Józef Maria Ruszar. Zapiski z siódmej kompanii

Robimy świetlicę: dekoracja plus propaganda. Mam do dyspozycji dwóch kotów stolarzy. Mili, zastraszeni chłopcy.

Aktualizacja: 11.06.2017 23:16 Publikacja: 09.06.2017 18:00

Żołnierze 7. kompanii w roli osób rozstrzeliwanych. Od lewej autor, obok N.N. i Ryszard Kosek, 1978

Żołnierze 7. kompanii w roli osób rozstrzeliwanych. Od lewej autor, obok N.N. i Ryszard Kosek, 1978 rok.

Foto: Ze zbiorów autora

Do jednostki dojechaliśmy około południa1. Nie licząc wartowników w bramie, wkoło żywego ducha. Bataliony ćwiczyły w polu. Gazik okrążył plac apelowy i wysiedliśmy przed budynkiem sztabu jednostki. Na parterze zastaliśmy skacowanego oficera dyżurnego, a w kancelarii na piętrze – wojskowego pisarza. Był to chłopak z maturą, więc dostał trzecią belkę i zatrudnili go w sztabie. Wziął od mojej eskorty papiery, sprawdził przydział, spojrzał na mnie bez wyrazu i poinformował, nie okazując emocji:

– Siódma. Przej... Jak w ruskim czołgu.

Wypowiedziawszy tę sentencję, wrócił do wypełniania papierów, a ja zrozumiałem, że w 7. kompanii czeka mnie nielekka służba2. O szybę okna co jakiś czas uderzała osa, bezskutecznie próbując uciec z zacienionej kancelarii w oślepiający świat lata. Cisza. Po chwili dyżurny z siódmej odprowadził mnie na teren kompanii. Minęliśmy śpiącego oficera dyżurnego i poszliśmy wzdłuż ogromnego placu prowadzeni szpalerem pomalowanych na biało krawężników, jaskrawo odbijających się od szarego asfaltu. Na trzecim piętrze koszarowca rozchełstany podoficer z „pasem na jajach" zlustrował mój wygląd3.

– Nówka. – Z podziwem obejrzał mój nowy mundur i buty, a potem wskazał drzwi gabinetu dowódcy. Był to mały pokoik bez ozdób, z papierowym orłem w ramce, sosnowym biurkiem i zielonymi lamperiami. Trzymając czapkę przyciśniętą do lewej nogawki spodni, skinąłem energicznie głową i wyrecytowałem:

– Obywatelu poruczniku! Szeregowy Ruszar melduje się na kompanii!

Mimo niewielkiego wzrostu prezentowałem się wzorowo. Brzmiałem donośnie.

Tułów wyprostowany jak struna odzwierciedlał ideał wojackiej dziarskości.

Cała moja postawa ucieleśniała wojskową siłę i regulamin. Zza biurka podniósł się oficer i podał mi rękę. Ścisnąłem ją mocno, po żołniersku, starając się ukryć zaskoczenie: mój dowódca był jeszcze niższy ode mnie! Mógł mieć nie więcej niż metr sześćdziesiąt! A przecież to ja zawsze byłem kurduplem.

– Jestem porucznik Ładniak4, pseudo „Ch..."! – przedstawił się grzecznie dowódca. Uśmiechał się przy tym, sprawdzając, jakie robi wrażenie. Patrzył mi prosto w oczy. Minęła dłuższa chwila.

– Odmówiliście przysięgi wojskowej?5 – To zdanie zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie, ale szybko zaprzeczyłem.

– Nie, obywatelu poruczniku. Melduję, że nie odmówiłem.

– Nie? – Ładniak wypowiedział słówko „nie" tym swoim stwierdzająco-pytającym tonem. – A więc jesteście tu omyłkowo? Sprawa się na pewno wyjaśni. Nie ma obawy. Mam tu więcej takich, co trafili do mojej kompanii za niewinność. Niektórzy swój pierwszy kiosk zrobili już w dwunastym roku życia. – Ładniak znów się uśmiechnął, a nasyciwszy się moim oszołomieniem, pozwolił wrócić na korytarz.

Po chwili pakowałem już swoje rzeczy do szafki w pustej sali drugiego plutonu. Było cicho. Wojsko szkoliło się na pobliskim „pólku ryżowym", jak na cześć wojny wietnamskiej nazywano okoliczne błota. Z okna widać było niezbyt ruchliwą ulicę, a po przeciwnej stronie, poza terenem jednostki, ceglasty barak, w którym rezydowali młodzi oficerowie, jeszcze bez przydziału mieszkaniowego w mieście. Sierpniowy upał wdzierał się przez okna.

Zmęczony rzuciłem się na wyrko. Z drzemki obudził mnie tupot wracającej z ćwiczeń kompanii. Do sali wpadł hałaśliwy pluton. Wysoki wicek (tak nazywano żołnierzy, którzy mieli już za sobą ponad połowę służby wojskowej) podszedł do mojego łóżka i wrzasnął:

– Wstań, kocie pier...! Co ty tu – k... – leżysz?

Dookoła zebrał się pluton. Młodzi, czyli koty, oraz starsi żołnierze czekali na widowisko zwane ścignięciem kota. Wicek jak wodzirej rozejrzał się po sali. Świadom swojej roli odczekał dla efektu kilka sekund i dodał słodko:

– Zmęczony kiciuś, zmęczony... w dzień na wyrko się kładzie... zaraz na glebie poleży i odpocznie w maseczce...

Rechot tłumku nie pozwalał mi się skupić. Nie wiedziałem, co zrobić. Jeśli wstanę, to jestem skończony. Zgnoi mnie pompkami w masce lub innymi ćwiczeniami. Będą mnie tak długo jeb..., aż padnę. Jeśli stawię opór, to dostanę lanie jak na góralskim weselu. Patrzyłem na tę wściekłą gębę. Był zdziwiony i zaskoczony, że nie zerwałem się na równe nogi, tylko leżę. To było podrywanie autorytetu jego i całej wicerezerwy. Kopnął z wściekłością w metalową siatkę łóżka. Pluton zawył triumfalnie, mając nadzieję, że szykuje się wpier... Wicerezerwa ściągała już pasy.

Nagle padła komenda:

– Baaacznooość! „Bocian"6 na pokładzie!

To mój ziomek

Wszyscy stanęli wyprostowani twarzą w kierunku wejścia. Do sali wszedł wysoki, zwalisty żołnierz. Wydawało się, że nie mieści się w drzwiach. Był śniady. Miał bardzo ciemne włosy, szeroką twarz i duże piwne oczy. Jakiś młodszy kapral meldował uroczyście:

– Wielce szanowny panie dziadku! Dostojny „Bocianie"! Melduję drugi pluton siódmej kompanii po ćwiczeniach!

„Bocian" nie zważał na meldującego. Przemierzał powoli całą salę, od drzwi do okna, w moim kierunku. Nie wiem, dlaczego wstałem, ale wstałem. „Bocian" podszedł do mnie. Sięgałem mu do połowy ramion. Zapytał spokojnie:

– Nazywasz się Ruszar?

– Tak, panie „Bocianie".

– Byłeś podchorążym w Elblągu?

– Tak, panie „Bocianie".

„Bocian" popatrzył na mnie uważnie, odwrócił się i skierował ku wyjściu.

Tuż przed drzwiami powiedział od niechcenia:

– To mój ziomek.

Wszyscy rzucili się mnie witać. Każdy chciał mi uścisnąć rękę. W wojsku nie ma kolegów, ale są ziomkowie, czyli pobratymcy z tej samej wsi chronieni przez starszych żołnierzy. W 7. kompanii bycie ziomkiem „Bociana" znaczyło więcej niż pokrewieństwo z dowódcą. Wszyscy zachodzili w głowę, skąd znam najważniejszego dziadka w naszej jednostce. Dziadkami nazywano najstarszych żołnierzy, starszych od rezerwistów, gdyż dosługiwali dodatkowe dni lub miesiące, jakie odliczono im od służby wojskowej na skutek aresztu i innych ciężkich przewinień. O ile rezerwiści codziennie przy obiedzie meldowali falę, to znaczy wykrzykiwali liczbę dni, jakie zostały im do cywila, o tyle dziadkowie wołali na przykład „minus 25", co oznaczało, że o tyle dni więcej przebywają w wojsku ponad przepisowe dwa lata. W nieformalnej hierarchii wojskowej zajmowali pozycję najwyższą, otoczeni szacunkiem i wzbudzający strach. Ostatecznie, jak ktoś dosługiwał, to znaczy, że był wyjątkowo niebezpieczny. Podobno „Bocian", gdy był jeszcze kotem, wyrzucił z drugiego piętra wicerezerwistę, który próbował go ścignąć. Rzuciło się na niego całe stare wojsko, ale kilku osobom połamał ręce, innym powybijał zęby.

Wieczorem, po wyjściu dowódcy, „Bocian" wysłał szefa kompanii7, fajtłapowatego kaloryfera, po wódkę (plutonowy miał na pagonach cztery belki, stąd nazwa), a następnie zaprosił mnie na kielicha. Wtedy dowiedziałem się, skąd przyszło wybawienie. „Bocian" pochodził ze Szczecina. Nienawidził komunistów każdą częścią swojej duszy, gdyż jego starszego brata stoczniowca8 zastrzelili w 1970 r.9 Ponieważ codziennie na radiostacji wojskowej słuchał Radia Wolna Europa, usłyszał, że jednego studenta, który odmówił przysięgi wojskowej, wywieziono z Elbląga w nieznanym kierunku. Przybyłem następnego dnia, w nietypowym dla poboru czasie, więc sprawdził.

Zadowolić zamroczone oczy

U nas rozrywki co niemiara. Przyszedł nowy rocznik, z niekłamaną radością witany przez stare wojsko10. Nareszcie koniec ze sprzątaniem rejonów.

To koty będą biegać ze szczotą i szmatą „na wysokości lamperii". Notuję wierszyki i opisuję folklor.

Na kompanii słychać grzmoty.

To rezerwa ćwiczy koty.

Na kompanii co sobota

Polowanie jest na kota.

Myślę, że co pewien czas będę zapisywał hasła do Podręcznego leksykonu wojskowego. Jest konieczny, by wiedzieć, co to motyl, słowik, dzika świnia, odpalanie zisa albo mucha. Na razie wiem z opowiadań, co oznaczają te terminy, ale by niczego z tej cennej wiedzy nie stracić, najpierw zbieram doświadczenia i prowadzę „obserwacje uczestniczące", podobnie jak w badaniach nauk społecznych.

PODRĘCZNY LEKSYKON WOJSKOWY (1)

WSW i wycieczka do trójmiasta – zabawa polega na tym, że kapral szkolący młody rocznik ogłasza zapisy do WSW11 i na wycieczkę do trójmiasta. Oczywiście chętnych jest dużo, liczba miejsc ograniczona. Żywa dyskusja wśród kotów, czy opłaca się iść do WSW, czyli do żandarmerii. Co do wycieczki – nikt się nie spiera – sprawa jest oczywista. Po dłuższej debacie kapral wybiera najbardziej nalegających. Ci, którzy zgłosili się do WSW, dostają Wodę, Szmatę, Wiadro i zmywają korytarz. Turyści zaś zwiedzają trójmiasto, czyli zazwyczaj łączone trzy pomieszczenia: kibel, umywalnię i palarnię. No i grzeją rejony aż miło... Zaskoczonych honoruje rechot starego wojska i wrzask: „Biegiem! Bieg!", „Co, jeszcze się burzy? Biegiem, bo przepier..., kocie j...!".

Kot – żołnierz, któremu zostało jeszcze 365–725 dni do odsłużenia, czyli cały pierwszy rok (w marynarce półtora roku, bo oni mają trzy lata).

Wicerezerwista – 184–365 dni służby.

Rezerwista – 0–184 dni do wyjścia do cywila (ostatnie pół roku).

Marynarz – czyli żołnierz dosługujący. Nie ma to nic wspólnego z marynarką wojenną. Żołnierz ukarany aresztem, jeśli kara nie została anulowana, musi dosłużyć dwa tygodnie do pełnych dwu lat plus liczbę dni, które „dostał na garba". Nazwa wzięła się od tego, że w marynarce służy się dłużej. W naszej jednostce częściej używa się określenia dziadek.

Meldowanie fali – na stołówce żołnierskiej po zjedzeniu obiadu odrywa się kolejny centymetr z metra krawieckiego i uderzywszy łyżką trzykrotnie w stół, głośno krzyczy się cyfrę, czyli liczbę dni, które zostały jeszcze do odsłużenia. Przywilej ten dotyczy wyłącznie rezerwistów. Nie wypada bowiem meldować fali większej, niż ma rezerwa. Można oberwać za to motyla (...). Marynarze ryczą najgłośniej i meldują cyfrę rosnącą, a nie malejącą. (...)

Ostatnio wybuchła panika z powodu wisielca12. Jeden młody powiesił się na oknie. Ani mnie to nie przeraziło, ani nie zdziwiło, ani nie zaskoczyło.

Natomiast przeżyłem szok, obserwując reakcje innych. Kaprale i niektórzy twardzi rezerwiści mieli ugruntowaną opinię na temat przyczyn:

– Miał za dużo czasu, to się powiesił.

– Bawią się z nimi jak w przedszkolu, to mają wyniki. Jakby cały czas jechał na szmacie i szczocie, dostawał więcej w piz..., toby nie miał czasu na głupstwa.

– Jakby nie miał czasu na myślenie, toby się nie powiesił. Młody nie powinien mieć czasu, bo o domu myśli, o dziewczynie, o wódce – i wtedy głupie rzeczy chodzą mu po głowie.

To jest opinia powszechna! Oficerowie mówią wprost: „nienormalny", „wariat", „psychopata" (tak!), „zawsze się taki idiota znajdzie". Ciekawe, jak to zatuszują, bo przecież musi przyjechać prokurator, a to strach w oczach. (...)

Znęcać się na wesoło

Siedzę od rana w naszych podziemiach i bawię się w szefa grupy dekoratorów.

Robimy świetlicę: dekoracja plus propaganda. Trudno właściwie odróżnić jedno od drugiego, ale niech tam. Jako naczelny plastyk projektuję, to znaczy staram się, by ściśle określone hasła, plansze itp. jakoś wyglądały, jakoś harmonizowały ze sobą. Innymi słowy, by oczy i zęby nie bolały, gdy się na to spojrzy. Margines tolerancji jest niewielki, ale robię, co mogę, bo to przecież my będziemy codziennie oglądać to paskudztwo. Mam do dyspozycji dwóch kotów stolarzy. Mili, zastraszeni chłopcy. Cieszą się z tej fuchy. Po pierwsze: przez kilka dni mija ich taktyka, musztra i inne przyjemności. Po drugie: pracują ze mną na uboczu, a więc będą mogli zapalić, nikt na nich nie będzie wrzeszczał ani rzucał na glebę, czyli kazał się czołgać po korytarzu.

Przez tych kilka tygodni zdążyli zauważyć, że traktuję ich jak ludzi, a na nasze warunki jest to rzecz niezwykła po prostu. Żadna to chwała dla mnie – oczywiście – ani jakaś zasługa. W gruncie rzeczy to smutne, że normalne zachowanie jest czymś dziwacznym i niespotykanym.

Właśnie chłopcy opowiadają o wczorajszym „Ściganym". Ten serial miał zaszczyt dać nazwę zespołowi gier i zabaw starego wojska z młodym rocznikiem.

Ścigać żołnierza, to znaczy znęcać się na wesoło. Jest to lżejsza forma, bo bardziej sadystyczna ma określenie przepier... Wczoraj kaprale popili, bo jeden z nich dostał awans i będzie szefem kompanii. Wydając bełkotliwie rozkazy, robili na przemian zbiórkę w łóżkach (piżamy) i na korytarzu w pełnym oporządzeniu. Poza tym sprawdzali kostki, czyli mundury ułożone na taboretach przed łóżkiem. Po zmierzeniu, czy zachowują właściwe wymiary (30 x 30 cm), rozwalali te, które nie spełniały choć o centymetr ustalonej normy. Rozrzucali buty po korytarzu, jeśli nie stały przed drzwiami tak równo, by zadowolić zamroczone oczy. Dodatkowo odpalanie zisa i trening przed olimpiadą w Moskwie (ten ostatni składał się z pompek, całych pompek i podnoszenia 19-kilogramowego odważnika).

PODRĘCZNY LEKSYKON WOJSKOWY (2)

Odpalanie zisa – ZiS to radziecki samochód ciężarowy, a w wojsku piętrowe łóżko. Spać na zisie, to znaczy spać na piętrze. Łóżko to może służyć do zabawy w kierowcę. Odpalający zisa wskakuje na pięterko i odgrywa pantomimę zapuszczania silnika: naciska kilkakrotnie pedałem gazu, by „przelać" silnik, następnie wciska sprzęgło, włącza starter (tu zaczyna się efekt akustyczny, tzn. kierowca imituje dźwięk zapalonego starterem samochodu) i próbuje włączyć silnik. Niestety, po kilku próbach musi zeskoczyć na dół, bo akumulatory wysiadły i trzeba zabrać się do korby. Kilka energicznych ruchów obiema rękami i już całe łóżko „chodzi". Do huku szarpanego łóżka dołącza się warkot samochodu. Kierowca szybko wskakuje do szoferki, ale przerwał imitowanie warkotu motoru. Zis zgasł. Trzeba zapalić go jeszcze raz – cieszy się widownia. Kierowca zeskakuje ponownie, by pokręcić korbą. Teraz lepiej. Szczęśliwie znalazł się w szoferce, nie przerywając warkotu. Włącza bieg – łóżko zaczyna tańczyć, przechylać się na wirażach, szarpać i podskakiwać na wybojach. Droga niezwykle uciążliwa, bo kamienista, wymaga niezwykłej uwagi, koncentracji i wysiłku – pot spływa z kierowcy. Wargi i gardło zasychają od warkotu silnika. Dość! Rezerwa jest zadowolona. Aktor wykonał wszystko po mistrzowsku, może wyhamować. Słychać zgrzyt dźwigni, pisk opon, samochodem zarzuca, w końcu się zatrzymuje. Można wyciągnąć kluczyki i zgasić motor. Nie wolno zapomnieć o hamulcu ręcznym, bo instruktor prowadzący naukę jazdy wyznaczy dodatkową lekcję.

Pompka – taka sama jak w cywilu.

Pompka cała – składa się właściwie z trzech, bo widzowie głośno liczą: jedna – cała – pompka, druga – cała – pompka itd. Na każde słowo przypada pompka.

Pompka partyjna (z oklaskiem) – jak normalna, tylko podczas podnoszenia ciała należy wyprostować ręce bardziej energicznie, by się odbić od ziemi i zdążyć klasnąć.

Krzesełko – jeśli delikwent zmęczył się treningiem, to pozwala mu się „odpocząć" na krzesełku ustawionym przy ścianie. Oznacza to, że ma zachować pozycję, jakby siedział, bo przecież żadnego krzesła nie ma.

Mucha – jest w gruncie rzeczy niegroźną zabawą. Kot biega w sali, szybko machając rękami i wydając z siebie bzyczenie. W pewnym momencie któryś rezerwista klepie go po plecach. Mucha pada na ziemię, bezradnie machając nóżkami i rączkami, bo leży na plecach. Wydaje ostatnie bzyczenie, potem musi wyzionąć ducha. Jeśli młody ma talent aktorski, może przy pomocy niezbyt męczącej muchy wybronić się od gorszych zabaw.

Jest już późno. Siedzę w tej swojej pracowni – piwnicy. Do okienka ktoś puka. Nie mogę poznać kto, ale otwieram. Czemu nie wchodzą drzwiami, do licha? Przynieśli akumulator do samochodu pancernego. Troska o kompanię. Daję im czarną farbę nitro do zamalowania numerów. Świetnie się składa: pojutrze przyniosą mi siatkę maskującą. Jest mi bardzo potrzebna do pewnego handlu. Mianowicie przewodniczący zarządu ZSMP (organizacji pułkowej) chce w lokalu organizacyjnym położyć płytki PCW. Te płytki mogą mu załatwić bibole (czyli żołnierze z batalionu inżynieryjno-budowlanego), ale chcą za to siatkę maskującą, która jest im potrzebna jako dekoracja na świetlicę.

Ja natomiast potrzebuję blankiety przepustek, aby pojechać na lewiznę, bo się zdecydowałem. Koło interesów się zamknęło, bo przewodniczący takie blankiety może skombinować. Handel wymienny jak sprzed wynalazku Fenicjan. Myślę, że wszyscy będą zadowoleni (ci, którzy zostali wymienieni, plus jeden – jak się mówi w wojsku, gdy jeden żołnierz melduje za dwóch). ©?

Fragment książki Józefa Marii Ruszara „Czerwone pająki. Dziennik żołnierza LWP", którą wydał IPN. Autor prowadził zapiski podczas zasadniczej służby wojskowej w 36. Łużyckim Pułku Zmechanizowanym w latach 1978–1979. Ruszar jest jednym z założycieli Studenckiego Komitetu Solidarności w Krakowie. Po wyjściu z internowania wyjechał do Niemiec, pracował w RWE. Po powrocie w 1996 roku zatrudnił się w „Super Expressie", potem w „Rzeczpospolitej", z której odszedł do NBP. Publikuje w „Plusie Minusie"

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

01. Zgodnie z treścią rozkazu dziennego z 8 VIII 1978 r. Józef Ruszar przybył w tym dniu do 36. Łużyckiego Pułku Zmechanizowanego w Trzebiatowie (Jednostka Wojskowa nr 3126) i został wpisany do ewidencji i zaopatrzenia pułku na stanowisku strzelca (w rozkazie dziennym błędnie zapisano nazwisko jako „Ruszow").

02. 7. kompania piechoty zmotoryzowanej (dalej: kpz). Był to z całą pewnością specyficzny pododdział; w zawartym w podsumowaniu całokształtu pracy szkoleniowej pułku za rok 1977 rankingu współzawodnictwa o miano „Przodującego pododdziału" zajął ostatnie, 20. miejsce.

03. Stare wojsko pozwalało sobie na modne opuszczanie niedopiętego pasa wojskowego (przyp. autora).

04. Krzysztof Ładniak (ur. 1952), ppor., od października 1977 r. dowódca 7. kpz, wcześniej dowódca plutonu. Poprzedni dowódca kompanii został usunięty dyscyplinarnie ze względu na aferę związaną z żołnierzem, który zataił swoje kalectwo przed komisją lekarską.

05. W rozkazie dziennym zawierającym decyzję o degradacji i wydaleniu autora z SOR brak informacji o takim zarzucie, choć w analogicznej sprawie z tego okresu podano informację o odmowie złożenia przez żołnierza przysięgi wojskowej. Zachowane sprawozdanie Wydziału Politycznego sugeruje, że powodem degradacji Ruszara była „negatywna postawa wobec obecnej rzeczywistości". W tym samym sprawozdaniu znajduje się informacja o wspomnianym przypadku podchorążego, który faktycznie odmówił złożenia przysięgi.

06. Bliższych danych nie ustalono.

07. Bliższych danych nie ustalono. Szefem kompanii był na ogół zawodowy podoficer, pełniący funkcję pomocnika dowódcy kompanii ds. administracyjno-gospodarczych (kwatermistrz).

08. Prawdopodobnie chodzi o Stefana Stawickiego, szesnastoletniego ucznia Zasadniczej Szkoły Budowy Okrętów w Szczecinie, który został śmiertelnie postrzelony i zmarł 18 XII 1970 r.

09. Element protestów społecznych na Wybrzeżu, znanych także jako wydarzenia grudniowe lub Grudzień '70. Katalizatorem strajków i manifestacji rozpoczętych w Trójmieście była wprowadzona 12 grudnia podwyżka cen wielu artykułów spożywczych. Między 17 a 22 XII 1970 r. również w Szczecinie rozpoczęły się protesty społeczne. Ich głównym ośrodkiem była Stocznia Szczecińska im. Adolfa Warskiego. 17–18 XII doszło do manifestacji i walk ulicznych z Milicją Obywatelską; 18 XII ogłoszono strajk generalny. W tym czasie władze skierowały do miasta wojsko, które blokowało m.in. dostęp do budynku stoczni i otworzyło ogień do stoczniowców i demonstrantów. W wyniku walk zginęło wówczas 16 osób. Warto zaznaczyć, że w wydarzeniach Grudnia '70 brał także udział 36. Pułk Zmechanizowany, który ochraniał wyznaczone punkty na terenie Gdańska i Gdyni. Według zachowanych świadectw jednostka ta nie użyła wobec demonstrantów broni. Poprzestała na podawanych przez megafony ostrzeżeniach.

10. Faktycznie tego dnia do jednostki przybyli poborowi z wcielenia Jesień '78.

11. Wojskowa Służba Wewnętrzna – istniejąca w latach 1957–1990 wojskowa służba specjalna, łącząca w sobie zadania kontrwywiadu i żandarmerii wojskowej. Powstała zamiast Głównego Zarządu Informacji. Jej rolą, począwszy od spraw czysto porządkowych, dyscyplinarnych i dochodzeniowych, było zwalczanie wszelkich form szpiegostwa i dywersji, w tym także tzw. dywersji ideologicznej. WSW na szeroką skalę werbowała tajnych współpracowników wśród poborowych i kadry, utrzymując w wojsku atmosferę donosicielstwa.

12. Wydarzenie to nastąpiło 9 XI 1978 r. o godzinie 8.00. Młody szeregowy z Hrubieszowa usiłował odebrać sobie życie, wieszając się na pasku od spodni na oknie w toalecie w bloku mieszkalnym jednostki. Udał się tam za zgodą dowódcy drużyny. W trakcie drugiej godziny zajęć dowódca stwierdził nieobecność żołnierza. W tym samym czasie jeden z kaprali dostrzegł w oknie wiszącą postać. Podjęto akcję ratunkową, udzielono żołnierzowi pomocy lekarskiej i odwieziono w stanie ciężkim na leczenie do Kołobrzegu. Sprawa ta odbiła się szerokim echem w całej 8. Dywizji. Była analizowana w wielu raportach. Jako powód targnięcia się na życie podawano załamanie psychiczne związane z wydarzeniami na tle rodzinnym. Wykluczono, by miało to związek ze służbą wojskową.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Do jednostki dojechaliśmy około południa1. Nie licząc wartowników w bramie, wkoło żywego ducha. Bataliony ćwiczyły w polu. Gazik okrążył plac apelowy i wysiedliśmy przed budynkiem sztabu jednostki. Na parterze zastaliśmy skacowanego oficera dyżurnego, a w kancelarii na piętrze – wojskowego pisarza. Był to chłopak z maturą, więc dostał trzecią belkę i zatrudnili go w sztabie. Wziął od mojej eskorty papiery, sprawdził przydział, spojrzał na mnie bez wyrazu i poinformował, nie okazując emocji:

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie