Gombrowicz swoim pisarstwem dał Polakom zajęcie na następne 300 lat. A my chcieliśmy pójść na skróty, dorobić mu gębę wroga polskości, błazna, ideologa postępu. Chciał Polaka z niego samego wyprowadzić, a my „za karę" wyprowadziliśmy jego książki z nich samych, spłaszczyliśmy je stosownie do naszych możliwości i potrzeb.
Dla konserwatystów Gombrowicz jest niestrawny, postępowcy próbują z niego przyrządzić danie niskokaloryczne. Jedni i drudzy są przyzwyczajeni do prostych recept, wykładania rzeczy kawa na ławę. A z Gombrowiczem tak się nie da. On chciał nas wytrącić z pewności siebie, żebyśmy mogli zbudować ją na mocniejszych fundamentach.
To dlatego ekscytowaliśmy się wydaniem jego sekretnego dziennika. Sprowadzenie pisarstwa Gombrowicza do parteru, odczytanie go w kluczu płytkiej psychoanalizy byłoby w końcu najprostsze. A on, przewidując tę bezradność, zabawił się z nami zza grobu, mówiąc przed śmiercią do swojej żony, żeby w razie pożaru domu ratowała tylko „Kronosa". Rzeczywiście, informacje takie jak: „La Plata. Dałem Florowi 1000 na maj. Niepokojące objawy, coś wycieka z członka. Nagroda Borgesa 5000 dols. Kupiłem pulower gruby", rzucają nowe, oślepiające światło na twórczość pisarza.
„Kronos" był bolesną lekcją. Mimo wszystko powinniśmy jednak coś z niej wynieść. Ogromna przepaść między sekretnym dziennikiem Gombrowicza a jego „jawnymi" „Dziennikami", być może najlepszą napisaną w naszym języku książką, to istota jego dzieła. Dzieła, które jest poświęcone stwarzaniu siebie. Grze, którą koniecznie trzeba podjąć, bo inaczej zostaniemy tacy, jacy jesteśmy, nasz brud zostanie pozbawiony łaski. Dopiero czytając „Kronosa", można było zrozumieć, dlaczego Gombrowicz tak głęboko związał swoje życie z pisarstwem. To ono dawało mu możliwość wzniesienia się ponad choroby weneryczne czy gruby sweter. Ponad wszystko to, co stanowi pułapkę doczesności, która odcina nas od dostępu do uwznioślającej łaski.
Gombrowicz, wbrew temu, co od dekad powtarzają nam w liceum nauczycielki języka polskiego, wiedział, że bez formy świat osuwa się w chaos, słowa zamiast łączyć, komunikować, rozpływają się w niezrozumiałym bełkocie. Ale wiedział też co innego – że pozostawanie za długo w kleszczach jednej formy ogłupia, obezwładnia i rozleniwia. Uosobieniem pułapki, jaką zastawia na nas forma, jest Fryderyk z „Pornografii", chyba najbardziej przerażająca postać stworzona przez Gombrowicza.