Papież Franciszek i Europa

Płacimy wysoką cenę za wykreślenie słowa „patriotyzm" z naszego słownika politycznego. Unia Europejska postrzegana jest jako zagrożenie dla tożsamości narodowej – żydowski prawnik odpowiada papieżowi Franciszkowi

Aktualizacja: 10.07.2016 19:00 Publikacja: 07.07.2016 12:28

Unifikacja języka, również politycznego, nie zawsze wychodzi na dobre. „Wieża Babel” Pietera Breughl

Unifikacja języka, również politycznego, nie zawsze wychodzi na dobre. „Wieża Babel” Pietera Breughla

Foto: Wikipedia

Wasza Świątobliwość, chciałbym odpowiedzieć na Twoje pytanie: Europo, co się z Tobą stało, które jest proste i bezpośrednie – w stylu, do którego już nas zdążyłeś przyzwyczaić.

Nim jednak odpowiem, chciałbym podkreślić symboliczne znaczenie nie tylko przyznania Ci Nagrody Karola Wielkiego, ale też faktu, że „cała Europa", przedstawiciele najważniejszych europejskich instytucji, przyjechali do Rzymu, by wraz z Tobą świętować ten fakt. Minęło przecież zaledwie kilka lat od czasu, gdy doszło do absurdalnej debaty na temat wpisywania do konstytucji europejskiej chrześcijańskich korzeni Europy obok tradycji greckiej i humanistycznej. Propozycja, która wydawała się tak naturalna, została odrzucona. A przecież nie ulega wątpliwości, że dusza Europy, jej wartości i wrażliwość, są zanurzone zarówno w Atenach, jak i w Jerozolimie. Tegoroczna Nagroda Karola Wielkiego wydaje się więc nie tylko wyrazem szacunku dla Ciebie, ale też spóźnionym uznaniem tego, zdawałoby się oczywistego, faktu.

Należymy obaj do bardzo starych tradycji: Ojciec Święty do tradycji chrześcijańskiej, która sięga dwóch tysięcy lat; ja – do tradycji judaizmu, która liczy sobie prawie pięć tysiącleci. Jesteśmy więc przyzwyczajeni do widzenia kondycji ludzkiej w długiej perspektywie. Dlatego też chciałbym Ojcu Świętemu odpowiedzieć za pomocą opisu trzech procesów, które choć stanowiły reakcję na II wojnę światową, to trwają aż do dziś.

Demokracja klientelistyczna

Pierwszy proces. Ze zrozumiałych powodów samo słowo „patriotyzm" po wojnie stało się „niedrukowalne", zwłaszcza w Europie Zachodniej. Reżimy faszystowskie, przez nadużywanie tego słowa i pojęcia, wymazały je z naszej zbiorowej świadomości. Ale też trzeba sobie zdać sprawę, że płacimy wysoką cenę za wykreślenie tego słowa z naszego słownika politycznego. Przecież patriotyzm ma też swoją szlachetną stronę: poczucie miłości i obowiązku wobec swojej ojczyzny i jej obywateli. Prawdziwy patriotyzm jest więc przeciwieństwem faszyzmu: nie należymy do państwa, państwo należy do nas. Taki rodzaj patriotyzmu to integralna cześć republikańskiej formy demokracji.

Dziś nazywamy się republiką włoską, francuską (czy też polską rzecząpospolitą), ale nasze demokracje nie są już republikańskie. Jest państwo, rząd z jednej strony i jesteśmy my – z drugiej strony. Jesteśmy jak udziałowcy w przedsiębiorstwie. Jeśli kierownictwo przedsiębiorstwa zwanego rzecząpospolitą nie dostarcza nam politycznych i materialnych dywidend, zmieniamy menedżerów podczas spotkania udziałowców zwanego wyborami. Jeśli coś nie działa w naszym społeczeństwie, to państwo jest zawsze odpowiedzialne. Nigdy my sami. Demokracja klientelistyczna nie tylko niweluje naszą odpowiedzialność względem społeczeństwa i państwa, ale też skutkuje oderwaniem nas od kondycji ludzkiej.

Drugi proces, który wyjaśnia głęboki kryzys Europy, ma głęboko paradoksalny charakter. Przyzwyczailiśmy się już do zobowiązania zawartego w naszych konstytucjach, by chronić podstawowe prawa jednostek, także przed polityczną tyranią większości. Na nieco bardziej ogólnym poziomie – nasze polityczno-prawne słownictwo stało się debatą na temat praw. Tak więc np. prawa obywatela Włoch są chronione przez włoskie sądy i przez Sąd Konstytucyjny Republiki Włoskiej. Ale także przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu i jeszcze przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu.

Prawa stały się oczywistością współczesnej debaty politycznej. Nie podważam ważności tych praw. Nie chciałbym nigdy żyć w kraju, w którym prawa podstawowe nie są skutecznie chronione. Ale tutaj także – jak z patriotyzmem – płacimy za to wysoką cenę. A właściwie płacimy cenę podwójną.

Po pierwsze i przede wszystkim szlachetna kultura praw umieszcza jednostkę w centrum, ale krok po kroku, niemal niezauważalnie, zamienia tę samą jednostkę w indywiduum zorientowane tylko na siebie. Owym prawom jednostek nie towarzyszą obowiązki względem bliźniego i wspólnoty – te mają być załatwione przez państwo. Po drugie – rezultat owej „kultury praw" – która dziś stanowi podstawę kultury europejskiej – to spłaszczenie kulturowej i politycznej różnicy, w tym tej wynikającej z tożsamości narodowej.

A pojęcie godności ludzkiej – fakt, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga – ma dwa oblicza. Z jednej strony oznacza, że wszyscy jesteśmy równi, jeśli chodzi o pewną podstawową ludzką godność: bogaci i biedni, Włosi i Niemcy... Ale z drugiej strony uznanie ludzkiej godności oznacza akceptację faktu, że każdy z nas jest całym światem, osobnym i różnym od każdej innej osoby. To samo odnosi się do każdego z europejskich społeczeństw. I dusimy się, gdy tylko ten element różnorodności jest ograniczany.

Zanikający głos Kościoła

Trzeci proces, który wyjaśnia, co się stało z Europą, to sekularyzacja. Proszę mnie źle nie zrozumieć: ta konstatacja nie jest ewangelicznym karceniem. Nie oceniam ludzi na podstawie ich wiary lub jej braku. I choć nie jestem w stanie sobie wyobrazić świata bez Pana – niech Jego imię będzie błogosławione – to znam wielu ludzi bardzo religijnych, którzy są moralnie odstręczający, i wielu ateistów, których cechuje najwyższy poziom moralny. Głos, który niegdyś był słyszany przez całe społeczeństwo, który nie tylko dawał ludziom prawa, ale też wyznaczał obowiązki, przestał byś słyszany.

Ten proces także zaczął się po II wojnie światowej. Kto z nas, po tym jak zobaczył stosy bucików należących do dzieci zabitych w Auschwitz, nie zadał sobie pytania: Boże, gdzie wtedy byłeś? I, proszę mi wybaczyć, Wasza Świątobliwość, jeśli powiem, że nie jestem pewien, czy Kościół od końca II wojny aż do soboru nie miał swojego udziału we wzmacnianiu tego kryzysu wiary.

Musiało upłynąć kilka dziesięcioleci, by opisane przeze mnie procesy dojrzały i wyprodukowały „cierpkie jagody" (Iz 5,2). Widzimy ich wpływ wszędzie, także w kwestiach dotyczących Unii Europejskiej.

Poza celami gospodarczymi UE była zawsze uznawana za „wspólnotę losu". Nasz los jako Europejczyków, określony przez naszą historię – tę straszną i tę szlachetną, przez wartości, które odziedziczyliśmy, przez naszą bliskość geograficzną i kulturową, wymagał odpowiedzialności i solidarności, które wykroczyły ponad zwyczajne stosunki międzynarodowe. Taka była inspiracja projektu europejskiego. Pokój w Europie miał szczególny charakter: to był pokój oparty na przebaczeniu i człowieczeństwie, nie tylko na interesach i wzajemnych gwarancjach.

Ale dziś? Unia Europejska stała się czymś zupełnie innym. Jest postrzegana jako zagrożenie dla tożsamości narodowej – chociaż nie powinno tak być. Żywotna Europa wymaga żywotnych wspólnot narodowych – powinna je prawdziwie pielęgnować, a nie tylko tolerować. Co gorsza, Unia Europejska stała się Unią interesów, kalkulacji zysków i strat. Solidarność działa tylko w czasach prosperity, a zamiera w czasach kryzysu. Unia stała się unią praw, ale nie obowiązków.

Wasza Świątobliwość, od niedawna jestem obywatelem Italii. Może dlatego nie czuję się zawstydzony, by powiedzieć, że jestem włoskim patriotą i kocham kraj, który mnie tak gościnnie przyjął. Nie tracę też nadziei, ponieważ towarzyszy mi przekonanie, że żyjemy w Europie, która jest wspólnotą losu.

To, co ten los przyniesie, zależy od nas. Ale na dobre i na złe, zawsze pozostaniemy Europejczykami.

—tłumaczenie: Michał Matlak

Autor jest prezydentem Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji, profesorem New York University, wykładowca Centrum Studiów Europejskich Uniwersytetu Harvarda, laureatem licznych doktoratów honoris causa. Jeden z najwybitniejszych współtwórców teorii europejskiego konstytucjonalizmu. Autor m.in. „Konstytucji Europy: czy nowe szaty mają króla?", „Chrześcijańskiej Europy" oraz powieści „Przypadek Steinmanna"

 

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Wasza Świątobliwość, chciałbym odpowiedzieć na Twoje pytanie: Europo, co się z Tobą stało, które jest proste i bezpośrednie – w stylu, do którego już nas zdążyłeś przyzwyczaić.

Nim jednak odpowiem, chciałbym podkreślić symboliczne znaczenie nie tylko przyznania Ci Nagrody Karola Wielkiego, ale też faktu, że „cała Europa", przedstawiciele najważniejszych europejskich instytucji, przyjechali do Rzymu, by wraz z Tobą świętować ten fakt. Minęło przecież zaledwie kilka lat od czasu, gdy doszło do absurdalnej debaty na temat wpisywania do konstytucji europejskiej chrześcijańskich korzeni Europy obok tradycji greckiej i humanistycznej. Propozycja, która wydawała się tak naturalna, została odrzucona. A przecież nie ulega wątpliwości, że dusza Europy, jej wartości i wrażliwość, są zanurzone zarówno w Atenach, jak i w Jerozolimie. Tegoroczna Nagroda Karola Wielkiego wydaje się więc nie tylko wyrazem szacunku dla Ciebie, ale też spóźnionym uznaniem tego, zdawałoby się oczywistego, faktu.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Inwazja chwastów Stalina
Plus Minus
Piotr Zaremba: Reedukowanie Polaków czas zacząć
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Putin skończy źle. Nie mam wątpliwości
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Elon Musk na Wielkanoc
Plus Minus
Kobiety i walec historii