Tomasz Terlikowski: Eutanazja czyli sprawa Charliego Garda

Historia Charliego Garda, która ostatnio rozpala opinię publiczną w Wielkiej Brytanii, a także Stanach Zjednoczonych, to wbrew pozorom wcale nie spór o to, kiedy należy zaprzestać uporczywej terapii, ale o to, kto ma decydować o życiu i śmierci dziecka, a także o to, czy powracający w bioetyce wskaźnik „jakości życia" w ogóle powinien być brany pod uwagę w decyzjach o leczeniu lub jego braku.

Publikacja: 21.07.2017 18:00

Tomasz Terlikowski: Eutanazja czyli sprawa Charliego Garda

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

W pewnym sensie jest to zatem debata kluczowa dla przyszłości medycyny. I dlatego nie wolno o niej milczeć czy pozostawiać ją lekarzom.

Zacznijmy jednak od faktów. Charlie Gard choruje na nieuleczalną genetyczną chorobę, która prowadzi do śmierci. I co do tego nie ma sporu. Nie ma też sporu co do tego, że jeśli chodzi o możliwości leczenia, to zdaniem brytyjskich lekarzy zostały one wyczerpane. W takiej sytuacji, jeśli mamy do czynienia z życiem, które jest sztucznie podtrzymywane jedynie przez maszyny, możliwe jest odłączenie od nich chorego. W naturalny sposób do podjęcia tej decyzji najlepiej przygotowani są lekarze, bowiem spoglądają na sprawę obiektywnie i mają konieczną do jej podjęcia wiedzę. Ale... I tu dochodzimy do istoty sporu: tak się składa, że lekarze wcale nie są zgodni co do tego, że chłopca nie da się już leczyć i że nie jest możliwa poprawa jego stanu zdrowia i przedłużenie życia.

Dr Michio Hirano, specjalista od chorób mitochondrialnych i genetycznych miopatii, wykładowca Uniwersytetu Columbia i absolwent Uniwersytetu Harvarda, jest innego zdania. Uważa, że szanse na znaczącą poprawę stanu zdrowia Charliego wynoszą od 10 do nawet 56 procent. Podobne opinie wyrażają także lekarze z rzymskiego szpitala Dzieciątka Jezus, a rodzice chłopca chcą dla niego leczenia, a nie śmierci. Tyle że lekarze z Great Ormond Street Hospital w Londynie nie tylko odmówili takiego leczenia, ale nawet nie zgodzili się na wydanie dziecka rodzicom. Zamiast tego zarządzili uśmiercenie dziecka i uzyskali na to (początkowo, bo później wyrok się zmienił) sądową zgodę. Dlaczego? Bo ich zdaniem niezależnie od tego, czy da się poprawić stan zdrowia Charliego czy też nie, jego „jakość życia" i tak będzie za niska, by uznać, że powinien on żyć.

I właśnie dlatego spór o życie Charliego wcale nie jest debatą nad zaprzestaniem uporczywej terapii, lecz nad tym, kto powinien decydować o leczeniu nieletnich i/lub nieświadomych (a także – w dalszej kolejności – zdrowych i świadomych). W naszej cywilizacji, o ile nie zagraża to życiu dziecka, byli to rodzice, ewentualnie inni bliscy, a nie lekarze. Rodzice ponoszą odpowiedzialność za dziecko, oni mają także prawo do podejmowania decyzji z nim związanych. Przeniesienie tej odpowiedzialności na szpital i sądy (nie mówimy, warto to przypomnieć, o metodzie terapii, ale o tym, czy dziecko terapii i podtrzymywania życia pozbawić czy nie) to w istocie kolejne, bardzo istotne, ograniczenie władzy rodziców, a także rozbicie rodziny.

Drugim, nie mniej fundamentalnym, pytaniem jest to, czy „jakość życia" (wskaźnik, najdelikatniej rzecz ujmując, nieprecyzyjny i niejasny, a do tego uzależniony w przypadku słabych i chorych od woli i oceny zdrowych i silnych) powinna być w ogóle wskazaniem do tego, kogo leczyć, a kogo uśmiercać. Jeśli zgodzimy się na to, by o leczeniu decydowały nie szanse na wyleczenie i dalsze życie, ale... jakość życia, zgodzimy się w istocie nie tylko na wielką (już się powoli dokonującą) zmianę w etosie medycyny, ale też na wielką rewolucję cywilizacyjną. W praktyce przyznanie lekarzom takiego prawa oznacza, że każdy ciężko chory, nieświadomy albo cierpiący może zostać uznany za osobę, której jakość życia jest za niska i która może zostać uśmiercona.

Wszystko to sprawia, że w debacie tej trudno nie zająć stanowiska bliskiego rodzicom chłopca. Ich walka jest bowiem, niezależnie od ich osobistych intencji, emocji, bólu, walką o istotne wartości moralne. Ich przegrana będzie w istocie krokiem w złym kierunku w procedurach prawnych i debacie bioetycznej. ©?

W pewnym sensie jest to zatem debata kluczowa dla przyszłości medycyny. I dlatego nie wolno o niej milczeć czy pozostawiać ją lekarzom.

Zacznijmy jednak od faktów. Charlie Gard choruje na nieuleczalną genetyczną chorobę, która prowadzi do śmierci. I co do tego nie ma sporu. Nie ma też sporu co do tego, że jeśli chodzi o możliwości leczenia, to zdaniem brytyjskich lekarzy zostały one wyczerpane. W takiej sytuacji, jeśli mamy do czynienia z życiem, które jest sztucznie podtrzymywane jedynie przez maszyny, możliwe jest odłączenie od nich chorego. W naturalny sposób do podjęcia tej decyzji najlepiej przygotowani są lekarze, bowiem spoglądają na sprawę obiektywnie i mają konieczną do jej podjęcia wiedzę. Ale... I tu dochodzimy do istoty sporu: tak się składa, że lekarze wcale nie są zgodni co do tego, że chłopca nie da się już leczyć i że nie jest możliwa poprawa jego stanu zdrowia i przedłużenie życia.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie