Nie można mnie posądzić o to, że bezkrytycznie podejmuje wszystkie pomysły i sugestie papieża Franciszka. Wielokrotnie, także na łamach „Plusa Minusa", wyrażałem wątpliwości co do niektórych posunięć, decyzji personalnych czy nawet ubocznych skutków dokumentów Ojca Świętego. A jednak mam wrażenie, i to się także nie zmienia, że warto słuchać papieża z dalekiego kontynentu, gdy mówi o kwestiach społecznych i ekonomicznych, gdy przypomina, że sprawiedliwość jest istotnym elementem społeczeństwa, a gościnność i solidarność postawą chrześcijan. „Migranci to nasi bracia i siostry szukający lepszego życia z dala od biedy, głodu czy wojny" – pisał na Twitterze kilka dni temu Ojciec Święty. A nasze skojarzenia natychmiast pobiegły ku islamskim migrantom z Afryki Północnej czy Bliskiego Wschodu.

Tyle tylko, że to niekoniecznie musi być jedyne skojarzenie. Tak się bowiem składa, że Franciszek jest papieżem całego Kościoła, a problem z migracją akurat z tych terenów mają głównie kraje południowej i zachodniej Europy, a nie na przykład Amerykanie czy nawet my, Polacy (muzułmańskich migrantów ze wspomnianych krajów chcą u nas wprawdzie osadzić politycy unijni, ale nic nie wskazuje na to, by chcieli tego sami uciekinierzy). Nie oznacza to jednak, że wezwania te nie są skierowane także do nas. Są, ale powinniśmy je czytać nie tyle w duchu medialno-politycznej nawalanki, ile w duchu rozeznawania (swoją drogą to jedno z ulubionych słów Franciszka, zaczerpnięte z ascetyki i duchowości ignacjańskiej) nie tylko duchów, ale i sytuacji. A ta jest taka, że wyzwanie migracji dotyka także Polski i my także powinniśmy pamiętać, że migranci to nasze siostry i nasi bracia. Do nas nie przyjeżdżają jednak masowo Afrykańczycy czy Arabowie, ale Ukraińcy, którzy także uciekają, czasem przed biedą (z którą w Polsce w większości przypadków nie mamy już w takiej skali do czynienia), a czasem – choć niewątpliwie rzadziej – nawet przed pełzającą wojną.

I to właśnie ich mamy przyjąć jak braci i siostry, oni mają być dla nas osobami, które otoczymy opieką, zapewnimy im godne warunki pracy, będziemy pamiętać o ich potrzebach nie tylko finansowych, ale także duchowych. Zamiast debatować nad tym, jak ściągnąć do siebie kolejne grupy migrantów islamskich albo jak do tego nie dopuścić, lepiej zająć się pracą nad tym, jak sensownie integrować o wiele bliższych nam kulturowo i przecież już obecnych w Polsce Ukraińców (ale także choćby Wietnamczyków). To jest obecnie główne wyzwanie. I nie chodzi mi tylko o struktury państwowe, oświatowe (bo z perspektywy dobra migrantów i ich rodzin lepiej byłoby ułatwiać ukraińskim pracownikom ściąganie całych rodzin do naszego kraju), ale także o parafie, wspólnoty religijne itd.

Te ostatnie mogłyby pomagać (mam świadomość częstej różnicy obrządków) grekokatolikom (prawosławni robią to przez własną sieć parafialną) w organizowaniu wszędzie gdzie to konieczne wschodnich liturgii, tak by Ukraińcy grekokatolicy nie tracili związków z wiarą i praktyką. Ważne jest także, jak się zdaje, wspieranie rozdartych przez migrację rodzin, pozostawionych na Ukrainie dzieci. To jest dla nas wyzwanie realne, z którym musimy sobie radzić. Dyskusję o migrantach z Afryki czy Bliskiego Wschodu warto zaś zostawić na potem, gdy będzie ona dotyczyć konkretnych osób, a nie medialnych fake'ów. To zajmowanie się sprawami realnymi jest bowiem znamieniem chrześcijaństwa.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95