Czemu mężczyźni wolą blondynki?

Mężczyźni oglądają się za blondynkami, jawnie lub skrycie, a naukowcy z całą powagą usiłują dotrzeć do źródła tego fenomenu. Jedno wiemy na pewno: z genetycznego punktu widzenia nie musimy się martwić o przyszłość blondynek.

Aktualizacja: 24.06.2018 17:23 Publikacja: 23.06.2018 00:01

Czemu mężczyźni wolą blondynki?

Foto: EAST NEWS

Blondynka, brunetka, ruda (mężczyzn dotyczy to w takim samym stopniu) – kolor włosów, ewentualnie ich brak, jest rzucającym się w oczy znakiem rozpoznawczym każdego z nas, jedną z najbardziej uderzających cech aparycji.

Wprawdzie Jan Kiepura w piosence napisanej przez Roberta Stolza i użytej w filmie „Kocham wszystkie kobiety" z 1935 r. wyrażał vox populi, śpiewając: „Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki całować chcę", ale szczególne upodobanie panów do kobiecych włosów blond jest tajemnicą poliszynela. W kulminacyjnym punkcie inwokacji wykonywanej przez Wiesława Michnikowskiego w Kabarecie Starszych Panów wyznaje i postuluje on zarazem: „Przy tobie będę artystą, wzruszeniem duszy do łez/ przy tobie będę z umysłu inteligentny jak bies/ przy tobie, w jednej osobie efebem będę ja, bądź poetą, mędrcem/ a z kobiet dużą blondyną ty bądź!".

Jeśli wierzyć poetom i malarzom, zawsze tak było. Blondynką była Helena Trojańska. Włosy koloru blond lub złocistorude – oto średniowieczny ideał kobiety. Już wówczas prym wiedzie blondynka o trefionych włosach, niebieskich oczach (symbol bogini, dobra, niebiańskości, niewinności, czystej miłości) i porcelanowej cerze. Tak to przynajmniej opisuje Régine Pernoud w książce „Kobieta w czasach katedr". Blondynkami były: Izolda, do której wzdychał Tristan, Laura – muza Petrarki, Beatrycze – ukochana Dantego, Simonetta Vespucci, modelka malarza Sandra Botticellego.

Chrétien de Troyes (żyjący ok. 1135–1185 r.), średniowieczny poeta francuski, autor romansów rycerskich, tak opisuje piękną Enidę: „Nawet Izold złotowłosa/ Nie miała splotów tak jasnych/ Ginął przy nich blask jej własny/ Białe ponad lilii kwiaty/ Twarz i czoło jej, a na tej/ Białości, cud to prawdziwy/ Rumieniec świeży ożywał/ Darowany przez naturę/ Co rozświetlał liczka skórę".

W jednym z esejów poświęconych kulturze staropolskiej Radosław Grześkowiak kreśli portret ówczesnej pięknej kobiety: „Zgodnie z konwencją i życiowym uzusem chwalona była przede wszystkim twarz. Otaczające ją włosy u panny miały być nie tylko długie i rozpuszczone, ale też blond". Kochanowski pisze o włosach swych wybranek: „złotopłowe", „złote", „złoto", „złoty włos powiewny", a o samej dziewczynie „złotowłosa". Wzrusza go, że panna „włosy rozczosała" i wyznaje: „Twoja kosa rozczosana/ jako brzoza przyodziana". W obrębie tej samej konwencji pozostają epitety Morsztyna: „włosy nad złoto", „złoto warkoczy", „warkocz bujnozłoty".

Zmutowany gen

Niesprawdzona, ale uporczywie powtarzana tysiąc razy, informacja w końcu nabiera znamion prawdy. „Mężczyźni wola blondynki" – w 1953 r. Howard Hawks wyreżyserował w Hollywood film pod takim właśnie tytułem, z superblondynką Marilyn Monroe w roli głównej. Od tego momentu niesprawdzona informacja stała się „prawdziwa": mit blondynki jako ulubionego typu kobiety, w odczuciu mężczyzn, usadowił się na dobre w tzw. kulturze masowej. W sondażach, ankietach statystyczny mężczyzna optuje za blondynkami, a kobiety „wiedzą", że tak jest. Na podstawie tej wiedzy, często zresztą intuicyjnej, bajkopisarze i rysownicy, powołujący do życia niewinne królewny i dobre wróżki, czynią je blondynkami. Seksuolodzy przebąkują, że bardziej niż nogi czy piersi uwagę panów przykuwa „burza jasnych włosów". Sondaże wskazują, że jasnowłose ekspedientki zwiększają obroty sklepów.

– Blondynce łatwiej zaistnieć, bo bardziej przyciąga wzrok. Może to zabrzmi banalnie, ale ja w ciemniejszych włosach naprawdę zniknęłam w tłumie – zwierzyła się kobiecemu tygodnikowi „Twoje Imperium" dziennikarka i prezenterka telewizyjna Monika Richardson. W Hollywood wiedzieli o tym na długo przed pojawieniem się Marilyn Monroe. Największe gwiazdy: Lillian Gish czy Jean Harlow – były blondynkami. Marlena Dietrich pojaśniała do filmu „Błękitny anioł". Nawet w filmach mistrza suspensu główne role kobiece otrzymywały blondynki (tzw. zimne blondynki Hitchcocka).

Najstarsi jaskiniowcy jeszcze ich nie widywali, bo pojawiły się (podobnie jak blondyni) stosunkowo późno: w Europie w okresie między 25 a 10 tys. lat temu. Zdecydowała o tym natura, a konkretnie zmutowany gen MC1R.

Mężczyźni zachwycili się rezultatem tej mutacji. Pierre de Bourdeille, seigneur de Brantôme, znawca życia i kobiet, w dziele „Żywoty pań swawolnych" (1665 r.) nie ukrywa upodobania do jasnych niewiast: „(...)gdyby nawet była przysmagła, i to iedność; warta iest kiedy niekiedy białey, iako powieda Iszpanka: »Aunque io sia morisca, no soy de menospreciar« – »Chociam iest smagła, nie iestem, wierę, do pogardzenia«. Owo też y piękna Marfiza era brunetta alquanto, była nieco smagła. Przedsię niechayże czarne nie tłumi nadto białego!".

Skąd ta stronniczość

Naukowcy nie byliby sobą, gdyby nie spróbowali wyjaśnić tego fenomenu już na poziomie komórkowym. Najnowsze badania poświęcone temu zagadnieniu przeprowadzono z niezwykłym rozmachem, naukowcy poddali analizie DNA 300 tys. osób! Okazuje się, że z perspektywy genu sytuacja jest złożona, skomplikowana i wcale nie jednoznaczna.

Jeśli nawet nie brać pod uwagę farbowania włosów, przyciemniania, rozjaśniania, przemian brunetek w blondynki, to i tak palety niuansów naturalnych kolorów włosów nie powstydziłby się sam Rembrandt. Jest ona zresztą równie szeroka jak subiektywna w odbiorze: czy blond wenecki to jeszcze kolor blond czy już rudy? Czy pan X jest brunetem czy tylko ciemnym szatynem?

Rozważania o kolorach włosów, o preferencjach w tej materii, przypominają rozważania „o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia" (Jan Tadeusz Stanisławski, Katedra Mniemanologii Stosowanej). Gdy naukowcy wstępują na ten teren, stąpają po cienkim lodzie.

A jednak zdecydowali się na to uczeni z King's College London, zespołem kierował prof. Pirro Hysi. To oni zanalizowali DNA ok. 300 tys. osób „pochodzenia europejskiego" i porównywali ich kolor włosów. Artykuł o tym eksperymencie zamieściło prestiżowe pismo naukowe „Nature Genetics". Co ustalili? Mechanizm powstawania kolorów w naczyniach kapilarnych (włoskowatych) może się wydawać z pozoru dość prosty; na myśl przychodzi mikser do mieszania barwników z dwoma guzikami: naciśnięcie każdego z nich sprawia, że dozownik podaje określoną procentowo dawkę melaniny odpowiedzialnej za pigmentację. Pierwszy guzik to eumelanina, barwnik ciemny, o odcieniu od brązowego do czarnego, drugi guzik to feomelanina, barwnik jasny, czerwonawy.

Dozując – w mniejszej lub większej ilości – jeden z tych składników, otrzymuje się mieszankę w postaci osobistego odcienia włosów i skóry. Co więcej, może on być różny w zależności od miejsca na ciele, stąd, na przykład, rudawe pasemka w brodzie bruneta.

A jednak nie wszystko jest tak oczywiste i proste, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka: nie wystarczy para dwojga rudych osób, aby rude było także ich dziecko. Receptą na rude włosy jest teoretycznie mało eumelaniny i dużo feomelaniny. Ale nawet mała ilość ciemnej melaniny może determinować to, czy dana osoba będzie ruda (najrzadziej spotykany kolor włosów na naszej planecie) czy nie, nawet przy dużej ilości melaniny czerwonawej.

Wiadomo także, na podstawie badań par bliźniąt jednojajowych, że odcień włosów jest dziedziczony tylko w 97 proc. Nie odkryto żadnego „rudego genu", nawet nieaktywnego.

– Włosy koloru rudego nie są przykładem prostego mechanizmu genetycznego. Ilość pigmentu czerwonawego może być w zasadzie zdeterminowana przez gen MC1R, jednak istnieje bardzo wiele alleli, wariantów MC1R, oraz innych genów, które wpływają na ilość pigmentu brunatnego, odgrywającego główną rolę, przesądzającego o kolorze włosów. Ten skomplikowany mechanizm genetyczny oznacza, że możliwe jest, aby oboje rudzi rodzice mieli dzieci, które w najmniejszym stopniu nie są rude – wyjaśnia prof. John McDonald z amerykańskiego University of Delaware w Newark.

Niespodziewana kombinacja

Ale może jednak dałoby się odkryć „gen blondynki"? Mając na uwadze przypadek włosów rudych, z naukowego punktu widzenia wolno powątpiewać, aby cokolwiek dały usiłowania określenia predyspozycji do określonego koloru włosów dziecka na podstawie kapitału genetycznego dziedziczonego po rodzicach. Niemniej jakiś krok w tym kierunku został zrobiony właśnie przez prof. Pirro Hysiego i jego zespół z King's College London.

Naukowcy byli zaskoczeni rezultatami swoich szeroko zakrojonych badań. Okazało się bowiem, że liczba genów uczestniczących w wytwarzaniu dwóch wspomnianych wyżej typów melaniny jest dużo większa, niż przyjmowano wcześniej: ogółem jest ich 124, czyli o 100 więcej, niż zidentyfikowano przed eksperymentem. Poza tym więcej aktywnych genów wpływa na zabarwienie naczyń włoskowatych, niż dotychczas sądzono. Kolejne zaskoczenie to fakt, że jaśniejsze odcienie włosów są częstsze u kobiet niż u mężczyzn. „A to sugeruje związek między płcią a kolorem włosów. Czy dzisiejsza wiedza na temat genów jest wystarczająca do przewidywania koloru włosów? Opierając się jedynie na DNA, a więc bez znajomości owłosienia całego ciała, możliwe jest określenie z dużą dozą prawdopodobieństwa koloru włosów brunatnych czy rudych, ale to samo w stosunku do włosów blond czy odcienia włosów brązowych jest dużo trudniejsze" – przyznają autorzy artykułu.

Dlaczego ma to być ważne nie tylko dla salonów fryzjerskich? Artykuł z „Nature Genetics" ukazał genetyczne subtelności, od których zależą różne rodzaje pigmentacji u ludzi. Ale to nie wszystko, badania te mogą się przyczynić do lepszego poznania chorób związanych z pigmentacją, m.in. nowotworów skóry.

Ale gdzie w tym wszystkim, z naukowego punktu widzenia, źródło powabu roztaczanego przez blondynki?

– Odkryliśmy, że kobiety dużo częściej mają włosy jaśniejsze niż mężczyźni. Jest to odzwierciedleniem tego, w jaki sposób kultura i preferencje seksualne modelują nasze geny i naszą biologię. Wynik tego modelowania znajduje odbicie w malarstwie, poezji, w micie blondynki panującym w kulturze masowej, wreszcie w powszechnym przeświadczeniu, choć opartym tylko na intuicji i doświadczeniu pokoleń, że blondynce łatwiej niż brunetce zawrócić w głowie mężczyźnie – przyznaje prof. Tim Spector, współautor artykułu.

Blondyni znad równika

Tylko jak jawi się przyszłość blondynek, skoro tak często z naukowego świata dochodzą do nas głosy, istne hiobowe wieści, że blondynki wkrótce znikną? Prognoza o wymieraniu blondynek (z ang.: blonde extinction) pojawia się w przestrzeni publicznej regularnie, tak jak przepowiednia o rychłym końcu świata. Powodem rzekomego zagrożenia dla istnienia blondynek i blondynów miał być naukowo stwierdzony fakt, że blond włosy są uwarunkowane genetycznie przez geny recesywne, które aktualnie posiada niewielka liczba ludzi; aby potomstwo miało blond włosy, oboje rodzice muszą, rzekomo, być posiadaczami tego genu. Nie jest to prawda.

Po raz pierwszy ta straszna wieszczba pojawiła się w 1865 r. Następnie w 1890 r. dziennikarz „Boston Daily Globe" powołał się na badania przeprowadzone przez doktora Beddoesa z British Royal Infirmary w Londynie, który stwierdził, że mężczyźni wolą się żenić z brunetkami, co stopniowo doprowadzi do wyginięcia genu przenoszącego włosy blond.

W 1906 r. C.E. Woodruff przepowiedział wyginięcie blondynek w ciągu 600 lat, o ile nauka nie zdoła jakoś temu zaradzić. Alarmujące artykuły pojawiły się w prasie w 1961 r. – powoływały się na komunikat organizacji International Committee for Demographic Studies, według którego blondynki są skazane na wymarcie jako bardziej delikatne i trudniej przystosowujące się do zmian klimatycznych. Rzecz w tym, że organizacja taka... nigdy nie istniała.

Ostatnio świat ekscytował się tym przez cztery lata, od 2002 do 2006 r., co świadczy o tym, jak bardzo leży mu na sercu istnienie blondynek. Ponura wizja wyeliminowania ich ze społeczeństwa, roztaczana przez mniej lub bardziej kolorowe pisma, opierała się na raporcie badaczy niemieckich, który także okazał się fikcją. Autorzy artykułów prasowych sięgali wówczas po największy autorytet, czyli Światową Organizację Zdrowia (WHO) i badania przeprowadzone na jej zlecenie, z których miało wynikać, że zagłada naturalnych blondynek nastąpi do roku 2202 ze względu na gen recesywny. WHO oficjalnie zaprzeczyła, aby kiedykolwiek pod egidą tej organizacji przeprowadzono takie badania. Jedynie „The Sunday Times", powołujący się w artykułach na WHO, opublikował sprostowanie.

Z naukowego punktu widzenia świat nie musi się troskać o przyszłość blondynek. Nawet jeśli intensywne miksowanie się genów w wyniku mieszania się różnych populacji (turystyka, migracja ekonomiczna itp.) doprowadzi do tego, że w kolejnych pokoleniach jasne włosy będą występowały rzadziej, niczego to nie zmieni, dopóki osoby o jasnych włosach będą atrakcyjne w aspekcie doboru płciowego. Tak długo jak gen – lub jego odmiana (allel) – odpowiadający za kolor włosów blond pozostanie obecny w całkowitej populacji świata, tak długo będzie trwał, choć zmniejszy się stopień jego rozpowszechnienia. „Geny giną jedynie wtedy, gdy ich posiadanie jest niekorzystne, lub przez przypadek" – podkreśla profesor Jonathan Rees z Uniwersytetu w Edynburgu.

Dobitnie świadczy o tym odkrycie dokonane przez naukowców z Uniwersytetu Stanforda. Otóż wielu mieszkańców archipelagu Wysp Salomona w Melanezji w Oceanii Równikowej ma włosy koloru blond. Generalnie im bliżej równika zamieszkuje dana populacja, tym więcej pigmentu w skórze mają jej przedstawiciele; chroni on ciało przed nadmiarem promieniowania UV. Za wyjątek od tej reguły uważani są właśnie mieszkańcy Wysp Salomona, mimo że ich skóra zawiera najwięcej pigmentu, jedynie poza mieszkańcami Afryki Równikowej. Rzecz w tym, że ich włosy są często jasne, cecha ta występuje u blisko 10 proc. populacji. Większy odsetek blondynów jest jedynie w Europie.

Dotychczas sądzono, że powodem tego zjawiska było krzyżowanie się tubylców z europejskimi żeglarzami, kupcami, którzy od XVII w. odwiedzali Wyspy Salomona, wzbogacając tubylczą ludność o swoje geny. Jednak badania genetyczne amerykańskich naukowców przeczą temu poglądowi. Według ich ustaleń za kolor włosów co dziesiątego mieszkańca Wysp Salomona odpowiada mutacja genu TYRP1. Okazuje się, że ta mutacja nie występuje poza Oceanią, a to oznacza, że mieszkańcy Wysp Salomona nie odziedziczyli jej po Europejczykach.

Dlatego nawet na Wyspach Salomona aktualne są i jeszcze długo będą „wakacje z blondynką", które opisał Jonasz Kofta, a wyśpiewał Maciej Kosowski z zespołem Alibabki: „To była blondynka, ten kolor włosów tak zwą/ Sprawiła, że miałem wakacje koloru blond".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Blondynka, brunetka, ruda (mężczyzn dotyczy to w takim samym stopniu) – kolor włosów, ewentualnie ich brak, jest rzucającym się w oczy znakiem rozpoznawczym każdego z nas, jedną z najbardziej uderzających cech aparycji.

Wprawdzie Jan Kiepura w piosence napisanej przez Roberta Stolza i użytej w filmie „Kocham wszystkie kobiety" z 1935 r. wyrażał vox populi, śpiewając: „Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki całować chcę", ale szczególne upodobanie panów do kobiecych włosów blond jest tajemnicą poliszynela. W kulminacyjnym punkcie inwokacji wykonywanej przez Wiesława Michnikowskiego w Kabarecie Starszych Panów wyznaje i postuluje on zarazem: „Przy tobie będę artystą, wzruszeniem duszy do łez/ przy tobie będę z umysłu inteligentny jak bies/ przy tobie, w jednej osobie efebem będę ja, bądź poetą, mędrcem/ a z kobiet dużą blondyną ty bądź!".

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie