Kto nie stanął o bladym poranku na miejscu ścisle wyznaczonym przez kodeks honorowy, ten nie znał smaku życia swojego pokolenia. Wyuczeni tanecznych kroków, otoczeni przyzwoitkami, zaznajomieni z zasadami konwenansu, chodzili po wyznaczonych liniach z myślami, o których nie podejrzewali ich rodzice. Dziwiętnastowieczna młodzież budowała sobie poczucie potęgi na tajemnicy igrania z życiem, na możliwości przekroczenia konwenansów raz na zawsze.
Zwykle chodziło o miłość lub szeroko pojęty honor. Była też rosyjska ruletka, była uprawiana w dalekowschodnich garnizonach „Kukułka". I tu nie miłość, lecz nuda była nosicielem śmierci. „Chwila prawdy" była dla znudzonych warta więcej niż życie.
Wszystko to jednak podejmowano na własny rachunek. Dziś możemy podejrzewać inne zjawisko. Nawet pomijając samobójstwa w imię Allaha, zaskakuje ilość samobójców-morderców. Nawet jeśli większość z nich uznamy za szaleńców, to jednak szaleństwo podpowiada im podobny scenariusz: „skoro mam skończyć z życiem, to niech dowie się o tym świat, niech zostanie ukarany za moje cierpienie. Ja i tak nie zapłacę niczym gorszym niż śmierć, ale za to nareszcie nie będę anonimowym przechodniem".
Wyrzuty sumienia w takim stanie oczywiście nie istnieją. Pokolenie samotnych frustratów wiąże pasja gier komputerowych: to grając w nie, odwróceni plecami do świata, niszczą cele i stają się potęgą. Niezauważani przez ulicę, ubrani jak wszyscy, przechodzą obok nas, mieszkają z rodzicami i ze swoją tajemnicą, jak ich dziewiętnastowieczni rówieśnicy z myślą „Pewnego dnia usłyszycie o mnie". Mają swoich bohaterów, a niewątpliwie jednym z nich jest Breivik, morderca-celebryta, któremu „nieugięta waleczność" zapewniła sławę.
Oni są gotowi na więcej. To ich rosyjska ruletka, to ich samobójczy pojedynek, tyle że druga strona nie ma tym razem najmniejszych szans. Za każdym razem pyta tylko: „co z tym zrobić?".