Ewa Polak-Pałkiewicz: Nadchodzą poganie z KOD

KOD i inspirujące go środowiska usiłują bronić nie tylko dawnego systemu politycznego, ale przede wszystkim kultury typowej dla okresu barbarzyństwa.

Aktualizacja: 11.06.2016 09:51 Publikacja: 11.06.2016 00:01

Marsz KOD "Jesteśmy i będziemy w Europie" - 7 maja 2016

Marsz KOD "Jesteśmy i będziemy w Europie" - 7 maja 2016

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Historia naszego państwa rozpoczęła się od momentu, gdy Mieszko I kazał ustawić na swojej ziemi krzyż i zaczął oddawać mu cześć. Nie mamy innej historii. Nie będzie innego polskiego państwa. Nawrócenie Mieszka I oznaczało rozstanie się władcy Polan z naturalizmem, odrzucenie pogańskiej kultury, zerwanie z tradycją pierwotną. Prof. Krzysztof Ożóg przypomina w pracy o chrzcie Polski, że przyjąwszy wiarę, Mieszko I odprawił swoich siedem „żon", które towarzysząc mu do tej pory, nie tylko potwierdzały jego siłę i męskość, ale u wojownika tej miary były także oznaką prestiżu.

Dziś mamy w Polsce do czynienia z przejawami procesu odwrotnego. Przywódca KOD, znany ze specyficznego sposobu traktowania zobowiązań rodzinnych, co w żadnej mierze nie przeszkadza mu w odgrywaniu publicznej roli, może być symbolem tej tendencji. Widoczna jest ona w wielu obszarach kulturowych, ale także politycznych, gdzie lewica i prawica (ta najbardziej „konserwatywna") pospołu – choć nigdy werbalnie tego nie potwierdzają – działają wspólnie na rzecz rewolucji.

Oklaski w kościele

Wyraźne symptomy odwoływania się do naturalizmu (czyli do przekonania, że nie ma nic poza materią, nie istnieje zewnętrzna racja istnienia, również rzeczywistość społeczną reguluje czysta biologia i prawa przyrody) w kulturze i obyczajowości, a także w całej sferze publicznej nie szokują już, zdążyliśmy się do nich przyzwyczaić. Prawie nie zauważamy bałwochwalstwa związanego z władzą, pieniędzmi, wynalazkami technicznymi. Ani tego, że sport jest gloryfikowany i wyznawany na modłę nowej religii. Masowe rozrywki na stadionach przypominają coraz bardziej igrzyska, ekstrakt pogańskiej kultury, która czcią otaczała witalność, siłę biologiczną człowieka, płodność.

Do tego dochodzi kult ciała praktykowany zarówno w gabinetach odnowy, jak i coraz bardziej luksusowo wyposażonych łazienkach, niezobowiązujące traktowanie stroju; przypisywanie jednostce specjalnych praw niepochodzących od prawa moralnego, których celebracja budzi skrajne emocje i zajmuje nadmiernie ludzkie umysły, staje się nawet przedmiotem nauczania.

Wykwitem neopogańskiej kultury jest szczególna moda sadzenia przy różnych rocznicowych okazjach „dębów pamięci"– co nawiązuje do tradycji „świętych" drzew i „świętych" gajów – zamiast stawiania krzyży, wznoszenia kapliczek; codziennością są oklaski (typowe dla pogańskich misteriów) podczas uroczystości religijnych w kościołach. Znamienne jest adaptowanie do potocznego języka pojęć, którym przez zabiegi semantyczne odbiera się jednoznaczną treść (jedną z warszawskich księgarni nazwano kilka lat temu Czuły Barbarzyńca).

Wszystko to od dawna miękko wchodzi w każdą niemal sferę życia; wcale niełatwo jest więc zauważyć, że w podziałach, jakie dziś mają miejsce w Polsce, tych, które najbardziej kłują nas w oczy, tło polityczne nie odgrywa wcale roli decydującej.

Nowa władza w Polsce nie podoba się tej części społeczeństwa, która zebrała się pod sztandarem KOD, a która nie chce powrotu do zasad moralnych. Ma być „tak jak było", czyli wtedy, gdy PRL, a potem okrągłostołowy kompromis oficjalnie zniosły zasady moralne. A następnie zostały one dobrowolnie odrzucone przez tę część społeczeństwa jako zbędne, utrudniające egzystencję, mącące przyjemność konsumpcyjnej beztroski.

Przywracanie ich w życiu publicznym kojarzy się tej grupie Polaków z niewygodą, ciężarem, mozołem, a nawet zniewoleniem. A oni chcą żyć swobodnie jak ptaki, piąć się do góry jak rośliny. I żeby nikogo nie obchodziło, jak żyją. W Polsce tworzy to siłą rzeczy sytuację konfrontacji.

Już trzydzieści lat temu Romano Amerio, włoski filozof i teolog, przepowiadał, że jest całkiem możliwe, iż „proces rozpuszczania religii katolickiej w substancji świata będzie postępował nadal i że rodzaj ludzki zmierza ku totalnym przekształceniom form politycznych, wierzeń religijnych, struktur gospodarczych, instytucji globalnych i pojęć kulturowych".

To nieprawda jednak, że „im mniej religii" (katolickiej), tym ludzie są bardziej zgodni i nieskłonni do waśni politycznych. Przeciwnie, na dnie każdego zagadnienia politycznego ukrywa się zagadnienie teologiczne, jak zauważył już francuski polityk, socjolog i ekonomista Pierre-Joseph Proudhon w „Spowiedzi rewolucjonisty" (przypomniał te słowa ostatnio abp Gądecki).

Nurty negujące rozum

Jedną z manifestacji tych totalnych przekształceń jest nasz rodzimy KOD, towarzyszące mu struktury polityczne i parapolityczne oraz ich specyficzna kultura. Hasła „nowoczesność", „Europa" (tj. Unia Europejska), „postęp", „wolność" etc. nie są tu przypadkiem. Wszystko, co dla społeczeństwa najlepsze, miałoby się bowiem dokonywać, w myśl tych zapatrywań, „w imię rozwoju człowieka traktowanego jako samoistny cel, za pomocą środków czysto ziemskich", przypomina Amerio.

Zapowiedź wspaniałego nowoczesnego życia, w którym człowiek uwolniony jest od moralnych zobowiązań, gdzie sukces oznacza w niczym nieuszczuploną wolność jednostki i totalne zawojowanie świata (łącznie z podziemiem i kosmosem) oraz podporządkowanie temu celowi wszystkich społeczeństw i każdej jednostki, znajdujemy nie tylko w filozofii marksistowskiej, w neomarksizmie kulturowym, ale także w nowoczesnej teologii (w teologii wyzwolenia na przykład, ale także szerzej, w modernizmie).

Fakt, że w roku rocznicy chrztu Polski odbudowuje się w Polsce ład państwowy wsparty na autorytecie rządzących, a nie na technokracji podporządkowanej globalnym strategiom, jest poważnym cieniem, który kładzie się na plany przekształcenia cywilizacji Zachodu, jaka rozpoczęła się wraz ze chrztem władców europejskich państw, w odpowiednik plemiennej wspólnoty. Na modłę tej, którą ukształtowała tradycja pierwotna – emanacja pogańskiego społeczeństwa kultywującego zemstę, niewolnictwo, ofiary z ludzi i wielożeństwo.

Umysł Mieszka I musiał w 966 roku dokonać ogromnego skoku; przejście od religii pogańskiej do wyznawania Trójcy Świętej łączyło się zarówno z pokorą niezbędną do przyjęcia prawdy z ust katechety (najprawdopodobniej był nim biskup Jordan), jak i z wielką pracą intelektu. Pośród zmienności ludzkiego losu i przyziemności ludzkich celów Mieszko ujrzał niezmienność Boga i Boga jako cel. Stało się dla niego jasne, że istnieje cel, który przekracza jego własną naturę i jej prawa, wobec którego nawet najsilniejszy i najodważniejszy wojownik i najpotężniejszy władca okazuje się nic nieznaczącym prochem.

Mieszko musiał swoim umysłem przyjąć idę nieśmiertelności ludzkiej duszy i wszystkie jej konsekwencje, także fakt, że w myśl religii chrześcijańskiej istnieje niebo, piekło i czyściec jako miejsca wiecznego przeznaczenia człowieka. Wieczność praw Boga, celowość życia ludzkiego – odkrycia, których dokonywali wszyscy nowo ochrzczeni – zmienia całkowicie perspektywę, z jakiej patrzy się na swoją rolę, misję, powołanie, każde wreszcie działanie. Także odkrycie celowości natury kobiety i mężczyzny pozwala się rozstać z traktowaniem ludzkiego ciała jako narzędzia użycia (dlatego m.in. władca Polan przestał korzystać z usług nałożnic i był wierny swojej małżonce, Dobrawie, a po jej śmierci Odzie).

Dziś obserwujemy powrót do tej dawnej perspektywy; coraz więcej ludzi, także Polaków, nie rozumie religijnego sensu ograniczeń natury. Dlatego zaczyna też w efekcie kontestować cały cywilizacyjno–polityczny ład. Mieszko, który chciał być dobrym chrześcijaninem, siłą rzeczy stał się budowniczym cywilizacji wznoszącej człowieka ku Bogu.

Dzięki chrześcijaństwu Mieszko uczynił ze swojego rozumu właściwy użytek, wykorzystał go jako zdolność do zgłębiania istoty rzeczy, czyli bytów i przylgnięcia do nich swoją wolą. Tylko w ten sposób, gwarantując sobie wolność w posługiwaniu się władzami umysłowymi, można się stać budowniczym cywilizacji. Jest to jednak pogląd w dzisiejszym świecie odosobniony nawet w Kościele, gdzie zdają się dominować nurty negujące rozum.

Autorytet, rząd, władza, państwo – każde z tych słów oznacza to samo – środek nacisku i wyzysku... „Ktokolwiek kładzie na mnie rękę, aby mną rządzić, jest uzurpatorem i tyranem – uważam go za swego wroga" – pisał Proudhon. Na różne sposoby próbuje się dziś zaufanie do rządzących w naszym państwie podważyć, szukając wsparcia u lewicy międzynarodowej, właśnie w tym celu, by państwo, a zwłaszcza jego polityczna emanacja, obecne władze, nie była nośnikiem i wyrazicielem zasad chrześcijańskiego ładu.

Ład chrześcijański powstaje, gdy porządkuje się sprawy publiczne zgodnie z kanonem zasad moralnych, z myślą o nadprzyrodzonym celu człowieka. Nie ma on na uwadze doskonalenia natury w człowieku i „rozciągnięcia władzy człowieka na wszystko, co tylko możliwe". Ład ten uwzględnia panowanie nad naturą i „doskonalenie" jej jako coś, co realizowane jest niejako przy okazji, mimochodem.

Potoczny pogląd obwinia współczesną kulturę i cywilizację o nadmierne wywyższanie i akcentowanie rozumu. Nie jest to jednak sąd prawdziwy. Można go przyjąć tylko wtedy, gdy „zredukujemy pojęcie rozumu do kalkulacyjnej i konstruktywicznej umiejętności ludzkiego myślenia (czemu zawdzięczamy technikę i zdolność panowania nad rzeczami) (...). Ale ta umiejętność sytuuje się na stosunkowo niskim poziomie – występuje również u mrówek i pszczół" (Romano Amerio).

Rozumowi ludzkiemu dziś właśnie przywraca się w Polsce prawdziwe znaczenie – widzimy to także podczas polemik w Sejmie i wystąpień Polaków: prezydenta, pani premier na forum międzynarodowym – próbując połączyć podtrzymywanie i rozwój cywilizacji z racjonalnością w jej najbardziej szlachetnym wydaniu. Jak mówił Paweł VI: „Jesteśmy jedynymi, którzy bronią potęgi rozumu"... Pius XII apelował o przywrócenie „ludzkiemu poznaniu autentycznej wartości", gdyż człowiek jest w stanie „dochodzić do niezawodnej i niezmiennej prawdy" (encyklika Humani Generis).

Wydaje się, że właśnie ta perspektywa, która tak bardzo olśniła naszego pierwszego politycznego władcę, jest dziś z godnym zastanowienia uporem kwestionowana i atakowana. O tym, czym było pożegnanie Mieszka I z naturalizmem – zerwaniem ze wszystkimi porywami zmysłów, które niweczą więź człowieka z Bogiem (także więź sakramentalną), oraz z barbarzyńskim sposobem myślenia o sobie, swoich powinnościach, o innych ludziach – można się przekonać a rebours obserwując, w jaki sposób środowiska opozycyjne wyrażają dziś swoje uczucia wobec obecnego rządu, na sali sejmowej, w studiach telewizyjnych i radiowych, podczas demonstracji ulicznych, w internecie.

Dominuje ekspresja jakby żywcem przeniesiona z prehistorii, typowa dla mentalności naturalistycznej – jakby w Polsce nigdy nie istniała kultura inna niż pogańska. Skądinąd tożsama z kulturą rewolucyjną co do istoty i formy. KOD i inspirujące go środowiska usiłują bronić nie tylko dawnego systemu politycznego, ale przede wszystkim kultury typowej dla okresu barbarzyństwa, choć niekoniecznie z naszego obszaru geograficznego. Kultury, której znakiem szczególnym jest brak zahamowań w relacjach z ludźmi, poddanie się gwałtownym negatywnym emocjom, traktowanie tych, których identyfikuje się jako wrogów, jak nie-ludzi.

Twarze spokojnych przechodniów

Wulgarny język, dziwaczne ruchy podczas demonstracji w Warszawie, przypominające niekiedy nerwowe drgawki, czynią wrażenie przygnębiające. Żaden tłum jednak, o ile nie jednoczy go moralne dobro, nie stanowi budującego widoku. A w tłumie zdarzają się przecież bardzo różni ludzie. Co tak naprawdę ich łączy?

Na pewno nie są to tylko emocje wobec nielubianej władzy, irytacja wobec partii politycznej, której program wydaje im się mało wartościowy, uwiedzenie i podporządkowanie medialnemu przekazowi czy, jak głoszą ostatnio autorytety naukowe z dziedziny psychiatrii, coś na kształt zbiorowego obłędu. To za mało, by zaangażować się w zorganizowany uliczny protest. Istnieje coś głębszego.

Jakaś idea, którą uważają za panaceum na lęki współczesności, coś, co pozwala czuć się bezpiecznie w kraju między Niemcami a Rosją. Być może jest to ich wspólne, mocno ugruntowane przeświadczenie, że szczęście ludzkie trzeba oddzielić od szczęścia moralnego. Dominujące poczucie – które zapewne towarzyszyło niegdyś Prasłowianom na naszych ziemiach – że dobro natury człowieka jest wyższym dobrem niż dobro osoby. Poczucie i świadomość zarazem, że panowanie nad światem – tak jak wtedy – musi być uznane za cel absolutny człowieka.

Historia, po 1050 latach od odstąpienia przez naszych przodków od pogaństwa i naturalizmu, zatacza dziś koło. Obrona państwa utworzonego na fundamencie przyjęcia przez pierwszego politycznego władcę pojęcia Boga – Trójcy Świętej – stała się, siłą rzeczy, zadaniem polskich władz wybranych w wolnych wyborach, niezbyt licznej grupy ludzi świadomych swych celów, co zdecydowanie ich wyróżnia na tle współczesnych polityków i pozwala zaliczyć do elity kulturowej i intelektualnej kontynentu. Trudzą się oni nad dziełem utrzymania i wzmocnienia w Europie, ogarniętej przez ideologiczny globalizm i ulegającej coraz bardziej neopogaństwu, niepodległej Polski. Kraju trwającego tu nieprzerwanie, pomimo przeciwieństw, w każdej niemal epoce historycznej, cywilizacji chrześcijańskiej. Gdy patrzy się na twarze ludzi nowych polskich władz, uderza jedno: są to twarze ludzi spokojnych i – pomimo widocznego nieraz zmęczenia – pogodnych.

Warto w tym miejscu przypomnieć sobie, że wyśmiewanie się z „religijności ludowej" było motywem przewodnim komunistycznej propagandy przez całe 40 lat komunizmu. Czym ona była? Była ona przejawem czci polskich chłopów dla świętości Boga. Chłopi byli realistami, bo nie byli oczytani w Heglu, Kancie, Teilhardzie de Chardin, natomiast potrafili docenić prawidłowości stworzonego świata i nie uważali się za jego „panów".

Pielgrzymi zmierzający w latach wielkiego jubileuszu na Jasną Górę myśleli o sobie, o swoim powołaniu i przeznaczeniu, o swoich obowiązkach stanu, o swojej kondycji moralnej, jak ludzie wolni. Ludzie, którym przyszło skorzystać w pełni z władz umysłowych, w które wyposażył ich Bóg.

Obowiązki wobec Boga

Mieszko I, przyjmując chrzest i podejmując decyzję o chrzcie swojego ludu, także był człowiekiem wolnym. Oddanie w lenno całej swojej ziemi Bogu – co uczynił, a co poświadcza istniejący w odpisach dokument Dagome iudex – nie było żadną ekstrawagancją w czasach średniowiecza. I nie był to tylko poryw serca. Był to przede wszystkim wolny akt rozumu. Powiedzenie: ufam Tobie, Boże, nie sobie. Przyjmuję, że moja władza od Ciebie pochodzi.

To samo uczynił właściciel hrabstwa Bigorre we Francji, na którego terenie leży Lourdes, Bernard I wraz ze swą małżonką Clémence ofiarował ziemię, a także zamek i miasto – w lenno Matce Bożej z Le Puy-en-Velay, najstarszego francuskiego sanktuarium maryjnego leżącego ok. 200 kilometrów od Lourdes.

Był rok 1062, czasy Karola Wielkiego. Do dziś istnieją we francuskich archiwach akty potwierdzające przekazanie własności. (Odnalazł je na początku ubiegłego wieku adwokat z Bordeaux i poświęcił tej sprawie książkę; główny dokument z epoki, jak pisze Vittorio Messori w pracy „Opinie o Maryi", dotrwał w idealnym stanie do naszych czasów i jest przechowywany w archiwum w Pau). W 1858 roku Matka Boska objawiła się w Lourdes nie w miejscu przypadkowym, ale na ziemi, która była jej prawną własnością. „[...] w określonych dniach roku, na najwyższej wieży zamku w Lourdes opuszczano hrabiowską chorągiew (a później sztandar francuskich królów, którzy przejęli te ziemie), a na jej miejsce wciągano flagę Notre-Dame de La Puy, aby w ten sposób pokazać, że władze ziemskie jedynie zarządzają tą posiadłością, do której prawa ma sama Królowa Niebios".

Czasy średniowiecza odznaczały się precyzją myślenia w kwestiach nadprzyrodzonych. Ludzie tej epoki nie mieli trudności w rozumieniu prawd wiary, bowiem wykładane im były w Kościele z szacunkiem dla umysłu człowieka. Wiadomo było, jakie są relacje między władzą duchowną i świecką. Wiadomo było, czego Bóg wymaga od człowieka.

Uznanie swojej całkowitej zależności od Boga nie sprawiało ludziom żadnych trudności, podobnie jak w Polsce aż do końca XX wieku nie sprawiało to żadnych problemów ludowi, czyli prostaczkom. Łączył ich z Bogiem z konkret – nie "przeżycia", nie emocje, nie „doświadczenie" – ale wiara, oparta na poznaniu Boga, nadzieja i miłość.

Zatruta strzała

Gdy człowiek poznaje Boga, od Którego pochodzi i od Którego całkowicie zależy, zaczyna dbać w pierwszym rzędzie o obowiązki wobec Boga, o wypełnianie Jego praw. Bóg, dając się człowiekowi poznać, wymaga oddawania mu czci. Dziś, gdy „prawa człowieka" wypierają prawa Boga, gdy jednym tchem z „wartościami chrześcijańskimi" wymienia się „wartości ludzkie", przestaje już dziwić nagminne zamienianie w kalendarzu liturgicznym świąt religijnych, związanych z postaciami Matki Bożej i świętych, na „dzień chorego", „dzień ziemi", „środowiska", „pokoju", „środków przekazu" i czego tam jeszcze.

Demonstracje KOD na ulicach Warszawy dostarczają cennych informacji o tym, że ten dawny ład zrodzony z zasad filozoficznych, religijnych i moralnych, jakie przyniosło chrześcijaństwo (adaptując myśl starożytnych filozofów), stał się dziś dla części polskiego społeczeństwa nie do przyjęcia. Preferuje ona bezład.

Żeby to zrozumieć, trzeba wrócić znów do postaci Mieszka I. Ten zuchwały wojownik w 966 roku był w sile wieku; lubił męskie zajęcia: wojowanie, łowy. Był odważny, miał cechy wybitnego przywódcy. Lubił też kobiety. Takiego wojownika w pogańskim społeczeństwie ceniono, poważano.

A jednak ten człowiek o wielkich ambicjach i zdolnościach zechciał w pewnej chwili zapewnić dla siebie i swojego państwa 1050 lat temu opiekę Nieba. Ukorzył się przed Bogiem, gdy zrozumiał, co znaczyło, że Syn Boży idzie za niego na krzyż. Zrozumiał też, że należy oddać Mu hołd swoim życiem. Nie zostawiając nic dla siebie. Ufając. Przyjmując za Mieszkiem zasady wiary i prawo moralne, jego lud stał się stopniowo narodem chrześcijańskim.

Akt ofiarowania Stolicy Apostolskiej – czyli, jak mówiono wtedy, Świętemu Piotrowi – swojej ziemi w lenno, z czym wiązały się konkretne donacje na rzecz Rzymu, był pieczęcią, że rzecz traktuje się poważnie, ma ona swoje materialne uwiarygodnienie. Skoro Bóg jest Panem, do Niego należy wszystko, co się posiada.

O tym, że Mieszko naprawdę Bogu ufał, przekonuje także jego wotum, srebrne ramię złożone u grobu św. Uldaryka, biskupa Augsburga, przechowywane tam do dziś. Mieszko po swoim nawróceniu został ugodzony zatrutą strzałą w ramię podczas walk na Połabiu (poł. lat 80. X wieku) i wtedy, walcząc ze śmiercią, złożył uroczysty ślub, że jeśli za wstawiennictwem owego świętego zostanie uratowany, zaniesie ten dar. Intencja została przyjęta, nasz pierwszy polityczny władca wymodlił dla siebie cud uzdrowienia (por. prof. Krzysztof Ożóg, „966. Chrzest Polski").

Dziś człowiek uważa, że wszystko należy się właśnie jemu. Chce zaspokoić podczas ziemskiego epizodu wszystkie swoje żądze, które coraz umiejętniej rozbudza świat. Warto zważać na zasady filozoficzne i światopoglądowe, jakie przyświecają dziś ludziom opozycji.

Historia krzyża na Krakowskim Przedmieściu, zwanego Krzyżem Smoleńskim, znieważanego tak, jak mogą to robić tylko wtórni poganie, barbarzyńcy wierzący w święte drzewa lub wojujący ateiści, a następnie zabranie go, rzekomo tylko po to, by znalazł się w miejscu, gdzie będzie szanowany, jest wielce pouczającym poglądowym obrazem, jak daleko posunęła się w Polsce ekspansja naturalizmu i jakie siły polityczne z naturalizmem się utożsamiają.

Obrońmy Europę przed Europą

Opierając się na naturalizmie jako zasadzie głównej, nie da się stworzyć niczego trwałego, zapewnić ciągłości kultury i cywilizacji. Naturalizm gwarantuje co najwyżej chwiejną kolonię w obcych rękach. To z pewnością nie „demokracja i wartości chrześcijańskie"– tak często stawiane na jednej płaszczyźnie z „wartościami ludzkimi" – są dziś gwarantem trwania Rzeczypospolitej, lecz uznanie przez jej suwerenne władze polityczne bytowości Boga w Trójcy Świętej Jedynego.

Także pamięć o tym, co uczynił Mieszko I, by zagwarantować pomyślność swojemu państwu, jak bardzo był przenikliwy, przewidując zagrożenia ze strony ziemskich i duchowych potęg. Nikt nigdy tego dobrowolnego aktu poddania nie zakwestionował i nie cofnął, on nadal obowiązuje.

Walka o Krzyż Smoleński, tak jak walka o przetrwanie władz politycznych obecnej kadencji, to walka o zachowanie naszej europejskiej tożsamości. Raz jeszcze przypadło nam w udziale bronienie Europy przed Europą.

„Srebrne ramię" Mieszka I, człowieka walki – także z samym sobą – i pokory, może być oparciem dla nas, gdy myślimy, niekiedy z wielką troską, o ciągłości naszego państwa.

Autorka jest publicystką. Publikuje m.in. w „Arcanach", „Powściągliwości i Pracy", „Niedzieli", „Źródle" i „Christianitas". Przeprowadziła wywiad rzekę z premierem Janem Olszewskim „Prosto w oczy". Opublikowała także książki „Patrząc na kobiety" i „Rycerze wielkiej sprawy"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Historia naszego państwa rozpoczęła się od momentu, gdy Mieszko I kazał ustawić na swojej ziemi krzyż i zaczął oddawać mu cześć. Nie mamy innej historii. Nie będzie innego polskiego państwa. Nawrócenie Mieszka I oznaczało rozstanie się władcy Polan z naturalizmem, odrzucenie pogańskiej kultury, zerwanie z tradycją pierwotną. Prof. Krzysztof Ożóg przypomina w pracy o chrzcie Polski, że przyjąwszy wiarę, Mieszko I odprawił swoich siedem „żon", które towarzysząc mu do tej pory, nie tylko potwierdzały jego siłę i męskość, ale u wojownika tej miary były także oznaką prestiżu.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Refren mojej ballady