pierwszeństwo zakupów narodowym instytucjom kultury, ale środki, jakimi one dysponują, praktycznie uniemożliwiają przystąpienie do licytacji. A czy Polska Fundacja Narodowa nie powinna wspierać zakupu takich arcydzieł? Wiem, że szefowie domów aukcyjnych są w dobrych relacjach z muzealnikami i zawsze powiadamiają ich, gdy na aukcji pojawi się jakiś rarytas. Wśród nich zdarzają się prace, które przez lata uchodziły za bezpowrotnie stracone. A potem po kilku chwilach publicznej prezentacji znów znikają w prywatnych kolekcjach. Czy w naszym tak boleśnie spustoszonym przez wojny kraju nie powinny być częścią kolekcji Polskiej Fundacji Narodowej?