W ostatnich latach kino chętnie przygląda się homoseksualistom, zwłaszcza chwilom, w których odkrywają bądź wyjawiają swoją orientację. To trudny moment i – jak Simon zauważa – nieco dziwaczny. Z jednej strony świat powtarza mu do znudzenia, że jest dokładnie takim samym człowiekiem jak inni. Z drugiej ten sam świat patrzy na niego jak na dziwoląga i na dobrą sprawę nie bardzo wie, co z nim zrobić. Do tego dochodzi kwestia nieszczęsnego coming outu.
Hetero nie muszą nikomu opowiadać o swojej orientacji. Normalni chłopcy nie oświadczają przecież swoim zaskoczonym rodzicom, że ciągnie ich do dziewczyn. Dziewczyny z kolei nie wyznają ze łzami w oczach, że gustują w chłopcach, zwłaszcza tych przystojnych i dobrze zbudowanych. Homoseksualiści muszą dokonać coming outu, bo – no właśnie – nie wpasowują się w obowiązujący model normalności. Czeka ich tym samym masa dziwacznych rozmów z bliskimi i siłą rzeczy przykrość sprawiona rodzicom. Na przebieg oraz wynik takiej rozmowy nie mają większego wpływu.
W popularnych filmach często kończy się to marnie. Ojciec wydziedzicza syna, matka wysyła córkę na obóz terapeutyczny, zaś przyjaciele odwracają się do nich plecami. Gdzieś na horyzoncie czai się happy end, ale po prawdziwej katordze. Reżyser Greg Berlanti postanowił odejść od tego schematu. Wybrał formułę komedii szkolnej, bo chciał, by „Twój Simon" zachęcał młodych widzów do trudnej rozmowy o swojej orientacji. Sam – jako gej – też kiedyś ją przeprowadził i zna temat z autopsji. Dlatego opowiadaną historię podporządkował właśnie tej idei.
Simon dowiaduje się, że do jego szkoły chodzi jeszcze jeden homoseksualista. Ktoś, kto najwyraźniej myśli tak jak on i siłą rzeczy ma podobne problemy. Rozpoznaje w tajemniczym Blue bratnią duszę i zaczyna z nim korespondować. Tak właśnie zdobywa kogoś, komu szczerze może napisać, co czuje. Szybko jednak ktoś odkrywa prawdę o jego orientacji i zaczyna go tym szantażować. Zanim więc bohater zdobędzie się na odwagę, by zacząć mówić, jego życie mocno się skomplikuje.
Obrazowi Berlantiego można zarzucić, że jest infantylny. Wątek szantażysty prędzej pasowałby do komedii serwowanych przez Disney Channel niż do produkcji z ambicjami. Tym bardziej że reżyser dba o „nastoletnią" otoczkę – szalone imprezy pełne alkoholu, pierwsze, jeszcze szczenięce miłostki, humorystyczne scenki rodem ze szkolnych korytarzy pojawiają się w co drugiej scenie. Berlanti sprawnie manipuluje jednak uczuciami widzów, podsuwając im pod nos bohaterów, których nie sposób nie polubić.