Dobiecki: Jak Francja walczy z terroryzmem

Przybywa ekspertów w dziedzinie walki z terroryzmem. Tylu już ich co znawców futbolu.

Aktualizacja: 23.07.2016 14:23 Publikacja: 21.07.2016 16:09

Dobiecki: Jak Francja walczy z terroryzmem

Foto: AFP

Domorośli spece potrafiliby zatrzymać rozpędzonego tira, który rozbija ludzi jak kula kręgle, zresztą nie byłoby takiej potrzeby, bo już wcześniej rozpoznaliby w kierowcy dżihadystę i w porę go unieszkodliwili. Jeśli z tego mędrkowania płynie jakiś pożytek, jest nim wyostrzanie się zmysłu obserwacji wszędzie tam, gdzie – jak się okazuje – może się on stać niezbędny do ocalenia życia. Cena za wykształcenie odruchu samoobrony jest wysoka: podejrzliwość i wrogość. Jednak to nie zaatakowani narzucili taką cenę.

Okazuje się również, że muzułmanin może zostać „żołnierzem" Państwa Islamskiego zaocznie, a nawet pośmiertnie, choćby nic go wcześniej z samozwańczym kalifatem nie łączyło. Wystarczy, że – nim sam zginie – zabije lub choćby zrani jak najwięcej ludzi na terytorium wroga. Może to zrobić przy użyciu łatwo dostępnych narzędzi. Nóż i siekiera są mniej wydajne niż ciężarówka, ale także zapewnią retroaktywne powołanie do armii dżihadystów.

Z kolei władze kraju, w którym ów „żołnierz" dokonał zbrodni, unikają przedstawiania go jako wyznawcy islamu, nawet jeśli zabijał z okrzykiem „Allahu Akbar". Terroryści to (jak w Bawarii) „młody Afgańczyk" lub (jak w Nicei) „Tunezyjczyk mieszkający we Francji" ewentualnie (jak w Paryżu i Brukseli) „Francuz/Belg z rodziny pochodzącej z Maghrebu". Islam – a już na pewno nie islamizm – nie jest fundamentem ani nawet elementem tożsamości żadnego z nich.

Do czasu. Bo oto nagle młody człowiek – który dotąd był co najwyżej dilerem narkotyków, włamywaczem i bandytą, który zaledwie wymuszał haracze, masakrował opornych dłużników oraz swoją żonę, który jedynie odsiedział wyrok za „pospolite przestępstwa" – w niewytłumaczalnie szybki sposób przebywa drogę „od napadu do dżihadu". Błyskawicznie i niepostrzeżenie się radykalizuje. Jeśli proces trwał dłużej, mieliśmy do czynienia z radykalizacją bezobjawową. Jej specjalną odmianą, szczególnie trudną do prewencyjnego zdiagnozowania i zwalczenia, jest „samoradykalizacja".

Ten niebywały wywód ze słowem wytrychem, choć uwłacza logice kartezjańskiej, jest we Francji przyjmowany i powielany bez poważniejszych zastrzeżeń. Dostarcza bowiem i władzom, i odpowiednim służbom tak im potrzebnego alibi. Zerowego stopnia zagrożenia nie da się osiągnąć; nie sposób udaremnić zamachu, którego zechce dokonać osobnik raptownie zradykalizowany, nienotowany w rejestrze „S" osób potencjalnie niebezpiecznych (ok. 10 tys. nazwisk).

I rzeczywiście: nowi dżihadyści lokalnego chowu – bo o nich przecież idzie, nie o żadnych cichociemnych z Syrii – uderzają w niespodziewanych miejscach i w niespodziewany sposób. Skoro zaś faktycznie dają się uwieść dżihadowi, oznacza to tyle, że Francja pod obecnymi rządami zawodzi nie tylko w operacyjnej, materialnej walce z tym wrogiem. Nie potrafi skontrować również jego propagandy, jego ideowego magnetyzmu. Nie ma strategii.

Po zamachach z listopada francuskie bombardowania celów na terytoriach opanowanych przez ISIS miały zapobiec akcjom terrorystów na terenie Francji. Tak się nie stało. Toteż radykalizuje się teraz już także francuska opinia. Premier Valls został wygwizdany podczas ceremonii na Promenadzie Anglików. Nicejczycy nie śpiewają pacyfistycznej „Imagine" Lennona, jak paryżanie pod salą Bataclan. Rzucają śmiecie i plują na miejsce, w którym leżał zabity przez policję morderca. Prawicowa opozycja, zwietrzywszy polityczny zysk przed przyszłorocznymi wyborami, bezlitośnie – lecz nie bezzasadnie – rozwiewa zasłonę dymną „jedności Francuzów", która miała chronić Hollande'a.

To się skończyło. „Fatalizm to nie polityka" – mówi Alain Juppé, jeden z republikańskich „presidentiables". Przedłużenie stanu wyjątkowego nie wystarczy, terroryzujmy terrorystów! – wzywa Nadine Morano. Ale to nadal zaledwie taktyka, a nie strategia, która dałaby zwycięstwo w tej wojnie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Domorośli spece potrafiliby zatrzymać rozpędzonego tira, który rozbija ludzi jak kula kręgle, zresztą nie byłoby takiej potrzeby, bo już wcześniej rozpoznaliby w kierowcy dżihadystę i w porę go unieszkodliwili. Jeśli z tego mędrkowania płynie jakiś pożytek, jest nim wyostrzanie się zmysłu obserwacji wszędzie tam, gdzie – jak się okazuje – może się on stać niezbędny do ocalenia życia. Cena za wykształcenie odruchu samoobrony jest wysoka: podejrzliwość i wrogość. Jednak to nie zaatakowani narzucili taką cenę.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Inwazja chwastów Stalina
Plus Minus
Piotr Zaremba: Reedukowanie Polaków czas zacząć
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Putin skończy źle. Nie mam wątpliwości
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Elon Musk na Wielkanoc
Plus Minus
Kobiety i walec historii