McGregor kontra Mayweather. Sport czy tylko zarobek?

Kim jest człowiek, który w swojej pierwszej bokserskiej walce stanie oko w oko z niepokonanym Floydem Mayweatherem Juniorem i zarobi 100 milionów dolarów? Jak Irlandczyk Conor McGregor tego dokonał?

Aktualizacja: 27.08.2017 07:04 Publikacja: 24.08.2017 12:13

Conor McGregor jak mało kto potrafi sprzedać swoje walki.

Conor McGregor jak mało kto potrafi sprzedać swoje walki.

Foto: Getty Images/AFP, Mike Lawrie

Pytań jest więcej: jak pomocnik hydraulika z Dublina został milionerem, co sprawiło, że w takim tempie przebił się ma szczyt mieszanych sztuk walki (MMA) i został największą gwiazdą Ultimate Fighting Championship (UFC), najpotężniejszej, amerykańskiej organizacji MMA założonej w 1993 roku.

McGregor to niewysoki (175 cm) 29-latek z gęstą brodą i wysportowanym ciałem gęsto pokrytym tatuażami. Ma długie ręce, zasięg 188 cm i potrafi to wykorzystać w walce. Pewny siebie, chwilami bezczelny, ale to na pokaz, bo ci, którzy się z nim zetknęli bliżej, mówią o nim dobrze. Na pewno wie, czego chce, już wiele lat temu powiedział, że będzie najlepszy i zarobi miliony.

Dziś, gdy jest mistrzem, wydaje się, że nie ma wrogów. Członkowie zwaśnionych gangów, którzy podzielili Dublin na strefy wpływów, robią sobie z nim selfie, ma w tym gronie wielu znajomych. O tym pisze się i mówi jakby mniej, a przecież jeśli ktoś, tak jak on, dorastał w dzielnicy Crumlin, zostaje to w nim na całe życie. – To moi ludzie, jestem jednym z nich – powtarza z dumą McGregor.

Nie przeszkadza mu to jednocześnie być pomostem do innego, bogatszego świata. Zakupiony wiosną jacht zacumował w snobistycznej nadmorskiej miejscowości, gdzie mieszkają Bono i The Edge z zespołu U2. Nazwał łódź „The 88", to kwota tygodniowego zasiłku, który otrzymywał w czasach, gdy klepał biedę.

Crumlin to jedna z najgorszych, najbardziej niebezpiecznych dzielnic Dublina, która wciąż żyje w zgodzie ze swoim starym kodeksem honorowym. Pełno tam nie tylko gangsterów, ale też małych klubów, gdzie dzieciaki chcą się nauczyć bokserskiego abecadła. Z różnych powodów.

Do jednego z nich, Crumlin Boxing Club, trafił przed laty mały Conor. Tam poznał młodszego o dwa lata Jamiego Kavanagha, dziś zdolnego zawodowca, związanego z Golden Box Promotions. Ojciec Jamiego był gangsterem. Trzy lata temu zginął zastrzelony na południu Hiszpanii, gdzie mieszkał. Wujka boksera kule zabójców dosięgły rok później w Dublinie.

Większość znajomych Conora z młodości nie żyje lub siedzi w więzieniu. W takich miejscach jak Crumlin dojrzewasz wcześnie, szybko się uczysz, jakich granic nie możesz przekraczać. Czasami spacer po niewłaściwej ulicy wystarczy, by napytać sobie biedy.

Jamie Kavanagh wolał przeprowadzić się do Londynu, teraz chce zabrać całą rodzinę do Ameryki. Kiedyś powiedział, że ludzie wychowani w Crumlin raczej tam nie wracają, nie chciałby też, by mieszkały tam jego dzieci.

Z drugiej jednak strony McGregor twierdzi, że takie miejsca sprawiają, że stajesz się twardszy. – Miejscowe brukowce żywią się przemocą, strzelaniny i morderstwa są na porządku dziennym. Nic dziwnego, że chłoniesz je jak najlepsze powieści – mówi z uśmiechem.

5 lutego minionego roku, podczas ważenia przed walką Jamiego Kavanagha z Portugalczykiem Antonio Joao Benito, w Regency Hotel w Dublinie rozpętała się strzelanina. Pięciu zamaskowanych ludzi, z bronią automatyczną w rękach wkroczyło między kibiców i dzieci. Padły strzały. Zginął David Byrne, członek jednego z gangów. Powód był jak zawsze ten sam – zemsta.

Kilka dni później ukazało się zdjęcie zastrzelonego z McGregorem. Znali się z czasów wspólnych treningów w Crumlin. Zabity był jego fanem, kibicował mu w Las Vegas, gdy Conor nokautował Jose Aldo. Ale takie historie mogliby z powodzeniem opowiedzieć mistrzowie sportów walki w każdym kraju na świecie. Ich życie samo pisze mało wyszukane scenariusze.

Gdy McGregor i 40-letni Mayweather Jr wejdą do ringu w późny sobotni wieczór, mieszcząca 20 tys. widzów hala T-Mobile w Las Vegas będzie wypełniona do ostatniego miejsca. Naprzeciwko siebie staną jeden z największych mistrzów w historii boksu, niepokonany od 20 lat, w drugim gwiazda MMA, lokomotywa największej, najprężniejszej organizacji tego sportu, UFC, i będzie to dla niego pierwsza w życiu walka na zasadach bokserskich.

Podano już listę celebrytów, którzy skorzystają ze specjalnych zaproszeń. Jest w tym gronie Angelina Jolie, Drake, Elon Musk, Mark Wahlberg, stary znajomy Dariusza Michalczewskiego z czasów, gdy występował w Niemczach jako Marky Mark. Jest Charlize Theron, Denzel Washington, LeBron James. Miał być też prezydent Donald Trump, w którego kasynach walczył przed laty Andrzej Gołota, ale zrezygnował, nie chcąc zepsuć widowiska, jak poinformowano.

Hazardziści liczą na cud

Zysk ze sprzedaży biletów już na tydzień przed walką przekroczył 60 mln dolarów. Być może pobity zostanie rekord ustanowiony dwa lata temu przy okazji długo oczekiwanego pojedynku bokserskich mistrzów, Mayweathera Jr. i Manny'ego Pacquiao (72 198 500 dolarów).

Dla głównych aktorów tego niecodziennego widowiska ważniejsza będzie jednak sprzedaż pay-per-view (PPV, płatnej telewizji). Tu rekord też jest kosmiczny, 4,6 mln przyłączy w cenie 100 dol. każde ustanowili Mayweather Jr z Pacquiao. Nic dziwnego, że Floyd Jr, bokserski fenomen, mistrz pięciu kategorii wagowych, zarobił wtedy ćwierć miliarda dolarów. Pacquiao o połowę mniej.

McGregor jest święcie przekonany, że zarobi więcej od filipińskiego senatora. A Mayweather Jr ocenia, że przełamie kolejną granicę i jego zyski tym razem przekroczą 300 mln. Tylko dlatego wrócił po dwóch latach z emerytury i zdecydował się na ten cyrkowy pojedynek. Wiedział, że ludzie to kupią, taka wojna różnych sportowych światów musi się dobrze sprzedać. I chyba faktycznie świat zwariował, chętnych, by słono płacić za walkę, która może się skończyć w pierwszej rundzie, a niewykluczone, że jest wyreżyserowana od początku do końca, nie brakuje.

Nie chce się wierzyć, ale informacje napływające z punktów bukmacherskich nie pozostawiają wątpliwości. Rośnie liczba osób, które stawiają na zwycięstwo Irlandczyka, choć nie ma ku temu najmniejszych logicznych przesłanek. Oczywiście więcej jest obstawiających wygraną Mayweathera Jr., ale przebicie jest minimalne. Bracia Gavin i Joe Maloofowie, byli właściciele Sacramento Kings, koszykarskiego klubu z NBA, zagrali grubo, w kasynie South Point w Las Vegas postawili 880 tys. dol. na mistrza boksu. Są też tacy. co wyłożyli po ćwierć miliona. Ale tu ryzyko jest bliskie zera.

Co innego, gdy ktoś stawia kilkadziesiąt tysięcy dolarów na McGregora. Czy to są szaleńcy, ludzie niespełna rozumu? Raczej hazardziści, liczą, że stanie się cud. Wystarczy zaryzykować i postawić, powiedzmy, 75 tys. dol., by odebrać 2 mln. Jest tylko jeden warunek: „The Notorious" musi wygrać, a to wydaje się niemożliwe. Byli i aktualni mistrzowie boksu nie dają mu najmniejszych szans.

Sam McGregor pytany, co o tym sądzi, odpowiada, że brak szacunku dla jego osoby i umiejętności jest irytujący. – Oni nie mają otwartych umysłów, a walka to skomplikowana sprawa. Jeśli cenisz tylko te umiejętności, które znasz, a odwracasz się od innych, nieznanych ci i niezrozumiałych, to wcześniej czy później musisz ponieść karę. Nie mogę się doczekać chwili, kiedy ci, którzy mnie wyśmiewają, zrozumieją, jak bardzo się mylili – mówi mistrz MMA.

Trzeba przyznać, że McGregor przygotowania do walki z Mayweatherem Jr. potraktował bardzo poważnie. Przeniósł obóz z Dublina do Las Vegas, zatrudnił solidnych sparingpartnerów i znanego sędziego Joe Corteza, który miał przyzwyczaić go do przestrzegania obowiązujących w boksie reguł – 12 rund, każda po trzy minuty, ośmiouncjowe rękawice. Miały być zgodnie z regulaminem dziesięciouncjowe, gdyż będzie to walka w limicie wagowym kategorii junior średniej (69,8 kg), ale na specjalne życzenie Mayweathera Jr. Komisja Sportowa Stanu Nevada zgodziła się na mniejsze.

McGregor twierdzi, że to nie ma dla niego znaczenia. – W UFC walczę w czterouncjowych, więc ta zmiana jest nieistotna, nawet jej nie odczuję. Zresztą i tak go załatwię. W mniejszych rękawicach jeszcze szybciej, niż wcześniej planowałem – odpowiada dziennikarzom, gdy go pytają o taktykę i spodziewany przebieg walki.

A jak nie pytają, to i tak mówi co chce, bo to on decyduje o przebiegu rozmowy. W tym też jest mistrzem. Wie, czego ludzie oczekują, wie, jak z nimi rozmawiać na swoich warunkach, jak wykorzystywać internet i media społecznościowe.

Być może gdyby los nie zetknął go przed laty z Tomem Eganem, nie zostałby zawodnikiem MMA. Mieszkał już z rodziną w Lucan, na obrzeżach Dublina, i wciąż zastanawiał się, czy boks to dobry wybór. Wspólnie z Eganem rozpoczęli treningi MMA. 17 lutego 2007 roku znokautował w pierwszym starciu Kierana Campbella i debiut w amatorskich mieszanych sportach walki miał już za sobą.

Rok później był już zawodowcem i trenował pod okiem Johna Kavanagha, najlepszego specjalisty na Wyspach Brytyjskich. Kolejny, tym razem profesjonalny debiut, był równie udany. 9 marca 2008 roku Garry Morris został poddany w drugiej rundzie.

Potem McGregor zdecydował się zejść do niższej wagi, piórkowej, i przegrał przez poddanie z urodzonym w Wilnie Artiomem Sitienkowem. Ale się nie załamał i po serii spektakularnych zwycięstw zdobył dwa mistrzowskie pasy, dwóch różnych kategorii organizacji Cage Warriors.

Zainteresował się nim Dana White, prezydent UFC. W lutym 2013 roku osobiście pofatygował się z USA do Dublina, by zobaczyć, co Conor potrafi. Rozmowy były krótkie, McGregor podpisał kontrakt i został drugim Irlandczykiem w UFC po Tomie Eganie.

W tym momencie kariera pewnego siebie Conora nabrała tempa. Dwa lata później, przed walką z Jose Aldo, mistrzem wagi piórkowej, zobaczył, na czym polega machina promocyjna potężnej organizacji. Reklamując ten pojedynek, w 12 dni odwiedzili trzy kontynenty, kilka krajów i osiem miast. Zaczęli w Rio de Janeiro, stamtąd polecieli do Las Vegas i Los Angeles, następnie do Bostonu i Nowego Jorku. Byli też w Toronto, by na koniec udać się na Wyspy Brytyjskie, do Londynu i Dublina.

Niestety, Aldo złamał żebro, więc poszukano zastępcy. Był nim Chad Mendes, a stawką pas interim wagi piórkowej. Na ważenie w Las Vegas przyszło 11,5 tys. ludzi, w większości kibiców Conora. A na walkę ponad 16 tys., co było nowym rekordem w Nevadzie. Przychód z biletów 7,2 mln dol. był rekordem USA. McGregor wygrał pod koniec drugiej rundy.

W końcu zmierzył się z Aldo. 16 516 osób na widowni, 1,2 mln sprzedanych PPV i po 13 sekundach nokaut, walka się skończyła. Brazylijczyk nie wiedział, co się stało. Legenda „Notoriousa", człowieka znanego ze swoich występków, rosła wraz z jego zwycięstwami. W wywiadach chwalił się precyzją ciosów i timingiem. Miał prawo, bo zgasił broniącego mistrzowskiego pasa, niepokonanego ponad dekadę Jose Aldo jak świeczkę.

W styczniu 2016 roku UFC zapowiadała jego walkę z mistrzem wagi lekkiej, Rafaelem dos Anjosem. Conor chciał dokonać tego, co w Cage Warriors, zostać czempionem dwóch kategorii. Myślami sięgał jeszcze dalej, marzył mu się też pas mistrza wagi półśredniej. Ale pojedynek z dos Anjosem nie doszedł do skutku, rywal doznał kontuzji i wtedy na 13 dni przed galą zgłosił się Nate Diaz, twardy zabijaka z Kalifornii, znacznie większy i cięższy. Dla Conora to było wyzwanie, zaryzykował i poniósł pierwszą porażkę w UFC. Osłabł w drugiej fazie walki, Diaz założył duszenie zza pleców i „Notorious" się poddał.

Kilka miesięcy później w zwycięskim rewanżu Irlandczyk pokazał charakter, a 1,65 mln sprzedanych przyłączy w systemie PPV udowodniło jego gigantyczną wartość rynkową. Potwierdził ją w listopadzie tego samego 2016 roku, w nowojorskiej Madison Square Garden na UFC 205, zdobywając mistrzowski tytuł w wadze lekkiej, po szybkiej wygranej z Eddiem Alvarezem. 20 427 widzów i 17,7 mln dol. przychodu z biletów musiały robić wrażenie. Dana White powiedział: – Teraz tylko walka Jezusa z Diabłem mogłaby pobić ten rekord. Wynik PPV (1,3 mln) zagwarantował kolejny finansowy sukces.

McGregor zarobił 10 mln i dopiął swego, zrobił to, co obiecywał, został pierwszym w historii UFC mistrzem dwóch kategorii wagowych.

