Wszystko zmienił dopiero kryzys gospodarczy. Zapatero bardzo długo zaprzeczał, że Hiszpania ma taki sam problem jak Grecja, Portugalia czy Włochy. A gdy wreszcie zaczął działać, było już za późno. Nieruchomościowa bańka pękła, ludzie masowo tracili pracę, kraj stanął na skraju bankructwa. Z programem uratowania stabilności finansowej Partia Ludowa Mariano Rajoya wygrała wybory w grudniu 2011 r., uzyskując 44,6 proc. głosów, absolutny rekord demokratycznej Hiszpanii.
Ledwie pół roku później okazało się, że kondycja kraju jest o wiele gorsza, niż sądzono, a dziura w finansach banków o wiele głębsza. W lipcu 2012 r. minister finansów Luis de Guindos wystąpił do Brukseli o wart 100 mld euro „kredyt na bardzo dobrych warunkach". Rajoy nigdy nie pozwolił wtedy użyć terminu „plan ratunkowy", nie chciał, aby dumna Hiszpania została poddana tzw. trojce, przedstawicielom Unii, MFW i Europejskiego Banku Centralnego, którzy będą dyktowali Madrytowi, co ma robić, jak to się stało w Grecji i Portugalii.
Angela Merkel zgodziła się na taki układ, ale pod warunkiem, że Rajoy przeprowadzi surowe reformy, nie tylko ograniczając wydatki państwa, ale przede wszystkim liberalizując rynek pracy. – My, Hiszpanie, doszliśmy do punktu, w którym nie możemy wybierać między dotychczasowym stylem życia a poświęceniami. Nie mamy tego przywileju. Możemy wybrać poświęcenia i rezygnację z czegoś albo odrzucić poświęcenia i zrezygnować ze wszystkiego – powiedział premier 11 lipca 2012 r. w Kortezach.
Inaczej niż w przypadku Grecji, Portugalii i Irlandii Niemcy nie mogłyby uratować Hiszpanii przed bankructwem. Czwarta największa gospodarka strefy euro jest na to za duża. Byłoby przesadą twierdzić, że Rajoy w pojedynkę uratował Euroland i samą Unię Europejską. Ale nie da się zaprzeczyć, że gdyby nie jego konsekwencja w reformowaniu kraju, władzę mogłoby przejąć Podemos, a kryzys strefy euro zapewne wciąż by trwał. Hiszpania stała się tymczasem bardzo konkurencyjną gospodarką, rozwija się najszybciej z całej strefy euro. Tego Angela Merkel i inni przywódcy Unii nigdy Rajoyowi nie zapomną. To może nie najważniejszy, ale jednak istotny powód, dla którego w konflikcie z Katalonią stanęli zdecydowanie po stronie hiszpańskiego premiera.
W analizie dla portalu El Espanol psycholog Francisco Llorente tłumaczy, że Rajoy jest typem racjonalisty, człowieka niezwykle opanowanego, który jednak nie do końca rozumie emocje. A to one w coraz większym stopniu rządzą dziś na ulicach Barcelony. David Cameron też zdołał dzięki surowym cięciom budżetowym uratować Wielką Brytanię przed bankructwem. I tak jak hiszpański premier utrzymał się mimo to u władzy. Ale rok po wyborach zmiótł go populizm, rozdygotanie dzisiejszego świata, którego najwyraźniej nie zrozumiał.
Rajoy staje dziś przed podobną próbą. Jeśli jak szef brytyjskiego rządu także popełni błąd, skutki będą jeszcze gorsze niż brexitu. Niepodległa Katalonia rozsadzi hiszpańską demokrację i całą zjednoczoną Europę.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95