Irlandczyk jest niezrównanym mistrzem śmieciowego gadania, potrafi jak mało kto sprzedać walkę. W świecie, w którym liczą się tylko pieniądze, taki dar jest bezcenny. Twierdzi, że zainspirował go jego idol, absolutny czempion tego gatunku i genialny mistrz wagi ciężkiej, nieżyjący już Muhammad Ali. I tak jak on tuż po walce potrafi powiedzieć rywalowi kilka ciepłych słów, wyciągnąć do niego przyjazną dłoń. Ale najpierw musi wygrać. Teraz wierzy, że pokona Mayweathera Jr., choć nie brakuje takich, którzy twierdzą, że to tylko poza, bo Conor wie, że nie ma szans.
Pewny zarobek
Bob Arum, 86-letni król bokserskich promotorów, kiedyś podobne widowisko zorganizował w Japonii. Walka Muhammada Alego z japońskim zawodowym wrestlerem Antonio Inokim przeszła do historii jako jedno z najbardziej koszmarnych widowisk, jakie wciśnięto naiwnym ludziom.
Arum mówi, że na samo wspomnienie robi mu się niedobrze. – Kilka tygodni namawialiśmy Inokiego, by zgodził się na reżyserowany pojedynek, który skończy się jego porażką. Nic z tego. Postanowił, że położy się na plecach i kopiąc, połamie Alemu nogi. Nie dało się tego oglądać. Ali się wściekał, nie mogąc sięgnąć rywala, przeklinał, skacząc po ringu aż do końcowego gongu. To była kompromitacja, w życiu nie zrobiłem czegoś równie obrzydliwego – wspomina Arum.
Dlaczego to mówi, z jakiego powodu krytykuje to, na co czekają miliony ludzi na całym świecie? Być może nie może się pogodzić z faktem, że Mayweather Jr od dawna nie jest już jego zawodnikiem. Wykupił się przed laty za nędzne 750 tys. dol. Arum nie ma wątpliwości, co jest paliwem napędowym tego cyrkowego pojedynku. Pieniądze, góra pieniędzy. Jego zdaniem nie będzie w tym widowisku odrobiny prawdziwego, czystego sportu.
– Z równym powodzeniem można doprowadzić do walki znakomitego koszykarza LeBrona Jamesa z bokserem Anthonym Joshuą. – Jedno i drugie jest bez sensu, ale zarobek w obu przypadkach pewny – uważa Arum, który wie o czym mówi.
Ludzie ze świata boksu, ale nie tylko, nie mają wątpliwości, jaki będzie wynik. – Przez pierwsze trzy rundy McGregor będzie szalał, później się zmęczy i Floyd go znokautuje – mówi Andre Ward, posiadacz trzech mistrzowskich pasów w wadze półciężkiej, ostatni amerykański złoty medalista olimpijski w boksie.
Holly Holm, była bokserka i kickbokserka, pogromczyni legendarnej Rondy Rousey, dobrze wie, na czym polegają różnice pomiędzy zawodowym boksem a MMA. – W boksie masz mniej możliwości, nie możesz kopać, uderzać łokciami, kolanami, sprowadzić przeciwnika do parteru i założyć mu dźwigni lub próbować duszenia. Po prostu masz mniej opcji, ale to, co możesz, musisz robić częściej, i to przez 12 rund. Są krótsze, ale jest ich znacznie więcej, tempo walki też jest wyższe. I z tym Conor będzie miał problem. Do tego jego rywal to mistrz defensywy, a z takimi zawsze jest trudniej. Nie będzie mógł rozbić jego obrony wysokim kopnięciem, osłabić low kickiem – mówi dziewczyna z Albuquerque, która pierwsza pokazała, że można znokautować Rousey.
Ale mimo wszystko warto pamiętać, że McGregor nie jest w ringu przypadkowym człowiekiem. Zaczynał od boksu, miał dobrych nauczycieli i solidnych sparingpartnerów. Gdy trafił do Phila Sutcliffe'a, kiedyś bardzo dobrego boksera, olimpijczyka z Moskwy (1980) i Los Angeles (1984), a później cenionego szkoleniowca, miał zaledwie 12 lat. To tam, w jego klubie trenował z Deanem Byrnem i Jamiem Kavanaghiem. Ten ostatni, jeden z najzdolniejszych, młodych irlandzkich pięściarzy mówił o nim, że kocha się bić, że jest silny i sprawny.
Cały ten zgiełk
Conor mógł być mistrzem Irlandii w boksie, bo miał talent i charakter, ale czuł, że bliższe są mu mieszane sztuki walki. Kiedy wraz z rodziną przenieśli się na obrzeża zachodniego Dublina, dalej jednak trenował boks. Regularnie sparował w Celtic Warriors Gym z Garym O'Sullivanem i Frankiem Buglionim, dziś mistrzem Wielkiej Brytanii w wadze półciężkiej. Główny trener Packie Collins, brat Steve'a Collinsa, mistrza świata wagi średniej i superśredniej, tego, który dwukrotnie pokonał Chrisa Eubanka i Nigela Benna, uważa, że Conor już wtedy był na swój sposób wyjątkowy. Uderzał z dziwnych kątów i płaszczyzn, sam był bardzo trudny do trafienia. Kilku naprawdę dobrych pięściarzy nie mogło się nadziwić, jak niewygodnym jest rywalem.
Teraz, gdy został już wielką gwiazdą MMA, czasami trenuje w Rejkiawiku z Gunnarem Nelsonem, byłym zawodnikiem UFC. I oczywiście często wpada do Crumlin, na stare śmieci. Wie, gdzie są jego korzenie, ma świadomość, skąd pochodzi. Jego znajomi pamiętają, jak rozbijał się zdezelowanym peugeotem 206 swojej dziewczyny po najbardziej niebezpiecznych zakątkach Dublina, zawsze uśmiechnięty, pewny siebie.
On sam przypomina, jak kiedyś, gdy toczył swoją ostatnią, przed przejściem do UFC, walkę w tym mieście, zapomniał suspensora oraz ochraniacza na zęby. I miał tak mały kredyt na karcie telefonicznej, że nie był w stanie do nikogo zadzwonić, by poprosić o pomoc. Sporo wtedy ryzykował, pędził jak szalony, wrócił do domu, zabrał co trzeba i zdążył na czas. A walkę wygrał.
Dziś jest milionerem. A jak już skończy się cały ten zgiełk w Las Vegas, poleci na Ibizę, gdzie jego przyjaciel bierze ślub. I dopiero tam, gdy już będzie się relaksował na swoim jachcie, policzy, ile zarobił. Wszystko wskazuje na to, że liczenie potrwa długo.
Ma dla kogo żyć. Z Dee Devlin związany jest już dziewięć lat, w maju urodził im się syn, Conor Jack McGregor Jr. Ojciec nie ukrywa, że jest z tego faktu bardzo dumny. A pieniądze miały być i będą.
– Plan był taki, że zdobędę fortunę, i chyba się powiódł. Muszę tylko jeszcze skopać tyłek Floydowi Jr. Należy mu się za to wszystko, co o mnie powiedział!
Zawsze lubił żartować, więc to chyba żart.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95