Irlandczyk jest niezrównanym mistrzem śmieciowego gadania, potrafi jak mało kto sprzedać walkę. W świecie, w którym liczą się tylko pieniądze, taki dar jest bezcenny. Twierdzi, że zainspirował go jego idol, absolutny czempion tego gatunku i genialny mistrz wagi ciężkiej, nieżyjący już Muhammad Ali. I tak jak on tuż po walce potrafi powiedzieć rywalowi kilka ciepłych słów, wyciągnąć do niego przyjazną dłoń. Ale najpierw musi wygrać. Teraz wierzy, że pokona Mayweathera Jr., choć nie brakuje takich, którzy twierdzą, że to tylko poza, bo Conor wie, że nie ma szans.

Pewny zarobek

Bob Arum, 86-letni król bokserskich promotorów, kiedyś podobne widowisko zorganizował w Japonii. Walka Muhammada Alego z japońskim zawodowym wrestlerem Antonio Inokim przeszła do historii jako jedno z najbardziej koszmarnych widowisk, jakie wciśnięto naiwnym ludziom.

Arum mówi, że na samo wspomnienie robi mu się niedobrze. – Kilka tygodni namawialiśmy Inokiego, by zgodził się na reżyserowany pojedynek, który skończy się jego porażką. Nic z tego. Postanowił, że położy się na plecach i kopiąc, połamie Alemu nogi. Nie dało się tego oglądać. Ali się wściekał, nie mogąc sięgnąć rywala, przeklinał, skacząc po ringu aż do końcowego gongu. To była kompromitacja, w życiu nie zrobiłem czegoś równie obrzydliwego – wspomina Arum.

Dlaczego to mówi, z jakiego powodu krytykuje to, na co czekają miliony ludzi na całym świecie? Być może nie może się pogodzić z faktem, że Mayweather Jr od dawna nie jest już jego zawodnikiem. Wykupił się przed laty za nędzne 750 tys. dol. Arum nie ma wątpliwości, co jest paliwem napędowym tego cyrkowego pojedynku. Pieniądze, góra pieniędzy. Jego zdaniem nie będzie w tym widowisku odrobiny prawdziwego, czystego sportu.

– Z równym powodzeniem można doprowadzić do walki znakomitego koszykarza LeBrona Jamesa z bokserem Anthonym Joshuą. – Jedno i drugie jest bez sensu, ale zarobek w obu przypadkach pewny – uważa Arum, który wie o czym mówi.

Ludzie ze świata boksu, ale nie tylko, nie mają wątpliwości, jaki będzie wynik. – Przez pierwsze trzy rundy McGregor będzie szalał, później się zmęczy i Floyd go znokautuje – mówi Andre Ward, posiadacz trzech mistrzowskich pasów w wadze półciężkiej, ostatni amerykański złoty medalista olimpijski w boksie.

Holly Holm, była bokserka i kickbokserka, pogromczyni legendarnej Rondy Rousey, dobrze wie, na czym polegają różnice pomiędzy zawodowym boksem a MMA. – W boksie masz mniej możliwości, nie możesz kopać, uderzać łokciami, kolanami, sprowadzić przeciwnika do parteru i założyć mu dźwigni lub próbować duszenia. Po prostu masz mniej opcji, ale to, co możesz, musisz robić częściej, i to przez 12 rund. Są krótsze, ale jest ich znacznie więcej, tempo walki też jest wyższe. I z tym Conor będzie miał problem. Do tego jego rywal to mistrz defensywy, a z takimi zawsze jest trudniej. Nie będzie mógł rozbić jego obrony wysokim kopnięciem, osłabić low kickiem – mówi dziewczyna z Albuquerque, która pierwsza pokazała, że można znokautować Rousey.

Ale mimo wszystko warto pamiętać, że McGregor nie jest w ringu przypadkowym człowiekiem. Zaczynał od boksu, miał dobrych nauczycieli i solidnych sparingpartnerów. Gdy trafił do Phila Sutcliffe'a, kiedyś bardzo dobrego boksera, olimpijczyka z Moskwy (1980) i Los Angeles (1984), a później cenionego szkoleniowca, miał zaledwie 12 lat. To tam, w jego klubie trenował z Deanem Byrnem i Jamiem Kavanaghiem. Ten ostatni, jeden z najzdolniejszych, młodych irlandzkich pięściarzy mówił o nim, że kocha się bić, że jest silny i sprawny.

Cały ten zgiełk

Conor mógł być mistrzem Irlandii w boksie, bo miał talent i charakter, ale czuł, że bliższe są mu mieszane sztuki walki. Kiedy wraz z rodziną przenieśli się na obrzeża zachodniego Dublina, dalej jednak trenował boks. Regularnie sparował w Celtic Warriors Gym z Garym O'Sullivanem i Frankiem Buglionim, dziś mistrzem Wielkiej Brytanii w wadze półciężkiej. Główny trener Packie Collins, brat Steve'a Collinsa, mistrza świata wagi średniej i superśredniej, tego, który dwukrotnie pokonał Chrisa Eubanka i Nigela Benna, uważa, że Conor już wtedy był na swój sposób wyjątkowy. Uderzał z dziwnych kątów i płaszczyzn, sam był bardzo trudny do trafienia. Kilku naprawdę dobrych pięściarzy nie mogło się nadziwić, jak niewygodnym jest rywalem.

Teraz, gdy został już wielką gwiazdą MMA, czasami trenuje w Rejkiawiku z Gunnarem Nelsonem, byłym zawodnikiem UFC. I oczywiście często wpada do Crumlin, na stare śmieci. Wie, gdzie są jego korzenie, ma świadomość, skąd pochodzi. Jego znajomi pamiętają, jak rozbijał się zdezelowanym peugeotem 206 swojej dziewczyny po najbardziej niebezpiecznych zakątkach Dublina, zawsze uśmiechnięty, pewny siebie.

On sam przypomina, jak kiedyś, gdy toczył swoją ostatnią, przed przejściem do UFC, walkę w tym mieście, zapomniał suspensora oraz ochraniacza na zęby. I miał tak mały kredyt na karcie telefonicznej, że nie był w stanie do nikogo zadzwonić, by poprosić o pomoc. Sporo wtedy ryzykował, pędził jak szalony, wrócił do domu, zabrał co trzeba i zdążył na czas. A walkę wygrał.

Dziś jest milionerem. A jak już skończy się cały ten zgiełk w Las Vegas, poleci na Ibizę, gdzie jego przyjaciel bierze ślub. I dopiero tam, gdy już będzie się relaksował na swoim jachcie, policzy, ile zarobił. Wszystko wskazuje na to, że liczenie potrwa długo.

Ma dla kogo żyć. Z Dee Devlin związany jest już dziewięć lat, w maju urodził im się syn, Conor Jack McGregor Jr. Ojciec nie ukrywa, że jest z tego faktu bardzo dumny. A pieniądze miały być i będą.

– Plan był taki, że zdobędę fortunę, i chyba się powiódł. Muszę tylko jeszcze skopać tyłek Floydowi Jr. Należy mu się za to wszystko, co o mnie powiedział!

Zawsze lubił żartować, więc to chyba żart.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Pytań jest więcej: jak pomocnik hydraulika z Dublina został milionerem, co sprawiło, że w takim tempie przebił się ma szczyt mieszanych sztuk walki (MMA) i został największą gwiazdą Ultimate Fighting Championship (UFC), najpotężniejszej, amerykańskiej organizacji MMA założonej w 1993 roku.

McGregor to niewysoki (175 cm) 29-latek z gęstą brodą i wysportowanym ciałem gęsto pokrytym tatuażami. Ma długie ręce, zasięg 188 cm i potrafi to wykorzystać w walce. Pewny siebie, chwilami bezczelny, ale to na pokaz, bo ci, którzy się z nim zetknęli bliżej, mówią o nim dobrze. Na pewno wie, czego chce, już wiele lat temu powiedział, że będzie najlepszy i zarobi miliony.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie