Jan Maciejewski: Zachód nie jest w stanie zrozumieć polskiego doświadczenia

Istotą teorii postkolonialnej jest prosta transakcja: słowa w zamian za cierpienie, język jako zadośćuczynienie za krzywdę. Jej powstanie było efektem poczucia winy Zachodu, który w akcie skruchy za całe wieki imperialnej agresji postanowił dopuścić skolonizowanych do głosu; przyjrzeć się ich kondycji i stanowi ducha, sprawdzić, jakie są społeczne i kulturowe rezultaty utrzymywania się obcej dominacji.

Aktualizacja: 15.07.2017 14:36 Publikacja: 14.07.2017 00:01

Jan Maciejewski: Zachód nie jest w stanie zrozumieć polskiego doświadczenia

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Przenieść ją na polski grunt próbowali autorzy zarówno bliżsi prawicy, m.in. Ewa Thompson, jak i lewicy – Maria Janion. Do samej tej teorii, tak jak do wszystkich innych intelektualnych mód, można mieć z pewnością wiele zastrzeżeń. Pozwala ona jednak zrozumieć polską wrażliwość na słowa dobiegające z mitycznego Zachodu, aktualnych imperiów. Naszą ogromną potrzebę bycia zrozumianym, docenionym, pochwalonym przez Wielkich Innych. Potrzebę, która daje o sobie znać w dziwacznym zwyczaju nasłuchiwania i przywiązywania ogromnej wagi do tego, co „mówi się o nas na Zachodzie".

W tym też sensie teoria postkolonialna tłumaczy zachwyt, jaki zapanował nad Wisłą po przemówieniu Donalda Trumpa. Oto on, prezydent imperium, głowa najpotężniejszego państwa świata nie tylko odwiedził nasz kraj, ale i przy okazji wygłosił przemówienie o polskiej odwadze i sile ducha. A do tego miał też tak wiele do powiedzenia na temat Powstania Warszawskiego. „On nas rozumie" – to westchnienie zarazem ulgi i ekscytacji przetoczyło się przez polską prasę, telewizję i internet. Za pośrednictwem najważniejszych mediów wolnego świata Donald Trump dopuścił do głosu polskie doświadczenie, uleczył naszą traumę bycia nierozumianymi. Teraz już wszystko będzie inaczej, nikt już nie napisze o „polskich obozach śmierci", pierwszego sierpnia o piątej po południu każdego roku już nie tylko Warszawa się zatrzyma, by uczcić pamięć powstańców warszawskich, zrobią to też na pewno stolice innych państw. „Nigdy nie było piękniej i nigdy piękniej nie będzie" – zdawała się w te lipcowe dni nucić refren piosenki Świetlików cała Polska.

Trudno mieć pretensje do Donalda Trumpa. Po prostu dobrze wykonał swoją pracę. Jak na rasowego telewizyjnego showmana przystało, wiedział co i przede wszystkim w jaki sposób powiedzieć. Dużo gorzej z wykonaniem swojego zadania poszło nam samym. Potrzeba zrozumienia i docenienia wzięła górę nad racjonalną oceną sytuacji. Dla Trumpa to przemówienie to były tylko słowa, dla nas – aż słowa.

Andrzej Bobkowski spędził cały okres wojny w Paryżu. Paryżu, który wyzwolił się spod niemieckiej okupacji bez jednego wybuchu, bez jednego zburzonego budynku. Jak pisze Bobkowski, „wszystko odbyło się jak w bajce dla grzecznych dzieci'. W zakończeniu „Szkiców piórkiem", zapisanym 25 sierpnia 1944 r., opisuje on moment wkroczenia do Paryża amerykańskich wojsk. „Koło mnie zatrzymuje się kolumna ambulansów. Zaczynam nagle płakać, prawie łkać półgłosem. Dziewczyna siedząca za kierownicą ambulansu patrzy na mnie i pyta nagle po angielsku, dlaczego płaczę. – Jestem Polakiem i myślę o Warszawie – odpowiadam cicho. – Oni tu mogą? być? szczęśliwi, nam jeszcze nie wolno. Chwila kłopotliwego milczenia. Dziewczyna częstuje mnie Chesterfieldem i bąka coś? zdawkowego. Wziąłem papierosa i uciekłem. Paliłem go, myśląc, że jest w nim świat, który pewnych rzeczy nie jest w stanie pojąć. Może dlatego, że on sam nigdy nie był zmuszony do palenia niczego gorszego od Chesterfielda".

Świat, od którego tak nachalnie oczekujemy zrozumienia, nie jest w stanie pojąć naszego doświadczenia. Powinniśmy to w końcu zaakceptować. Przede wszystkim dlatego, że oczekując pochwał i docenienia, patrząc wciąż na nas samych oczyma tamtego świata, utrudniamy zrozumienie tego, co wydarzyło się w polskiej historii nam samym. Przepracowanie swojego doświadczenia to zadanie, któremu sami musimy sprostać. Nie zrzucajmy tej odpowiedzialności na prostolinijnego przedsiębiorcę zza oceanu.

Przenieść ją na polski grunt próbowali autorzy zarówno bliżsi prawicy, m.in. Ewa Thompson, jak i lewicy – Maria Janion. Do samej tej teorii, tak jak do wszystkich innych intelektualnych mód, można mieć z pewnością wiele zastrzeżeń. Pozwala ona jednak zrozumieć polską wrażliwość na słowa dobiegające z mitycznego Zachodu, aktualnych imperiów. Naszą ogromną potrzebę bycia zrozumianym, docenionym, pochwalonym przez Wielkich Innych. Potrzebę, która daje o sobie znać w dziwacznym zwyczaju nasłuchiwania i przywiązywania ogromnej wagi do tego, co „mówi się o nas na Zachodzie".

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Refren mojej ballady